Ryszard Mierzejewski

Ryszard Mierzejewski poeta, tłumacz,
krytyk literacki i
wydawca; wolny ptak

Temat: Poezja arabska


Obrazek

Adonis (właściwie Ali Ahmad Sa'id Isbir, ur. 1930) – jeden z najbardziej znanych
i cenionych współczesnych poetów arabskich. Pochodzi z Syrii, ukończył Wydział Filozoficzny Uniwersytetu w Damaszku, po studiach mieszkał w Bejrucie.
W 1957 roku był współzałożycielem pisma "Szi'r" (Poezja). W 1959 r. z powodów politycznych wyemigrował do Libanu, gdzie od 1968 r. wydawał miesięcznik "Al-Mawakif" (Stanowiska).
Od połowy lat 80-tych mieszka w Paryżu, wykłada literaturę na wyższych uczelniach. Jest przedstawicielem Ligi Państw Arabskich przy UNESCO. Poezja Adonisa, poruszająca istotne problemy etyczne, polityczne i kulturowe współczesnego świata, cieszy się międzynarodowym uznaniem.
Po polsku wiersze Adonisa były publikowane w „Literaturze na Świecie” nr 11/1988, „Przeglądzie Orientalistycznym” nr 3/1988, „Okolicach” nr 4-5/1989, antologii Pieśni gniewu i miłości. Wybór arabskiej poezji współczesnej. Oprac. przekład, wstęp Krystyna Skarżyńska-Bocheńska. PIW, Warszawa 1983 (wyd. II, 1990) oraz tomiku Adonis: Rycerz dziwnych słów. Wybór, przekład, wstęp i oprac. Krystyna Skarżyńska-Bocheńska. Świat Literacki, Warszawa 1994.

Pióro kruka

1


Idę bez kwiatów, bez pól,
Idę bez pór roku.
Nie posiadam niczego w piaskach ni w wichrach,
ni w świeżości poranków.
Tylko krew młoda
pędzi wraz z niebem,
a ziemia o czole Proroka
jest nieprzerwanym trzepotem ptaków.

Idę bez pór roku,
Idę bez kwiatów, bez pól.
W mojej krwi pulsuje proch ziemi.
Żyję w moich własnych oczach,
żywię się siłą mych oczu.

Żyję, pędzę zaprzęgiem życia,
czekam okrętu, który ogarnie istnienie,
który zanurzy się do dna głębiny,
jakby marzył lub wątpił,
jakby przepływał i nie wracał.

2

Wśród nowotworów milczenia, pośród blokady
piszę poezję na piasku
piórem kruka.
Wiem, nie ma światła w moich oczach.
Nie ma niczego prócz mądrości piasku.
Dniem siaduję w kawiarni
wśród krzeseł drewnianych,
wśród niedopałków...
Siedzę w oczekiwaniu
na zapomniane spotkanie.

3

Chcę klęknąć, chcę się modlić
do sowy o złamanym skrzydle,
do iskier, do wiatrów.
Chcę się modlić
do zdumionych planet na niebie,
do śmierci, do moru.
Chcę spalić w moich kadzidłach
moje białe dnie i pieśni,
zeszyt, atrament i kałamarz.
Chcę się modlić
do czegokolwiek, co nie zna modlitwy.

4

Bejrut nie pojawił się na mej drodze,
Bejrut nie dał zakwitnąć kwiatom moich pól,
Bejrut nie wydał owoców.
Wiosna. Szarańcza i popiół na moich polach.
Sam. Bez kwiatów, bez pór roku.
Sam z owocami.
Od zachodu słońca do świtu
przemierzam Bejrut i nie widzę go,
mieszkam w Bejrucie i nie widzę go.
Ja, miłość i owoce przemijamy z tym dniem,
Przemijamy do następnego.

Mój horyzont jest obietnicą

Idę dźwigać kroki.
We mnie, w krokach moich
pragnienie piasku i morza.
Kim jestem? Dla jakiej żyję miłości?
Mój horyzont jest obietnicą. Oczy – czekaniem.

Miłości, zostaw mnie!
Zwątpienie, omiń jej brzegi!
Do mnie, muszle wróżbitów!
Jakie tajemnice macie dla mnie w swej głębi?
Jakie sny skrywacie pod powiekami?
Ona jest w moim sercu pieśnią krwi,
kadzidłem ozłoconym ogniem
i ogniem samym!

Kim jestem? Dla jakiej żyję miłości?
Horyzont jest obietnicą, a oczy – czekaniem.
Odmładza mnie jutro nie ukształtowane.
Jeśli napotka mnie słońce, nie uwierzę...

Kwiat alchemii

Trzeba, bym podróżował przez raj popiołów,
wśród drzew tajemnych.
W popiołach – pierścienie, diamenty i złote runo.

Trzeba, abym wędrował przez głód, przez róże – ku żniwu.
Trzeba wędrować, aby móc odpocząć
pod łukiem warg sierocych.

