Temat: Dlaczego Polacy radzą sobie za granicą, a w Polsce mają...
Mariusz G.:
Wiem o czym mowimy, dlatego twierdze, ze gdyby sie dalo w Polsce robic to samo, co w Anglii z tym samym skutkiem, to jaki sens mialby wyjazd do Anglii? Wyjasnij prosze.
bo większość wyjeżdżających wierzy w Eldorado? Że zaraz dostaną pracę po 20-30 funtów za godzinę? Nie winię takiej wiary, nie winię ludzi, że w to wierzą, bo dokładnie z tych samych pobudek wyjechałem. I co ciekawsze - wróciłem. I teraz wierzę, że można w Polsce pracować tak samo. Godzić życie osobiste z życiem zawodowym, rozwijać się, zarabiać. O ile się chce i
się coś robi w tym kierunku. Oczywiście mogą być dziesiątki wymówek, ale tak naprawdę jedyną wymówką jaką ja uznaję to opieka nad osobą starszą w rodzinie. To jest jedyne co może nas powstrzymywać, ponieważ absorbuje nasz czas. Nawet dziecko nie jest wymówką tak do końca, bo dziecko jest jednak też efektem jakiegoś wyboru w życiu. Tylko zdrowie na które nie mamy wpływu jest wyjaśnieniem. Cała reszta to problemy które można obejść bądź które można po prostu zaakceptować jako część naszego życia i nic nie robić żeby się ich pozbyć.
Mam pewne dochody ze źródeł poza-etatowych. Pewna znajoma mi kiedyś powiedziała "
też bym chciała mieć dodatkowe pieniądze co miesiąc". Na moje pytanie czy robi coś w tym kierunku zapadła cisza...
Wiesz, mozna isc na 12-16 godzin, ale przeciez nie o to chodzi, zeby tyle czasu przesiedziec w pracy. W koncu bedziesz chcial byc w zyciu ojcem, mezem, bedziesz chcial pokorzystac troche z zycia (przestepstwo?). Nie widze np Niemcow siedzacych po 12 godzin w pracy lub takich co to maja 2 etaty, aby przezyc. Jest wprawdzie grupa szefow, menadzerow, ktorzy pomieszkuja w biurach, ale wiadomo dlaczego i za co to robia. A poza tym z tego co wiem (byc moze sie myle) umowa zlecenie i umowa o dzielo nie wplywaja na wysokosc emerytury, tak wiec harujac na kilku etatach i tak nie wypracujesz sensownej emerytury. Przyklad jednego kolegi, czy nawet dziesieciu, to nie jest odzwierciedlenie spoleczenstwa. Moj kumpel jako dentysta ma 15-20 tysiecy ale to nie upowaznia mnie do ogolnikowych stwierdzen, ze w Polsce jest cool.
Przypominam, że rozmawiamy o Polakach za granicą: a zdecydowana większość Polaków za granicą nie robi na stanowiskach menadżerskich tylko jako zwykli wyrobnicy. Ochroniarze, magazynierzy, budowlańcy etc. Dolny segment płacowy w okolicach minimalnej krajowej.
Co do emerytury - jeśli wierzysz w Państwową emeryturę to Ci współczuję :D
Dentysta to przykład gdzie ktoś poświęcił lata na naukę i staż i praktykę by teraz zarabiać godziwe pieniądze. Czy jesteś w stanie porównać zakres przydatnej wiedzy jaką musi mieć dentysta z zakresem przydatnej wiedzy jaką wynosi ze studiów filolog węgierski tudzież osoba kończąca stosunki międzynarodowe? Inna sprawa, że te 15-20 tysięcy będzie zarabiać dentysta który jest dobry w swoim zawodzie. Do kiepskiego dentysty mało kto pójdzie. Tak samo jak do kiepskiego mechanika też nie pojedziesz.
Nie, to chyba nie problem z tym czytaniem. Nie wiem, gdzie mieszkasz, ale nie znam (a pomieszkuje na duzym osiedlu) ludzi, ktorzy pod blokiem trzymaja wypasne brykí, a w domu zagryzaja sucharem. Pod blokiem stoja zwykle samochody, do ktorych wsiadaja zwykli ludzie, majac na grzbiecie zwykle rzeczy. To widuje w Szczecinie, byc moze w stolicy jest inaczej. To juz nie te czasy, ze postaw sie i zastaw sie, polska goscinnosc i picie wodki do bialego rana, to tez raczej wzorzec z poprzedniej epoki. Dzis ludzie licza juz kase. Ludzie sa z zasady podobni. Wszyscy chca w jakis sposob byc na swieczniku. To nie jest tak, ze Niemiec ma w tylku samochod, dla wiekszosc z nich jest to tez odzwierciedlenie statusu, czerwonym dywanem i domem na Majorce tez by nie pogardzil. A moze mam jednak problem z czytaniem, bo nie rozumiem zdania, ze: "Polacy są biedni, bo chcą wszystko od razu, bez pracy" Sa az tak glupi??
