Temat: Artykuł o blogerach w dzisiejszej GW

http://wyborcza.pl/1,75475,16730987,Recke_napisalas_mi...

Blogerzy książkowi - coraz bardziej liczące się środowisko. Mogą liczyć na występ w reklamie banku i testowanie samochodów. No i na bezpłatny egzemplarz książki.
Blogerzy piszący o książkach zdają sobie sprawę, że reszta blogerskiego światka ma ich za prawdziwych frajerów. Takie na przykład szafiarki, robiące sobie zdjęcia w coraz to nowych ciuchach, są w stanie wyciągnąć od sponsorów dziesiątki tysięcy złotych miesięcznie. Na cudzy koszt jeżdżą na luksusowe wakacje, a ich księgowe wystawiają faktury nawet za ich pojawienie się na imprezie dla celebrytów.

Bloger książkowy może liczyć na książkę od wydawnictwa. Zwykle są to jednak egzemplarze recenzenckie, czyli bez okładek, jeszcze w roboczej wersji, czasem jedynie w formacie PDF. - Wiele działów promocji nie zada sobie nawet trudu, żeby przesłać potem właściwą wersję książki, taką, którą można by postawić na półce - żalili się blogerzy na spotkaniu "Bloger to ma życie..." podczas Festiwalu Literatury Kobiecej "Pióro i Pazur" w Siedlcach.

Takie spotkania jak festiwale czy ubiegłotygodniowa wizyta w redakcji "Książek. Magazynu do Czytania" to dla nich zresztą rzadka okazja do spotkań. Blogerzy książkowi, choć wydają się dużo bardziej zgranym środowiskiem niż szafiarki, widzą się wtedy na żywo często po raz pierwszy w życiu. To okazja, by pogadać nie tylko o najnowszych lekturach, ale też wymienić się plotkami branżowymi i środowiskowymi.

Bloguję, nie idę do łóżka

To przy takich okazjach wychodzi na przykład, że niektórym zdarzają się bardziej lukratywne propozycje, pod warunkiem jednak, że blog prowadzą na wysokim poziomie merytorycznym i mają wystarczająco liczne - z punktu widzenia działów marketingu - grono czytelników. Wtedy, jak Katarzyna Czajka prowadząca bloga "Zwierz Popkulturalny" (ponad 20 tys. unikalnych użytkowników miesięcznie), mogą liczyć na gażę za uwiecznienie momentu, w którym zapłacili za książkę dzięki usługom konkretnego banku (odmówiła, "bo to bank") albo podjechali pod księgarnię podarowanym do testów samochodem (nie ma prawa jazdy). Czajka otrzymała też ofertę testowania golarek do twarzy - ktoś w dziale marketingu nie doczytał, że za "Zwierzem Popkulturalnym" stoi kobieta.

Innej blogerce zdarzyło się dostać propozycję wypożyczenia do testowania łóżka, choć nie zostało sprecyzowane, w jaki sposób ma się z nim obejść (odmówiła w imię walki ze stereotypem czytelnika, który w jesienne wieczory zawija się w koc i z kubkiem herbaty pochyla nad książką).

Zdarza się również, że o uwagę blogerów zabiegają sami pisarze, choć nie oferują nic poza chwilowym ogrzaniem się w ich blasku. - Ostatnio mam wręcz problem z pisaniem notek na bloga, bo część książek do recenzji przesyłają mi autorzy jeszcze przed posłaniem ich do wydawnictw. Moim zadaniem jest więc sprawdzić, czy akcja jest spójna, czy ciąża bohaterki nie trwa więcej niż dziewięć miesięcy albo czy to możliwe, by bohater był na tyle młody, żeby nie miał okazji uczyć się rosyjskiego - mówi Katarzyna Hordyniec prowadząca "Notatki Coolturalne". Wymienia w tym kontekście nazwisko pisarza, który ma na koncie kilkanaście książek i niemal drugie tyle dramatów.

Szanowna blogerko Jarosławie!

- Na blogach można zarobić olbrzymie pieniądze, ale trzeba pisać o tak zwanym lajfstajlu. Na blogu o kulturze zarobki są takie jak w całej kulturze - mówi Czajka, doktorantka nauk społecznych i dokumentalistka w tygodniku "Polityka". - Starcza na nowe książki i bilety do kina. Ale jako zawód ta praca się nie opłaca, bo gdy pojawia się przymus, znika frajda, a stawki są tak niskie, że tego nie rekompensują.

Jej działalność wygląda coraz poważniej - niektóre wydawnictwa zgłaszają się z propozycją (często także finansową), by patronowała premierze jakiejś książki, a wtedy logo jej bloga umieszczone jest na okładce. Zdarza się jednak, że o możliwość przeczytania samej książki musi się już wykłócać. - Niedawno, gdy poprosiłam chociażby o PDF-a książki, którą miałam polecać na okładce, pani z wydawnictwa zamilkła na tydzień, podobno konsultując ten problem z kierownictwem. Ostatecznie zgodziła się, podkreślając, że to "w drodze absolutnego wyjątku" - wspomina Czajka.