Na wargach sierocych, w ich zranionym cieniu
wyrasta kwiat alchemii.

tłum. Krystyna Skarżyńska-Bocheńska

Inne wiersze Adonisa w tematach:
Łzy, płacz, rozpacz, Motyw zwierciadła, lustra i odbicia,
W świecie wróżb, zaklęć i sił tajemnych – R. M.
Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 25.06.10 o godzinie 04:23

konto usunięte

Temat: Poezja arabska


Obrazek

Mahmud Darwisz (Mahmoud Darwish, 1941- 2008) – jeden z najwybitniejszych współczesnych poetów i pisarzy arabskich, autor ponad dwudziestu tomów poezji, siedmiu książek prozą, tłumaczonych na 22 języki. Do roku 1971 mieszkał w Izraelu, następnie na emigracji w Libanie, Tunezji i na Cyprze. W latach 60-tych należał do Rakah (Komunistycznej Partii Izraela), potem działał w Organizacji Wyzwolenia Palestyny, z której wystąpił
w 1993 r. na znak protestu przeciwko podpisaniu w Oslo porozumienia pokojowego
z Izraelem. Światowe uznanie zdobył dzięki swojej twórczości literackiej skupionej wokół tematyki patriotyzmu i emigracji. Zmarł 9 sierpnia 2008 r. w amerykańskim szpitalu
w Houston w Teksasie, trzy dni po operacji serca, w wieku 67 lat.
Wiersze Darwisza w polskim przekładzie publikowane były w „Przeglądzie Orientalistycznym” (1972), „Literaturze na Świecie” (1975), „Zdaniu” (1989), „Okolicach” (1989), „Twórczości” (1993) oraz antologiach: Liście oliwek. Wiersze poetów palestyńskich. Przekł. A. Jabłońska. PIW, Warszawa 1976 i Pieśni gniewu i miłości. Wybór arabskiej poezji współczesnej. Oprac. przekład i wstęp K. Skarżyńska-Bocheńska. PIW, Warszawa 1983. Osobom zainteresowanym szerzej życiem i twórczością Mahmuda Darwisza polecam świetny artykuł Hanny Jankowskej pt. „Ziemię dziedziczy się jak mowę. Rzecz o Mahmudzie Darwiszu”
w temacie Zbliżenia – eseje o poezji i poetach.

Długo trwa ostatnia wieczerza

Długo trwa Ostatnia Wieczerza. Dłużą się przykazania.
Ojcze nasz, któryś jest z nami, bądź miłościw, poczekaj
na nas trochę!

Nie oddalaj od nas kielicha. Pozwól zadać jeszcze kilka pytań.
Nie oskarżaj nikogo. Bądź miłosierny dla tych, co słabość
okażą.

Ojcze nasz, któryś jest u kresu! Wstępuj powoli ku
śmierci naszej.

Za ciasno tu na nasz krzyk. Za ciasno naszej myśli w tym ciele.
Ojcze, wypowiedziałeś słowo, które w nas było.
Weź nas ze sobą. Do pierwszej wody nas zabierz, do
pierwszej rzeczy, do pierwszego słowa.

Długo trwała Wieczerza. Mało było chleba. Dłużyły się
przykazania.

Wstąp w niebo razem z nami, bo po Tobie apostołowie
wymordują nas, Ojcze, jednego po drugim.

z arabskiego przełożyła Hanna Jankowska

Nie śpij, kochana

Kiedy księżyc spada
jak potłuczone lustra,
powiększa się cień między nami
i umierają legendy.
Nie śpij, kochana.
Odznaczeniami są nasze rany z różami na księżycu.
Za naszym oknem jest dzień.
Objęło mnie ramię szczęścia
i uleciało.
Zdawało mi się, że jestem motylem
na kwiatach granatu,
że wargi płatków przemówiły
do mnie bez słów.
Nie śpij, kochana,
za oknem jest dzień.

Z mojej ręki wypadła róża
bez zapachu, bez życia.
Nie śpij, kochana.
Ptaki giną,
moje rzęsy są kłosami,
które spijają noc i przeznaczenie.
Twój słodki głos jest pocałunkiem,
skrzydłem na strunie,
gałązką oliwną, która płacze
na wygnaniu pośród kamieni,
szukając ojczyzny,
szukając słońca i deszczu.
Nie spij, kochana.
Ptaki giną.

Kiedy księżyc spada
jak potłuczone lustra,
cień spija naszą hańbę.
Ukrywamy naszą ucieczkę.
Kiedy księżyc spada,
miłość jest polem bitwy.
Nie śpij, kochana.
Nasze rany są odznaczeniami,
nasze ręce w ciemności
są głosem słowika.

z arabskiego przełożyła Aleksandra Witkowska

Inne wiersze Mahmuda Darwisza w tematach: Krzyż i OjczyznaMarta K. edytował(a) ten post dnia 23.03.11 o godzinie 05:06

konto usunięte

Temat: Poezja arabska

Mahmud Darwisz

Widzę tak, jak chcę


1.
Widzę pole tak, jak chcę. Widzę
warkocze zboża, które czesze wiatr. Przymykam
oczy:
ten miraż prowadzi do muzycznej gamy,
a ta cisza prowadzi do lazuru.

2.
Widzę morze tak, jak chcę. Widzę
wichurę mew o zachodzie. Przymykam
oczy:
ta nicość prowadzi do Andaluzji,
ten żagiel jest modlitwą gołębi nade mną.

3.
Widzę noc tak, jak chcę. Widzę
koniec tej długiej drogi u bramy
jednego z miast.
Rozrzucę swoje notatki po ulicznych kawiarniach,
posadzę tę nieobecność
na ławce na pokładzie któregoś okrętu.

4.
Widzę duszę tak, jak chcę: twarz kamienia,
a na niej rysę od błyskawicy, zieloną, o ziemio
zielona, ziemio mojej duszy.
Czyż nie byłem dzieckiem bawiącym się na skraju studni?
Wciąż się bawię: ta przestrzeń jest moim podwórkiem,
a kamienie mym wiatrem.

5.
Widzę pokój tak, jak chcę. Widzę
gazelę, trawę, strumień. Przymykam
oczy:
gazela usnęła na moim ramieniu,
a myśliwy śpi koło jej małych, gdzieś daleko.

