Temat: nerwica warszawskich kierowców....
krzysztof łabuszewski:
a moze wypowiedzą sie osoby poszkodowane w wypadkach samochodowych.sa tu takie?
Warszawa, lipiec zeszłego roku, rano, most Łazienkowski. Lekki motocykl miejski.
Wyjeżdżam ze ślimaka od Saskiej Kępy, wjeżdżam na most. W lewo na drugi pas, tuż przede mną wciska się od prawej czarna vectra na drugi. Z tyłu sporo luzu. Wskoczyłem na trzeci, żeby mieć przed sobą więcej miejsca i dodaję gazu. Pajac na drugim pasie dojeżdża do jakiegoś auta przed sobą i - bez kierunku! - wpada na trzeci pas chcąc wyprzedzić. Przy okazji prawie miażdżąc mnie na barierkach. Zdążyłem wcisnąć hamulce. Tylni ciut za długo - złapałem poślizg.
Czuję, że lecę, że z prawej strony chce mnie wyprzedzić własny tyłek. Motocykl ucieka a ja już pędzę w stronę asfaltu... I widzę tylko tył oddalającej się czarnej vectry z rejestracjami WB 6 cośtam oraz moje maleństwo stykające się z lewym krawężnikiem, by po chwili odbić się i zawirować.
Lądowanie. Wzdłuż, nogami do przodu, poczułem glebę - ciepły asfalt. W trakcie szlifowania obróciłem się z pleców na brzuch, hamując rozłożonymi rękoma. Widmo zbliżających sie aut przesłoniło cały widnokrąg. Na szczęście zdążyli wyhamować kilka metrów ode mnie.
Leżę. Na trzecim pasie. Motocykl na linii odcinającej drugi od pierwszego, kilka metrów dalej. Jeszcze nic nie boli, ale coś sztywno mi się wstaje - więc wiem, że niedługo zacznie.
Tak, wstaję. Opierając się na rękach podnoszę głowę coraz wyżej. Oglądam łokcie. Chyba da radę, wydaje mi się, że nie przyjąłem zbyt dużej dawki asfaltu wprost do układu krwionośnego...
Jestem już na kolanach i prawie prosto. Jedno kolano w górę - wciąż na klęczkach, ale jest ok. Jeszcze troszkę wysiłku? Tak.. wstałem.
Podchodzę do motocykla i gaszę silnik. Nikt, pomimo tego, że wstawałem dobrą minutę, nikt nie pofatygował swojego tłustego dupska, żeby zobaczyć czy żyję. Albo zgasić silnik, który przecież - wciąż iskrząc - w połączeniu z np wypływającą benzyną mógł wykształcić całkiem ładny grzybek wybuchu...
Jak już jestem przy motocyklu, to trzecim pasem zaczynają jechać auta. Fajnie, korek się rozładuje. Teoria lewego pasa, który powinien być przejezdny, tak? Podnoszę motocykl - z trudem, ale wiem, że muszę. Wciąż nikt nie spieszy się do pomocy - tylko już goście wrzucają migacz w lewo myśląc, że ktoś ich na ten lewy wpuści.
Motocykl stoi, wygląda na w miarę niepoobijany. Obejrzałem go z kilku stron, nic nie cieknie. Stoję sobie potłuczony, w obszarpanej kurtce i potarganych spodniach - porwało się kilka miejsc, pomimo ochraniaczy. Dokładnie: porwało się tam, gdzie ich nie miałem. Stoję tak i w nosie mam tych pacanów, z których żaden mnie nie spytał czy żyję, czy może już umieram a stoję tylko ze względu na ilosć adrenaliny we krwi.
Lekki szok. Zepchnąłem moto na pobocze, zdjąłem kask i dzwonię po kumpla, żeby mnie zabrał do pracy po drodze. Obok przejeżdża policja - gapią się tylko na mnie nie wykazując drgnieniem brwi objaw troski o życie faceta, który właśnie się rozwalił i może być w cieżkim szoku.
I co zrobić z moto? Na bloki niedaleko, ale nie doprowadzę go pod prąd piechotą - bo mnie tu zmasakrują. Na drugą stronę rzeki nie dam rady. Przez barierkę na hodnik nie mam sił...
Odpalił. Przejechałem Łazienkowski, wywinąłem na slimakach i wróciłem na Saską... bez kierunków, bo zdechły, znacząc swoją trasę krwią. Było blisko...
W domu szybko wziąłem komplet ciuchów do plecaka, obmyłem tylko ździebko krew i poleciałem do już czekającego kolegi.
Obandażowały mnie koleżanki z pracy - kilka fragmentów skóry dotkliwie zapamięta tamten poranek - pomimo całkiem niezłego zestawu ciuchów na miasto - za mało na ścigacza, za dużo na skuter.
Nie zapomnę tamtego poranka. Tego pośpiechu, bezmyślności. Tych gęb kerowców, którzy zatrzymali się zaraz za mną leżącym na jezdni - wpatrzonych we mnie tępo.
Wiecie czemu zacząłem sam wstawać? Bo bałem się, że zaczną przejeżdżać obok mnie...
I jak patrzę na tych wszystkich, co w podkoszulkach śmigają skuterami, to mi się niedobrze robi - bo każdy z nich może trafić na takiego pajaca, który nawet w bok nie spojrzy porządnie - tylko wyjedzie zmienić pas.
Warszawa. Miasto którego już dawno nie kocham, miasto którego od pierwszego spojrzenia nie lubię. Wyprowadziem się z Wawy - wolę dojeżdżać pociągiem. Z pociagu do pracy mam tramwaj. A do stacji jeżdżę autem - 50km/h jak wszyscy dookoła. Bo to małe i spokojne miasto jest.
===
Po Wawie i innych miastach, jak również na trasie - najwyżej z 15 - 20km/h więcej, niż dozwolone. I to tylko jeśli mi się śpieszy i jest pusto. Bo jak nie jest pusto, to wolę się nie śpieszyć...
Oleś K. edytował(a) ten post dnia 07.11.08 o godzinie 16:42