Jarosław Czechowicz, prowadzący blog "Krytycznym Okiem", na którym nie tylko recenzuje książki, ale też rozmawia z pisarzami (wywiady wydał właśnie w wersji papierowej), inaczej podchodzi do książek, które dostaje do recenzji, a inaczej do tych, którym patronuje. - Wydawca wie, że może na mnie polegać w takim sensie, że o patronowanej książce rzetelnie napiszę w okolicach premiery oraz będę ją dodatkowo promował na stronie, którą dziennie czyta ok. 800 osób - wyjaśnia. - Ale nie lubię, gdy dostaję zbiorczego mejla z nagłówkiem "szanowna blogerko", a wydawca, który wysyła mi książkę, narzuca mi termin publikacji recenzji, wielokrotnie dzwoniąc i pisząc w tej sprawie. Nie lubię być ponaglany przez kogoś, kto jedynie dostarcza mi narzędzie do wykonania zadania, za które nie otrzymuję wynagrodzenia.

Jedna z jego koleżanek skarży się także na pracowników działów promocji niektórych wydawnictw, którzy nie ograniczają się do pilnowania, by recenzja książki w okolicach premiery ukazała się na blogu, ale próbują wymusić także umieszczanie fragmentów i linków do niej w rozmaitych księgarniach internetowych. Sankcja? Zakręcenie kurka z premierami. Na wielu, zwłaszcza tych, którzy nie mogą sobie pozwolić na regularne zakupy książkowe, działa wystarczająco motywująco.

Mucha + robotnik = bloger?

Pytanie o relacje między wydawnictwami a blogerami wraca w środowisku jak refren. Rok temu dyskusję wywołała specjalizująca się w czytaniu fantastyki grupa Śląscy Blogerzy Książkowi, która dopuściła do głosu nie tylko blogerów, ale też wydawców. Pierwsi w większości wypadków zapewniali, że wystarczy im frajda z tego, iż mogą zamawiać do woli z katalogu nowości wydawniczych, i skarżyli się na protekcjonalne traktowanie, "jak połączenia natrętnej muchy z robotnikiem". Drudzy, choć przyznali, że promocja w blogosferze zaczyna mieć odzwierciedlenie w sprzedaży, narzekali, że wielu blogerów nie wywiązuje się z obietnic, a jedynie "wyciągają książki".

"Czasem zdarzają się recenzenci, którzy po prostu kompletują książki na swojej półce, nie recenzują tych, które już otrzymali, a proszą o kolejne - mówiła Marta Bartosik z Wydawnictwa Literackiego podczas dyskusji (jej zapis można znaleźć na KronikiNomady.pl). - Nie jesteśmy instytucją rozdającą książki, udostępniamy egzemplarze recenzenckie i one powinny 'pracować', a nie wzbogacać czyjeś zbiory".

Wydawnictwa denerwują też blogerzy, którzy książki dobierają przypadkowo, bo negatywne recenzje stają się "działaniem na szkodę firmy". Marcin Zwierzchowski, redaktor "Nowej Fantastyki" współpracujący z kilkoma wydawnictwami: "Można się wkurzać, gdy ktoś np. wziął do recenzji książkę fantasy, a ocenę zaczyna od tego, że nie lubi tego typu pozycji - to po co brał? To brak profesjonalizmu. Działaniem na szkodę firmy może być napisanie tekstu negatywnego, w którym pojawiają się kłamstwa czy rażące błędy, wprowadzające innych w błąd".

Ale najbardziej nie na miejscu wydają się wydawcom pytania o pieniądze za recenzje. Nie tylko dlatego, że - jak podkreśla Czechowicz - "blogosfera rozrosła się właśnie dzięki nastawieniu na to, by robić coś za darmo, a egzemplarz książki jest wystarczającym wynagrodzeniem".

Natalia Kado, wydawnictwo BookSenso: " [Wysyłając blogerom bezpłatne egzemplarze,] dostarczamy im materiału do prowadzenia bloga".

Bartosik: "Nie zamawiamy recenzji i nie płacimy za nie".

Zwierzchowski: "Pisanie recenzji na bloga jest pracą podobnie jak pisanie recenzji do tradycyjnej prasy, a przecież wydawcy za to dziennikarzom nie płacą - to byłaby chora sytuacja. O pensje dziennikarzy dbają ich pracodawcy. O pensję blogera może zadbać właściciel platformy, której taka osoba nabija odwiedziny. Nigdzie na świecie recenzenci nie są finansowani przez producenta ocenianego produktu - skąd takie roszczenia u blogerów? Blogerzy (...) mogą otrzymywać wynagrodzenie za powierzchnię reklamową czy dodatkowe działania, np. napisanie artykułu sponsorowanego. Ale nie recenzji - tutaj w grę wchodzi rzetelna ocena i nie ma mowy o wpływaniu na nią poprzez pobieranie opłaty od wydawcy".