6.
Widzę wojnę tak, jak chcę. Widzę
ramiona naszych przodków, co wyciskają źródło z głazów zielonych,
i ojców naszych, którzy dziedziczą wodę, lecz nie przekazują jej w spadku.
Przymykam oczy:
kraj, który mam w rękach, stworzyły moje ręce.

7.
Widzę więzienie tak, jak chcę, różane dni,
co przeminęły, żeby ukazać we mnie dwoje obcych
na ławce w parku. Przymykam oczy:
jak szeroka jest ziemia, jak piękna jest ziemia
widziana przez ucho igielne.

8.
Widzę błyskawicę tak, jak chcę. Widzę
pola, co roślinami kruszą swoje okowy.
Niech żyje pieśń migdała, biała, co opada
na dym wiosek jak gołębie. Gołębie, z którymi dzielimy jadło naszych dzieci.

9.
Widzę miłość tak, jak chcę. Widzę
konie, co roztańczyły równinę, i pięćdziesiąt gitar,
które wzdychają,
rój pszczół zbierających nektar z dzikiej morwy.
Przymykam oczy,
by zobaczyć nasz cień za tym miejscem tułaczki.

10.
Widzę teatr absurdu tak, jak chcę:
widzę bestie,
sędziów, koronę cesarza,
maski naszego wieku,
kolor dawnego nieba, pałacową tancerkę,
chaos potężnych armii,
i zapominam o wszystkim, jedno tylko pamiętam –
ofiarę.

11.
Widzę ludzi tak, jak chcę: ich pragnienie
tęsknoty
za czymkolwiek. I to, jak powoli idą
do pracy,
jak szybko wracają do domu,
i jak bardzo im trzeba usłyszeć rano: „Dzień dobry”.

Przekład z arabskiego Hanna Jankowska

konto usunięte

Temat: Poezja arabska

Mahmud Darwisz

Rozejm z Tatarami u dębowego gaju


Długo stoją na wzgórzu dębowe stworzenia. Może
trawa z naszego chleba wzejdzie ku nim, gdy my odejdziemy. Może
lazur nieba opadnie z nich na cień, skrywający twierdze.
Kto napełni po nas nasze dzbany? Kto zmieni naszych wrogów,
kiedy się dowiedzą,
że wchodzimy na wzgórze, aby chwalić Boga
pod postacią dębowych stworzeń?

Wszystko świadczy o niemocy wiatru, ale my
nie rozwiejemy się w proch.
Może ten dzień lżejszy będzie od wczorajszego dla nas, którzy
tak długo staliśmy pod niebem, wyznając tylko
nasz kult zaginiony.
Może ziemia była większa, niż ją opisano. Może
tą właśnie drogą weszliśmy wraz z wiatrem
do gaju dębowego.

Ofiary przechodzą z obu stron, mówią ostatnie słowo i zapadają
w jeden świat. Orzeł i dąb je zwyciężą. Trzeba zawrzeć rozejm,
żeby kwiaty w dolinie przykryły umarłych obu stron, i żeby
poubliżać sobie trochę nawzajem, zanim wejdziemy na wzgórze.
Konieczny jest trud człowieczy,
by przemienić bojowe rumaki
w dębowe stworzenia.

Jedno echo słychać na równinach. Echo nieba nad kamieniem
to obczyzna, którą ptaki rozwiesiły na bezkresach przestrzeni i odleciały.
Jedno echo słychać w czas długich wojen: matka, ojciec, dziecko uwierzyli,
że za morzami są konie wspaniałe,
co powrócą z ostatnią nadzieją,
i dla swych marzeń przygotowali kawę, która odpędzi sen
od ducha dębów.

Każda wojna uczy nas coraz bardziej kochać przyrodę.
Po blokadzie
troskliwiej doglądamy lilii, ogarniamy w marcu puch z migdałów,
wśród marmurów sadzimy gardenie. Podlewamy rośliny sąsiadów,
kiedy idą polować na nasze gazele. Kiedyż skończy się wojna,
byśmy mogli odwiązać z bioder kobiet na wzgórzu
węzeł symbolu ukrytego w dębie?

Niech wrogowie zajmą nasze miejsce w legendach,
a wtedy poznają,
jak kochamy skarb, którego nienawidzą. Niech zabiorą sobie
nasz przydział miedzi i błyskawic. My weźmiemy od nich jedwab niepokoju.
Niech wrogowie przeczytają nasze listy dwa, trzy razy, a wtedy przeproszą
motyla za to igranie z ogniem
w dębowym gaju.

Jakże chcieliśmy pokoju dla naszego Pana na wysokościach,
w Księgach,
jakże chcieliśmy pokoju dla prządki, dla dziecka u jaskini,
dla przepaści życia, dla dzieci naszych wrogów w schronach,
dla Tatarów,
kiedy na noc idą do swoich żon, kiedy odchodzą
od pączków naszych kwiatów, od nas
i od dębowych liści.

Wojny nas uczą smakować powietrze i chwalić wodę.
Przez ileż nocy
będziemy się cieszyć z kasztanów i orzeszków w kieszeniach naszych płaszczy
albo zapomnimy spijać krople dżdżu. I zapytamy: czy ten,
kto zmarł, mógł nie umrzeć, i stąd zacząć życie? Może.
Może będziemy mogli chwalić wino
i wznieść toast za wdowę po dębach.

Tu żadne serce nie odpowiada na głos fletu, który
wpadł w pajęczynę. Powoli, powoli, posłuchajmy echa,
które się niesie za końmi wrogów. Tatarzy lubią nasze wino,
chcą przywdziać w nocy skórę naszych żon. Chcą
uprowadzić w niewolę poetów plemienia. I chcą
ściąć wszystkie dębowe drzewa.