a kto mówi o wypasionych brykach? Mówię o samym fakcie posiadania auta. W Polsce nadal panuje kult samochodu - znam ludzi co są bez pracy ponad 8 miesięcy i samochodu nawet nie myślą żeby sprzedać. Stoi, rdzewieje, czasem się przejadą gdzieś, ubezpieczenie trzeba zapłacić.
Z pierwszej ręki słyszę jakie żądania mają ludzie na rekrutacji. Padają stwierdzenia, że ktoś nie przyjdzie do biura na 8:30 tylko na 9:30, bo chodzi na siłownię o 8. I osoba bez doświadczenia potrafi powiedzieć, że chce 3 tysiące netto na dzień dobry. A na pytanie czy jest w stanie wypracować dla firmy zysk, nie potrafią odpowiedzieć.
Nie wiem dlaczego nie poszli w niedziele do pracy. Moze religia im nie pozwala :) moze mieli akurat co do gara wrzucic. A moze akurat Ci sa leniwi lub pensja im wystarczy. Ja bym poszedl, gdybym mial taka potrzebe, to oczywiste
A ja biorę takie zmiany nawet gdy nie potrzebuję kasy w tej chwili. Bo jak to jest dodatkowy pieniądz to mogę go odłożyć. I dotarliśmy do tego co pisałeś: ludzie wyjeżdżają do Anglii odkładać, a w Polsce mając możliwość nie robiątego.
A co to taki majatek, zeby dwa piwa sobie kupic po 8 zlotych?
nie, nie majątek. Ale dobrze wiesz, że to przenośnia. Jak idziesz na spotkanie ze znajomymi na powiedzmy 5 godzin (18-23) to pijesz dwa piwa? Poza tym jest to jeden z przykładów. Podajesz że 16zł to nie majątek. Ale tu 16zł, gdzie indziej 20, tam gdzieś 5zł i nagle w tygodniu Ci się robi ekstra 100-150zł wydane. Od ponad roku prowadzę spis swoich wydatków i właśnie widzę, jak kasa się rozchodzi na wszystkie strony. Dzięki czemu też potrafię stwierdzić, gdzie mogę zaoszczędzić.
Nie twierdzę, że wyjście do pubu jest złe. Tylko naprawdę nie widzę różnicy między pubem w UK a pubem w PL. I tam i tu piwo jest droższe w pubie niż w sklepie. Ale w UK do pubu Polaków mniej chodzi niż w PL.
Tez sie nad tym zastanawiam. No ale matematyki nie oszukasz. Jezeli ktos jest w sklepie, wydaje pieniadze i nie pracuje, to albo kradnie, albo ma wlasna firme i w tym czasie pracuja na niego jego ludzie, a on tylko doglada, albo ma partnera z dobra wyplata i nie musi/nie chce. Chyba nie sadzisz, ze Ci ludzie sa na przepustce w Biedronce lub zasilku? Poza tym w takiej blisko 2 milionowej Warszawie w sklepach, ktore odwiedzasz widzisz 100, moze 200 tysiecy ludzi, ktorzy akurat tam siedza. W Szczecinie z tego co obserwuje jest tez sporo ludzi w sklepach, ale czesto jest to taka sklepowa turystyka. Jedna siateczka z zakupami, ale wszystkie sklepy odwiedzone i wystawy zaliczone plus kawa saczona przez godzine z ciastkiem za 10 zl. Nie mozna wszystkich wsadzic do jednego zbioru pod tytulem POLSKA i napisac, ze to nieudacznicy, lenie, nieroby, cwaniacy, kombinatorzy, nygusy. Ze wszystko jest w zasiegu reki, tylko trzeba znalezc kolejna prace.
Można żyć z jednej pracy. Ale też nie jest to kwestia "mam mgr, będę zarabiać miliony". Nie twierdzę, że nie istnieje sklepowa turystyka. Tylko pomyśl inaczej: ci ludzie mają czas na sklepową turystykę. W tym czasie mogli by się dokształcić w swojej dziedzinie, by za rok czy dwa zarabiać więcej i sklep odwiedzać nie w celu zwiedzania, a nabywania towarów.