Blogerze, krytykuj!

Powracającym często zarzutem wobec blogerów książkowych są różnego rodzaju niedoskonałości merytoryczne. - Ogólny poziom merytoryczny rzeczywiście nie jest za wysoki, bo za blogowanie biorą się także ci, którzy nie mają kompetencji, by pisać o książkach. I nie chodzi tu tylko o kierunkowe wykształcenie, ale przede wszystkim o umiejętność dostrzegania w omawianej książce jej cech dystynktywnych i akcentowania ich - mówi Czechowicz.

- Nie jestem profesjonalnym krytykiem, nie mam ambicji pisania naukowej analizy książki, ale dzielę się emocjami, które wywołała u mnie lektura. Znam siebie i wiem, co będzie mi się podobało, stąd tak dużo u mnie pozytywnych recenzji. Bo ja naprawdę wierzę, że nie ma złych książek, są tylko nietrafieni czytelnicy - mówi Hordyniec.

Nie zgadza się z tym Czechowicz: - Blogerzy coraz mniej krytykują, uzasadniając, że szkoda im czasu na czytanie złych książek i pisanie o nich. Ale to właśnie na tekście krytycznym najlepiej szlifować warsztat! Wtedy nie tylko ostrzy się pióro, ale przede wszystkim dochodzi do uświadomienia sobie, czy potrafię stanąć w opozycji, dostrzec rysy i czy potrafię o nich napisać. Tymczasem wiele blogów to opowieści przede wszystkim o tym, jak wygląda książka oraz w jakich okolicznościach się ją dostało i czytało - mówi Czechowicz, który tego wszystkiego będzie uczył podczas warsztatu dla blogerów książkowych w ramach Festiwalu Conrada w Krakowie.

Pasieka literacka

Według Piotra Chojnackiego, redaktora, historyka i autora bloga "Beznadziejnie Zacofany w Lekturze", na postrzeganie blogerów książkowych wpływają blogi najsłabsze, ale też najliczniejsze, prowadzone przez osoby, które nie umieją pisać. To przeważnie nastolatki. - W ubiegłym roku byłem jurorem branżowego konkursu eBuka. Na 120 blogów literackich połowa była autorstwa ludzi sprawiających wrażenie, jakby nie słyszeli o podstawowych zasadach pisania recenzji i niewiele mieli do powiedzenia od siebie o przeczytanej książce - zauważa Chojnacki. - Często miejsce recenzji zajmują więc "recki", ograniczające się do obszernego streszczenia, często niemal aż do końca fabuły. Do tego komentarze w stylu: "Fajną, kochana, napisałaś tę recenzyjkę! Miodzio!". Czytelnik oczekujący czegoś więcej odchodzi zniechęcony, nieświadomy, że poza tą rzucającą się w oczy grupą "blogasków" istnieje wiele bardziej rzetelnych blogów.

- Pierwsze blogi specjalizujące się w literaturze pojawiły się około 2006 r. Od kilku lat rzeczywiście ich wysyp jest straszny, co znacznie obniżyło ogólny poziom książkowej blogosfery. Na szczęście, jak pokazują statystyki, większości ludzi, którzy nagle postanawiają zostać blogowymi krytykami, zapału starcza na mniej niż trzy miesiące, a ci, którzy przez lata utrzymują poziom, mogą liczyć na grono oddanych czytelników - mówi Agnieszka Tatera, na co dzień w promocji jednego z wydawnictw, po godzinach autorka bloga "Książkowo".

Do drugiej grupy należy polonistka i psycholożka Katarzyna Sawicka (blog "Moja Pasieka"). W przeciwieństwie do większości środowiska nie skupia się na tzw. literaturze środka. Nie boi się dogłębnych analiz książek autorów, których twórczością zajmują się także zawodowi krytycy. Sążniste wpisy poświęca ulubionemu Sławomirowi Mrożkowi albo Jerzemu Pilchowi.

Największą jej ambicją jest propagowanie trochę zapomnianego dziś Jerzego Krzysztonia. Na blogu prowadzi więc dyskusje nie tylko o różnicach w ocenzurowanej i niecenzurowanej wersji "Obłędu", ale też wytrwale zachęca do czytania kolejnych tomów opowiadań czy książek wspomnieniowych.

- Nie patrzę na lajki i statystyki odwiedzin, wystarczy mi satysfakcja, gdy kolejna osoba pisze do mnie, że dzięki mnie zachwyciła się prowadzoną przez Krzysztonia radiową "Pocztą literacką" albo jego "Cyrografem dojrzałości" - mówi Sawicka. - Choć to banał, piszę przede wszystkim dla siebie. I widzę, jak w ciągu ponad dwóch lat prowadzenia bloga rozwinęłam się czytelniczo. Na początku zresztą to nie miał być blog o książkach, przecież nie nazwałabym go "Moja Pasieka". Ale szybko okazało się, że właściwie umiem pisać tylko o literaturze.

Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75475,16730987,Recke_napisalas_mi...