Tatarzy chcą, byśmy byli tacy, jak im się podoba:
jak garstka drobin kurzu rozwiana po Chinach lub Persji.
Chcą, byśmy pokochali wszystkie ich pieśni, i wtedy
nastąpi pokój, jakiego chcą oni.
Zapamiętamy ich przysłowia. Wybaczymy ich czyny,
gdy odejdą wraz z tym wieczorem do wiatru z epoki ich dziadów
za pieśnią dębowego gaju.

Nie przybyli, żeby zwyciężać. Baśń nie jest ich baśnią. Spadają
z końskich grzbietów w chory zachód Azji. Nie wiedzą,
że możemy przez tysiąc lat stawiać opór Ghazanowi – Arghunowi,
lecz ta baśń nie jest o nim. On już wkrótce przyjmie
wiarę tych, których zabił, by nauczyć się od nich
języka Kurajszytów
i cudu dębów.

Jedno jest echo wśród nocy. Na szczycie nocy liczymy
gwiazdy na piersi Pana naszego, lata naszych dzieci
– dorosły po nas o rok –
liczymy we mgle rodzinne stada, zabitych Tatarów i naszych.
Jedno jest echo wśród nocy: kiedyś wrócimy.
Trzeba nam perskiego poety,
by przełożył tę tęsknotę
na język dębów.

Wojny nas uczą kochać szczegóły:
kształt kluczy od naszych drzwi,
uczą czesać pszenicę rzęsami, stąpać lekko po naszej ziemi,
święcić tuż przed zachodem godziny na akacjowym drzewie.
Wojny nas uczą widzieć we wszystkim obraz Boga, i uczą
nieść brzemię legend, żeby wyprowadzić bestię
z historii i dębach.

Jakże będziemy się śmiać z czerwi w wojennym chlebie,
z robactwa w wojennej wodzie,
po zwycięstwie rozwiesimy na sznurze swoje czarne sztandary,
potem zrobimy z nich onuce. A pieśń trzeba będzie zaśpiewać
na pogrzebach naszych bohaterów,
zaś dziewczęta wzięte do niewoli
trzeba będzie wypuścić, i trzeba, żeby spadł deszcz
na pamięć dębów.

Po tym wieczorze zobaczymy, ile nocy jeszcze zostało. Niedługo
wolny księżyc wypije pod drzewem żołnierską herbatę.
Księżyc jest jeden dla wszystkich w obu okopach, ich i naszym.
Czy mają za tymi górami gliniane domy, herbatę, flet
i czy mają, jak my, ziele, które wraca życie umarłym
w dębowym gaju?

... Weszliśmy w końcu na wzgórze. I oto się wznosimy
ponad pnie opowieści. Nowa trawa porasta naszą i ich krew.
Nabijemy nasze strzelby bazylią. Zawiesimy na szyjach gołębi
ordery powracających. Ale
nie znaleźliśmy nikogo, kto zgodziłby się zawrzeć pokój. Ani my
nie jesteśmy sobą, ani oni.
Karabiny połamano. Gołębie odleciały daleko.
Nie znaleźliśmy tu nikogo.
Nie ma nikogo.
Nie ma dębowego gaju!

1991

przełożyła Hanna Jankowska
Krzysztof Adamczyk edytował(a) ten post dnia 29.06.09 o godzinie 22:39
Ryszard Mierzejewski

Ryszard Mierzejewski poeta, tłumacz,
krytyk literacki i
wydawca; wolny ptak

Temat: Poezja arabska


Obrazek

Salah Abd as-Sabur (1931-1981) – poeta, dramaturg i eseista egipski, jeden
z najwybitniejszych arabskich twórców literatury XX wieku. Ukończył Wydział Literatury Arabskiej na Uniwersytecie Kairskim. Był wydawcą miesięcznika „Al.-Katib” (Pisarz)
i dyrektorem Instytutu Wydawniczego Egipskiego Ministerstwa Kultury, pracował też jako attaché kulturalny w Indiach. Dużo podróżował, wygłaszał wykłady na temat kultury arabskiej na uniwersytetach w Stanach Zjednoczonych i w Europie Zachodniej. W 1970 roku gościł też w Polsce. Wydał pięć tomów poezji: „An-nas fi biladi” (Ludzie
w moim kraju, 1957), „Akula lakum” (Powiem wam, 1961), „Ablam al.-al. faris al.-kadim (Marzenia dawnego rycerza, 1964), „Ta’-amulat fi az-zaman al.-dżarib” (Rozmyślania
o czasie zranionym, 1972) i „Szadżar al.-lajl” (Drzewo nocy, 1977). Jest też autorem kilku dramatów scenicznych oraz esejów krytyki literackiej. Twórczość Salaha Abd as-Sabura jest mocno zakorzeniona w tradycji i współczesnej kulturze arabskiej,
z wyraźnymi wpływami kultury zachodnioeuropejskiej, mitologii i chrześcijaństwa.
Po polsku jego wiersze były publikowane w „Literaturze na Świecie” (1971), „Przeglądzie Orientalistycznym” (1972) oraz antologii Pieśni gniewu i miłości. Wybór arabskiej poezji współczesnej. Oprac., przekład, wstęp Krystyna Skarzyńska-Bocheńska. PIW, Warszawa 1983.

Poszukiwanie róży lodów
W tych wierszach kieruję się aluzją do
wyrażeń boskich, przekazów ducha
i słów najwyższych...


