konto usunięte

Temat: O tym, że miłość jest dla mnie przyjaźnią a przyjaźń...

Chciałbym podzielić się z Wami swoimi przemyśleniami na temat przyjaźni/miłości i serdecznie zaprosić do dyskusji, wymiany poglądów.

Przyjaciel (niezależnie od płci, czy innych „podziałów”) to osoba z którą łączy mnie przyjaźń. Czym jest dla mnie przyjaźń? Już samo słowo w języku polskim daje część odpowiedzi na to pytanie – „przy- ja -ciel”. „ciel” - od ciała, „przy – ja” - zatem ktoś będący przy moim „ja”, przy mnie, przy moim ciele. Zatem blisko, najbliżej naszej tożsamości, jaźni – świadomości, nas samych duchowych i cielesnych. Niewiele osób dopuszczamy tak specyficznie do swego ciała i jaźni jednocześnie. Podobnie jak ja przy jej/jego – wzajemność (jeden z „cudów” - budzący mój szczery zachwyt).
Zapadł mi w pamięć opis przyjaciela – piękny (nie pamiętam autora):
„przyjaciel to ktoś kogo się kocha, ale bez poczucia braku, bez cierpienia, bez pokutowania, to ktoś kogo się wybrało i ten ktoś wybrał nas. To ktoś kogo się zna i ten ktoś zna nas, to ktoś na kim można polegać, ktoś z kim dzielimy się wspomnieniami, planami na przyszłość, nadziejami i obawami, szczęściem i nieszczęściem.”
Przyjaźnie – to dla mnie część piękna - jakiego doświadczam żyjąc, to również stymulacja do poznawania, tworzenia, podejmowania wyzwań – choćby dlatego, że zawiera się w nich miłość. Nie deprecjonuję tego słowa w swoim życiu a mam wrażenie, że nadałem mu - przez ostatnie lata - właściwego znaczenia.
Przyjaźnie nauczyły mnie też czegoś o wierności (w szerszym kontekście), bo również dotyczącym miłości (dla mnie przyjaźń jest jej formą - jednak są też i inne jej rozumienia – dlatego wspominam o tym). Wierność w przyjaźni to nie wierność jednemu przyjacielowi a tej konkretnej przyjaźni. Dlaczego o tym piszę? Bo można mieć i zazwyczaj ma się więcej niż jednego przyjaciela i można być wiernym im wszystkim. Ja tak rozumianą wierność stosuję w całym swoim życiu w tym do klasycznie rozumianej miłość - „nie mi bądź wiern(a)y a naszej miłości”. Przeżyłem swoje - czuję, wiem choćby to, że kochać można więcej niż jedną osobę jednocześnie, każdej z tych miłości pozostając wiernym (nie jestem teoretykiem, choć nim byłem). Dlatego ze spokojem przyjmuję wypowiedzi - „to niemożliwe”. Otóż możliwe! To nie kwestia wiary a tego co jest(!) moim udziałem.
Skoro mowa o wierności to nie sposób nie wspomnieć o zdradzie. Zdrada – dla mnie – to złamanie umowy, postanowień, zasad, zobowiązań, które dobrowolnie na siebie przyjęliśmy. Zatem nie jest dla mnie zdradą to - jeśli dorosłe, świadome osoby umawiają się, że dają sobie przyzwolenie (przyzwolenie, ale nie wolność – bo tą mamy od urodzenia i jest niezbywalna – ja w każdym razie tak to czuję) na np. „realizację” miłości poza ich związkiem, seks, czy cokolwiek innego. Dlaczego piszę „realizację” miłości a nie miłość – bo o ile możemy wstrzymać się od realizowania uczucia - czynami - to absurdem jest dla mnie – zabranianie komuś czegoś, co w dużej mierze jest poza jego wolą. Za coś takiego uważam miłość, przecież nie możemy sobie skutecznie zabronić, czy nakazać miłości do kogoś. Niezasadna jest dla mnie pretensja do kogoś, że kocha – jeśli źle to o kimś świadczy to jedynie o tym kto ma o to pretensje.
Szczerość, prawdomówność – tak, to bezcenne – ja swoim przyjaciołom mówię, że dzięki nim mam „kawałki prawdy w życiu” - obszary, w których mogę bez skrępowania mówić wszystko i o wszystkim a nade wszystko BYĆ SOBĄ, również realizując się w działaniu – nie tracąc przy tym ich przyjaźni. A moje przyjaźnie poddawane były (i są) przeróżnym próbom (życia) – przetrwały (taką mam świadomość pisząc te słowa). Co do kłamstwa, nie jestem tu „ortodoksyjny” – są sytuacje kiedy jest ono usprawiedliwione, konieczne tak podpowiada rozum, intuicja i losy ludzi. Jestem w stanie je wybaczyć.