Ja zamiast cotygodniowych zakupów w markecie na które traciłem prawie dwie godziny (godzina w sklepie i druga godzina na dojazd/powrót) zamawiam je w necie. Bo przez te 2 godziny mogę zrobić parę innych rzeczy. Koszt dostawy jest na poziomie kosztu spalonej benzyny na dojazd do sklepu. I w dodatku nie dokonuję impulsywnych zakupów, bo kupuję tylko to co mam na liście do kupienia. Nie działają na mnie promocje, przeceny czy gratisy których nie potrzebuję. Nawet jeśli te zaoszczędzone 2 godziny poświęcę na dyskusję tutaj jest to bardziej rozwijające niż bieganie z koszykiem po markecie.
Przykład mojego kolegi, który przedstawiłem pokazuje, że można. Poświęcił się w Polsce i teraz ma. Chodził na piwo rzadko, na wykładach wyciągał kanapki tudzież zakupione parę minut wcześniej bułki i parówki w pobliskim sklepie podczas gdy większość z nas szła na kebab tudzież pizzę za rogiem. Ale dzięki temu odłożył kasę na kurs i egzamin do zdobycia licencji ochroniarskiej. I jak wspomniałem, jego pensja skoczyła w górę ponad dwukrotnie. Na przestrzeni niecałych trzech lat. Ludzie w grupie na studiach się dziwili czy nawet czasami prześmiewczo nabijali z tych parówek. Z tym, że te osoby które wtedy chodziły co tydzień na piwko, jadły kebab, nabijały się i zarabiały w okolicach minimalnej krajowej nadal tyle zarabiają. On już dobił do średniej krajowej. To mało? To zły przykład?
Mariusz G.:
Wyjezdzajac za granice z reguly poddajesz sie pewnemu poswieceniu. Godzisz sie wiec na pewne kompromisy w nadziei, ze w stosunkowo krotkim czasie sie dorobisz, odkujesz. Odkladasz jakas w miare sensowna kaske jak napisales sam zyjac w sposob skromny. Jest pensja, sa oszczednosci (w jakiejs sensownej kwocie, czyli nie 100-200 zlotych) jest cel. Dlaczego w Polsce tego nie ma? Bo ktos, kogo stac i ma wolne 1000-1500 zl idzie w kredyt, o ile bank mu da. Albo zostaje u rodzicow, ktorych w Anglii nie ma. Nie sadze, abys chcial we wlasnym kraju zyc w jednej chacie z innymi ludzmi, pilnowac swojej herbaty, pasty do zebow i bulek w chlebaku. I to tez nie jest tak, ze w Polsce nie ma takich ukladow. Skoro juz wyciagamy znajomych z rekawa, to moja kolezanka mieszkala wlasnie w takiej komunie, bo byla spoza Szczecina i nie bylo jej stac na samodzielny wynajem za swoja pensje. Pojawil sie chlopak, pomaga jej i teraz wynajmuja mieszkanie bez ludzi.
wybacz, ale współczuję Twojemu podejściu. Nie szanujesz pieniądza twierdząc, że 100-200 złotych to nie jest sensowna kwota. Dla mnie jest to całkiem sensowna kwota. Ba, nawet 20 czy 30 złotych mi czasami szkoda wydać na coś, co niekoniecznie jest mi potrzebne.
Co do mieszkania z kimś obcym (spoza rodziny i związku partnerskiego czy miłosnego) to ja wiem, że takie układy istnieją. Ba, powiem więcej - mimo, że mnie stać na mieszkanie samodzielnie to mieszkam z obcą osobą. Dlaczego? Bo jest dla mnie taniej. A oszczędzone pieniądze mogę wydać np na czesne na studia, by podnieść swoje kwalifikacje.
Inna sprawa, że osoby z którymi się mieszka należy ostrożnie dobierać, by właśnie nie zastanawiać się czy kupione rano bułki jeszcze są w kuchni czy już nie. Mieszkałem w UK i w PL z różnymi osobami. W sumie mam jakieś 5 lat doświadczeń mieszkania z kimś "obcym". Nigdy przez ten czas nie musiałem zamykać swojego pokoju na klucz. Nigdy nic mi nie zginęło. Owszem, zdarzało się, że dostawałem SMS czy telefon z pytaniem czy ktoś może pożyczyć szklankę cukru czy łyżkę oliwy. Albo dostawałem takie info po powrocie do domu, że ktoś pożyczył sobie woreczek ryżu ode mnie. Uczciwie i spokojnie się podchodzi do tego. I co ważniejsze - to działa w dwie strony...