Mubji ad-Din ibn Arabi (zm. 1243)

Szukam Cię w zasłonie wieczoru.
Widzę Cię jak gwiazdy – nagą,
śpiącą, rozrzuconą,
spragnioną bliskości i spełnienia,
wina i śpiewu...
A gdy zadrżą powieki,
ulatujesz z okna mojej wyobraźni.
Więdniesz między ziemią a niebem.
Znużenie spada ulewą
na suchą trawę zwiędłej, połamanej duszy
jak omdlenie.
Późną nocą szukam Cię w barach i kawiarniach,
widzę, jak siedzisz wabiąc,
roześmiana, radosna...
A kiedy zadrżą powieki,
ulatujesz z nici przeczuć i błagań.
Więdniesz między światłem a szybą.
Zostaje krzesło, stół zakurzony,
miejsce puste i mroczne
jak pustynia.
Szukam Ciebie w zapachach niespokojnych,
co wychylają się z okien odzieży.
Szukam Ciebie w zagubionych krokach,
które dążą donikąd i nikogo,
gdyż są oczekiwaniem, istnieniem i nieobecnością.
Szukam Ciebie w fałdach zimowych płaszczy,
gdy ciała stają się o zmroku
Kabą owiniętą*
lub posągami z ołowiu czy marmuru.
Szukam Cię w młodych ramionach odsłaniających puch,
kiedy nadejdzie lato,
w ich niepojętych ruchach,
w igraniu wśród tłumu, spokoju, śmierci i trucizny,
póki nie zmieni się pora...
Szukam Ciebie na rozdrożach dróg
stojącej, zdumionej chwilą blasku,
rozpiętej jak namiot z jedwabiu,
potrząsany letnim zefirem
lub wiatrem deszczowego, chmurnego ranka,
aż rozluźniają się linki i kłoni się odsłonięty
na czerń mojego cienia – niewolnika...
Szukam Ciebie w lustrach nocnych dansingów i wind,
w natłoku i zgiełku pomruków,
zawieszonej, skręconej na sklepieniach meczetów.
Szukam na bazarach,
na dworcach kolejowych, w korytarzach,
na cmentarzach i w ogrodach dla dzieci.
Patrzę w oczy ludzi tępym wzrokiem,
jakbym pytał każdego przechodnia,
i chronię się do domu w końcu nocy
czekając na Twój rozkwit – nagły jak prawda!
O statku marzeń!
O różo lodów!
O burzo potężna, biorąca w niewolę
poza obrotami Czasu!
Gdy się dłuży moje gorzkie czekanie,
oszołamiam się kielichem wina,
jakbym całował łzy na policzkach czary,
krople po kropli, jakbym smakował rozpacz i klęskę.
Z ostrością miecza rośnie pewność,
że nasze spotkanie
jest możliwe
tylko przez mgnienie.
*Kaba owinięta – Al-Kaba, rodzaj monumentalnego relikwiarza w formie prostopadłościanu (wys. 15 m., dł. 12 m., szer. 10 m.) wzniesionego na dziedzińcu meczetu w Mekce, największa świętość wyznawców islamu, cel dorocznych pielgrzymek. Z zewnątrz Al-Kaba pokryta jest haftowaną zasłoną z czarnego brokatu, w czasie pielgrzymek zasłoną białą. – przyp. tłumaczki.

Kobiecość

Ukochany zgasił światło, ukoił swą gorycz moim ciałem.
Swój smutek zbudzony przelał z oczu w mój sen.
Zbudził mnie i uścisnął skrzydłem złamanym,
Glos jego śpiewny szepnął mi coś w ucho, ukołysał
na gałęziach łez splątanych z radością.
Gdy wziął to, czego pragnął, zostawił mnie,
usnął przy mnie, a wieczór opuścił zasłonę.
Rano zrodzi się nowa gorycz i zrodzi nocą żądzę nową.
A serce popchnie ukochanego, aby ją ukoił moim ciałem.

Czy było miłością?...

Czy było miłością
to, cośmy przeżyli?
Czy było snem tylko
zapomnianym rano?
A może, o serca nasze zatrwożeni,
pogrzebaliśmy w lęku miłość...
gdyby żyła, gdyby do słońca otworzyła oczy,
można by jej strzec...
Lecz porzucona przez nas okrutnie
płacze pulsowaniem serca,
a my odchodzimy...
O miłości umarła!
Gdyby wrócił dzień miniony...
Gdyby wrócił twój dzień!
Dzień, w którym żyliśmy...

tłum. Krystyna Skarżyńska-Bocheńska

Inny wiersz Salaha Abd as-Sabura "Melodia" w temacie Zaśpiewam ci pieśń.Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 01.07.09 o godzinie 10:20
Ryszard Mierzejewski

Ryszard Mierzejewski poeta, tłumacz,
krytyk literacki i
wydawca; wolny ptak

Temat: Poezja arabska

Badr Szakir as-Sajjab (ur. 1926-1964) – poeta irakijski, pierwsze jego książki poetyckie: „Zubur zabila” (Zwiędłe kwiaty, 1947) i „Azbar wa-asatir” (Kwiaty i legendy, 1950) zawierały głównie erotyki i lirykę refleksyjną. W latach pięćdziesiątych zwraca się ku problemom społecznym i politycznym, którym poświęca trzy wielkie poematy: „Haffar al-kubur” (Grabarz, 1952), „Al-mumis al-umja” (Niewidoma prostytutka, 1954) i „Asliba wa-l-at-fal” (Broń i dzieci, 1955).
Swoją działalność literacką łączy z aktywnością polityczną jako członek nielegalnej Komunistycznej Partii Iraku. Rozczarowanie do działalności partii zbiega się w czasie
z ciężką, nieuleczalną chorobą, na którą zapada w 1960 roku. Po długich i ciężkich cierpieniach, kolejnych pobytach w szpitalach w Bejrucie, Londynie i Kuwejcie, umiera w 1964 roku, w wieku 38 lat. Pisał do ostatnich dni swego życia. Ostatnie zbiory jego poezji to: „Unszudat al-matar” (Pieśń deszczu, 1960), „Al-Mabad al-gbarik” (Zatopiona świątyna, 1962) i „Szanaszil ibnat Al-Dżalabi” (Naszyjnik córki Al-Dżalabiego, 1964).
W przekładzie na język polski wiersze Badra Szakira as-Sajjaba publikowane były w książce Pieśni gniewu i miłości. Wybór arabskiej poezji współczesnej. Oprac. przekład, wstęp Krystyna Skarżyńska-Bocheńska. PIW, Warszawa 1983 oraz w piśmie „Psychologia Rodziny” nr 1/2007.