Jestem osobą heteroseksualną – nie mniej tak jak wspominałem przyjaźń jest dla mnie rodzajem, formą miłości – dlatego swoim przyjaciołom mówię, że ich kocham niezależnie od płci – tak czuję, tak też im szczerze mówię - Kocham Cię.
Zaufanie – trudny obszar przyjaźni. Co znaczy dla mnie, choćby to, że wiedza, którą przekazujemy (przyjacielowi) nie zostanie użyta na szkodę naszą lub osób nam bliskich; że jeśli będzie nam w czymkolwiek doradzać zrobi to dla naszego dobra - z myślą o naszej osobie, nie o sobie; że mamy swego rodzaju pewność co do intencji i zachowań tej osoby; to również przekonanie o uczciwości tej osoby wobec nas.
Intymność - taki jest mój odbiór przyjaźni, tworzy się w niej ta wyjątkowa cecha relacji międzyludzkich. Wyjątkowa, bo specyficzna dla każdej, niepowtarzalna, nie do podrobienia, nie do zastąpienia.
Seks a przyjaźń – obecnie nie mam już z tym "problemów", przestałem łączyć seks i miłość w jedno (uważać je za nierozerwalne). Choć muszę powiedzieć, że seks z osobą, którą kocham i jest między nami namiętność, jest nieporównywalny - dostarcza wyjątkowych doznań, pełniejszych - niż seks z osobą, z która nie łączy mnie miłość, namiętność. Dlatego osobiście skłaniam się właśnie ku temu. Nie potrafię wyjaśnić jaka jest przyczyna tego, że mimo upływu czasu nie wygasa we mnie namiętność w stosunku do osób między, którymi a mną zaistniał ten specyficzny, żywiołowy afekt – a jest to wbrew temu co podaje literatura na ten temat – mi osobiście nie przeszkadza ten fakt – może jestem inny?
Seks jest cudownym źródłem doznań nie tylko cielesnych – zamykających się jedynie w słowie - przyjemność. W moim odbiorze, przy dużej dojrzałości przyjaciół, przyjaźni (w moim rozumieniu - rodzaju miłości) seks umacnia ją, czyni piękniejszą, pełniejszą, naturalniejszą – jest wtedy więcej obszarów, które można razem (współ)dzielić. Oczywiście potrzebna jest do tego gotowość z obu stron i pełne przekonanie co do tego - inaczej przyniesie to jedynie szkodę obojgu. A przyjaciele to tak naprawdę najbliższe nam osoby na świecie. Jeśli z członkami naszej rodziny nie łączy nas przyjaźń to (przynajmniej dla mnie) przyjaciele są mi bliżsi.
Takie - jak wyżej opisane - przyjaźnie są również i moim udziałem – zatem wiem, że są możliwe, że w moim sercu i życiu jest na nie miejsce, jak również na nowe.
Mają one swoje lepsze i gorsze chwile, problemy do pokonania. Naiwnością jest sądzić, że przyjaźń jest dana raz na zawsze, że nie trzeba o nią dbać, pielęgnować jej, „odżywiać choćby własnym czasem i uwagą”. Trzeba (!) – piszę to szczerze, na podstawie własnych przeżyć, doświadczeń. Jeśli tracimy przyjaźń – to dzieje się tak i za naszą przyczyną.
Dlaczego zatem szukam wciąż przyjaźni lub jestem otwarty na nowe czy to co jest moim udziałem jest niewystarczające? Nie(!), jest cudownie, zajebiście (lubię ten kolokwializm), jestem szczęściarzem – dzieląc przyjaźń z tak wieloma, fantastycznymi, pięknymi, niepowtarzalnymi ludźmi. Szczęściarzem(?) - tak(!) – ponieważ mam świadomość, że to wyjątkowe.
„Wystarczy, wystarczające?” - takie pytanie lub stwierdzenie ma dla mnie tyle sensu co podobne a dotyczące np. podróży - „Wróciłeś z podróży, dlaczego chcesz jechać znowu, czy tamta Ci nie wystarcz(yła)a?” lub „Skończyłeś już studia, dlaczego znów chcesz studiować, tamte Ci nie wystarczą?” itd.
Piękne w tym wszystkim jest to, że przyjaźni (ale i miłości) może przybywać – ja przynajmniej nie muszę rezygnować z żadnej z nich a nowe powiększają jedynie moje szczęście, zachwyt i obszar, gdzie czystym sercem czuję i szczerze mówię – Kocham, Kocham Cię.