Odeszłaś

Odeszłaś. Dzień się przemienił
i stał się jak zmierzch,
jakby zdjęto świeżość z jego tkani,
jakby jego drogi ocieniła klęska.
I ja złamany. Dla mnie zmierzchło południe,
stało się jesienią.
Naga jest winorośl, wyschły strumienie,
zamiera szelest liści palm,
w tej ciszy drogi są oczekiwaniem.
Oczy twoje uczernił żar ognia,
który wybucha z twego serca, z pąków piersi,
i porywa mnie, kiedy spojrzę, bo ty dla mnie
jesteś wulkanem róż!
O gdybym przykuł twe oczy do dziś,
do jutra, które krążyły w mojej krwi...
rozpaliłoby niebo drżenie tych gwiazd,
a ich ciemność obdarza rosą deszczu...
Z ich głębi spojrzałaś na mnie jak obłok
kryjący kwiaty w swej szarości,
spojrzenie porwało mnie jak wiew trucizny
na brzeg zielony rzeki i zatonąłem.
Zapal mnie i ugaś mój płomień,
o spojrzenie! Przykuwasz serce do nieba,
a struna znaczy przejście po nim pieśnią księżyca.

Płonąć

Jak długo topić mam żarem twe kamienne ciało
i lód strącać z rąk twoich?
Dzielą nasze oczy
bezkresy śnieżnych pustyń strasznych dla wędrowca.
Jakbyś patrzyła na mnie zza mgieł i księżyców,
jakby po długiej rozłące nie było spotkania,
tylko nadzieja miłości!... Kiedy się spotkamy?
Ciało twe poszarpane,
poszarpane pod stropem nocy, piersi w moich szponach,
poszarpane wszystko prócz zasłony,
która kryje w tobie upragnione...
Jakbym pił twoją krew i nadal pragnął...
Kto mnie napoi? Gdzie miłość i twe nagie serce?
Zatrzaskuję za tobą bramę nocy i obejmuję tę bramę,
całując na niej cień, wspomnienia i tajemnice.
W moim płomieniu szukam ciebie...
Nie znajduję! Nie znajduję nawet twego popiołu w płomieniu.
Wrzucę mą duszę w ogień! W to, co minęło.
W to, co jest...
Pragnę ciebie, zabij mnie, abym cię poczuł!
Zabij kamień
porywem krwi, twoim ogniem!... i płoń bez płomienia!

Rzeka i śmierć

Buwajb...
Buwajb...
Dzwony wieży giną w głębi morza,
a tu woda w dzbanach i zachód słońca w drzewach,
dzbany rozlewają dzwony deszczu,
kryształ rozbija się w jęku.
Buwajb!... O Buwajb!
Tęsknota mrocznieje w mojej krwi
do ciebie, Buwajb,
moja rzeko smutna jak deszcz.
Chciałbym pobiec w ciemności
zaciskając pięści i niosąc tęsknotę
w każdym palcu, jakbym niósł dary
dla ciebie – pszenicę i kwiaty.
Chciałbym wychylić się zza linii wzgórz
i patrzeć na księżyc,
jak brodzi między twymi brzegami, rozsiewa cienie
i napełnia kosz
wodą, rybami i kwieciem.
Chciałbym brodzić w tobie w ślad za księżycem,
usłyszeć kamyki dźwięczące w twej głębinie
niby śpiew tysięcy ptaków na drzewach.
Czy jesteś lasem łez, czy rzeką?
A gwiazdy czy trwają w oczekiwaniu
karmiąc jedwabiem tysiące strzał?
O Buwajb...
Chciałbym zanurzyć się w tobie, łowić muszle
i budować z nich dom
rozświetlony zielenią wody i drzew,
blaskiem rozlewanym przez księżyc i gwiazdy,
a rankiem odpłynąć w tobie ku morzu z wyspami...
Bowiem śmierć to świat przedziwny, który czaruje dzieci,
A tajemne bramy do tego świata w tobie były, Buwajb...

tłum. Krystyna Skarżyńska-Bocheńska

Inne wiersze Badra Szakira as-Sajjaba w tematach: Drzwi i W czasie deszczu...Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 25.06.10 o godzinie 04:26
Ryszard Mierzejewski

Ryszard Mierzejewski poeta, tłumacz,
krytyk literacki i
wydawca; wolny ptak

Temat: Poezja arabska


Obrazek

Abd Al-Wahhab Al-Bajati (1926-1999) – poeta iracki, studiował arabistykę i anglistykę
w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Bagdadzie, wcześnie związał się z radykalnymi ruchami lewicowymi, za co był więziony w Iraku, a potem przebywał przez kilkanaście lat na przymusowej emigracji: w Egipcie, Libanie, Syrii, Związku Radzieckim, NRD i Austrii. Publikuje w tym czasie m. in. zbiory poezji: „Mala'ika wa shayatin” (Anioły i diabły, 1950), „Abarik muhszszama” (Rozbite dzbany, 1954), „Al-Madżd li-l-atfal wa al-z-ajtun” (Chwała dzieciom i drzewom oliwnym, 1956), „Kalimat la tamut” (Słowa nie umierają, 1960), „Safar al-fakr wa-s-saurat” (Księga nędzy i rewolucji, 1965). Jego wiersze z tych lat zawierają silne akcenty polityczne i społeczne, kierowane są do szerokiego proletariackiego kręgu odbiorców, natomiast w stylistyce wzorowane są często na agitacyjnych utworach Włodzimierza Majakowskiego, Nazima Hikmeta i Pabla Nerudy. Poeta wychodzi też poza tradycyjną poetykę (sposób rymowania i metrykę) wiersza arabskiego, który obowiązywał
w literaturze arabskiej od 15 wieków. W 1968 roku, po dojściu w Iraku do władzy postępowej partii Al-Bas, powraca z emigracji. W tym czasie następuję też zwrot w jego twórczości, stopniowo odchodzi od problematyki politycznej, zwraca się ku tradycji i realiom kultury arabskiej, czerpie też inspiracje z kultur Starożytnego Wschodu, Sumeru i Babilonii, zagłębia się w refleksję filozoficzną nad sensem ludzkiego życia. Ten drugi, wyraźnie odmienny, okres jego twórczości obejmuje takie tomy poezji, jak: „Al kitaba ala at-tin (Pisanie na glinie, 1970), „Kasa ‘id al-hubb ala bawwabat al-alam as-saba (Poematy miłosne u siedmiu bram świata, 1971) i „Kamar Sziraz” (Księżyc Szirazu, 1976). W Polsce wiersze Al-Wahhaba publikowane były w pismach literackich i orientalistycznych,
a także w antologii: Pieśni gniewu i miłości. Wybór arabskiej poezji współczesnej. Opracowanie, przekład, wstęp Krystyna Skarżyńska-Bocheńska. PIW, Warszawa 1983.

Pamiętniki ubogich kochanków

1


Świat zdobywamy poezją, rewolucją i obietnicą,
śmiercią i pożegnaniem.
Padamy bezsilni na krawężnikach historii,
więdniemy w kopalniach węgla i powłokach lodowca,
umieramy stojąc.
Umieramy na obczyźnie,
lecz rodzimy się na nowo
z macicy nocy i z ciała gór.
Cierpiąc męki odtrącenia,
niesiemy berło słońca,
zdobywamy zorzę w długiej nocy świata.
Martwi płyniemy morzami
ku miastom dalekiej przyszłości,
niesiemy ich sztandar rebelii.
Żywi umieramy w więzieniach
budując dumę historii.

2,

Nasza rana przestała krzyczeć.
Miasto stało się rzeką, która szuka brzegów w podróży śmierci,
czarnym kamieniem w królestwie ruin
zmywanym przez deszcze,
nadzieją chylącą głowę nad krawędzią ludzkiej rozpaczy.
I Cyganem na smutnym koniu, który przemierza ziemię
szukając światła i A’iszy w dalekich miastach przyszłości,
który umiera na obczyźnie, lecz rodzi się na nowo
dzieckiem bez konia,
straszonym przez dnie i noce, przez następstwo czasów i epok.
Dziecko wyciąga rękę do ciała gór ziemi,
do nagości ziemi śpiącej w namiocie ognia Wschodu,
do ciepła ciemności nad dachami domów.
Donośny głos ziemi
porusza okręt umarłych marynarzy, wnętrze świetlistych grot
i wysp diamentowych.

3

Do słowika – księżyca płaczu,
do czasu, który ucieka i rzeźbi imiona na kamieniach ogniska
i w błękitnych zeszytach dzieciństwa,
do nadziei pogrzebanej,
do buntu rzek przeciw okrucieństwu mostów...
- płyniemy martwi,
błądzimy z portu do portu,
palimy okręty...
Bo wszystko, co było i co będzie, nie istniało.

4

Co mówi słowikowi róża w zimowym ogrodzie?

5

Obejmij mnie we śnie, okryj płonące ciało różami
i całuj róże.
Ziemia okryła twarz światłem.
Spełniło się przeznaczenie.
Jego ręka w ogrodzie ogniem spaliła róże;
obudziła ze snu ptaki,
krople czerwonego deszczu, wstrząsy i błyskawice.

6

Magowie tej epoki płaczą w samotności.
Gwiazdy nie pojawiają się już, tylko panowie i przestępcy
oraz poeci wynajętego marzenia.
Pogrążcie wasze miecze w ciała dzieci!
W ciała głodnych nędzarzy miast!
Fałszujcie świadectwa zgonu
i święte księgi!

7

Skąd przychodzi światło?
We wszystkich epokach jesteśmy młyńskim kamieniem.
Zamieniamy kajdany na kajdany,
sprzedają nas tyrani – tyranom, królowie – królom.
Jednak trwamy.
Umieramy stojąc
Przemierzamy morza ku miastom dalekiej przyszłości.
Zdobywamy świat śmiercią, rewolucją i pożegnaniem.
Umieramy na obczyźnie, lecz rodzimy się na nowo.
Kochamy od nowa,
odtrącamy od nowa,
burzymy się od nowa.
Na nowo wpadamy w kajdany królów i tyranów,
na placach wojny mordujemy innych,
strzelamy do braci i do wrogów.
Z rannymi czołami grzebiemy naszych zmarłych
bez dat, bezimiennie.
Żywi mieszkamy w grobach.
Rozpoczynamy wielki marsz od śmierci do urodzin.
Trwamy w wiekach rozpaczy i zagłady,
zawieszeni na czarnych niciach nadziei,
czekając potopu i ognia!

8

O nędzarze ograbionego świata,
jednoczcie się!
O nędzarze ograbionego świata!

tłum. Krystyna Skarżyńska-Bocheńska

Oczy martwych psów

Statki kosmiczne powracają z drogi
poprzez wieczną, niezmierzoną pustkę.
Wypływa daleko światłość
z gwiazdy, która umiera
wśród innych gasnących gwiazd.
Ich światło jeszcze do nas płynie
poprzez tysiące lat.
Byty, których nigdy nie zobaczę,
rodzą się od nowa.
A my jesteśmy jeszcze na grzbietach koni wiatru,
spokojni jak ci, co umarli.
Jesteśmy ślepi, lecz jeszcze bardziej pragniemy nie widzieć.
Umieramy w „jeszcze nie”,
przechodzimy falami
na grzbietach zwycięskich koni.
Przeklinamy się nawzajem.
Żebrzemy u bram długiej nocy,
płaczemy i nie płaczemy,
toniemy we łzach wszystkich,
którzy kochają zagubieni, szleją z miłości
i pragną.
Piramidy budujemy ze snów
i mury, które nie zatrzymują pragnień.
Umieramy przed śmiercią
na drodze losu.
„Prawdziwego honoru nie ma bez cierpienia.”
Rogi tych, którzy bodą, osłabły –
pośredników,
władców,
szejków plemiennych,
emirów ukrywających swoją naftę
i psy myśliwskie, które mają władzę.
Panie! wyszliśmy z ciemności,
ze złodziejskich band,
z rąk handlarzy niewolników starożytnego Wschodu,
spośród ludzi wędrujących po pustyniach i morzach.
Z dna piekieł.
Niechaj miłosierny śnieg,
trawa i wilgoć obmyją twarze zmarłych
z brudu, bezpłodności i hańby.

tłum. Janusz Danecki

Inny wiersz Abda Al-Wahhaba Al-Bajati’ego w temacie Przemoc w majestacie prawaRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 25.06.10 o godzinie 04:36

konto usunięte

Temat: Poezja arabska


Obrazek

Hatif Janabi (al-Dżanabi, ur. 1952) – iracki poeta i krytyk literacki, ukończył arabistykę na uniwersytecie w Bagdadzie oraz polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim, doktoryzował się z teatrologii. W 1976 roku, po uniemożliwieniu mu druku dwóch tomików wierszy, wyemigrował z Iraku i mieszka na stałe w Polsce.
Jest pracownikiem naukowo-dydaktycznym w Instytucie Orientalistyki Uniwersytetu Warszawskiego, gościnnie wykładał też w Algierii i Stanach Zjednoczonych. Publikuje utwory w języku arabskim i polskim, wiele z nich zostało przetłumaczonych na angielski, francuski, duński i czeski. Sam tłumaczył ponad pięćdziesięciu polskich autorów, m. in. Mickiewicza, Słowackiego, Leśmiana, Broniewskiego, Czechowicza, Iwaszkiewicza, Gałczyńskiego, Grochowiaka, Korczaka, Kapuścińskiego, Miłosza, Różewicza, Herberta, Szymborską, Twardowskiego, Kołakowskiego, Hartwig, Międzyrzeckiego i Stachurę. Opublikował po polsku m.in. następujące książki: „Księga Wschodu” (1983), „Rozbite wiersze” (1988), „Dzikie kontynenty” (1991), „Pył gazeli” (1992), „Teatr arabski” (1995), „Aniołowie miłosierdzia” (1995).

Aniołowie miłosierdzia

Aniołowie miłosierdzia -
ich delikatne palce,
ramiona podobne konarom,
skrzydła wzniesione na pożegnanie -
zasługują na współczucie i jałmużnę.
Miłosierni są. Dlaczego?
Krążą we mgle miłosierdzia, której
końca nie widać. A kto nie pragnie miłosierdzia?
Wędrują, niewidzialni, budzą się i swobodnie
prostują nogi, skrzydła,
wzrok, a jednak pracują w pełnej tajemnicy
od niepamiętnych czasów, nie dając o sobie znać:
niektórzy nawet nie wierzą w ich istnicnie.
Inni zaś z tymi, co im współczują - odeszli
szukając miłosierdzia.
(Sam po to przybyłem do Polski.
Miłosz i Brodski do Ameryki,
Abd al-Kadir, Kazim, Jabbar i inni do Francji,
Al-Azzawi z żoną, Al-Maaly i Mandelsztam do Niemiec.
Al-Araji do Algierii, Utajmisz, Fajsal, Fauzi, Haszim i Aziz do Anglii
Mu'ajjid z Dżalilem do Szwecji, Sargon do Ameryki,
/Jili Abd ar-Rahman - na tamten świat...)
Aniołowie miłosierdzia są
wieczni.
Pocieszają, poniżają, piętnują...
Każda śmierć jest nagła - jak każde narodziny.
Kiedy nasze pióra igrają w powietrzu,
wieczność widzi ich łzy.
Każda śmierć jest nagła - jak każde narodziny.
Wczoraj widziałem jednego z nich, jak zbroczony krwią
miłosierdzia leżał na chodniku
i błagał o litość.

11. 11. 1992.

Raje, jelenie i żołnierze

Adnanowi Abbasowi i George'owi Yacoubowi

Wystarczy gorzkie słowo,
falujący kłos,
wystarczy złamana gałąź.
Wiem: odpłynie ta zdrewniała przestrzeń.
Czasem wystarczy zupa, a czasem sok z winogron.
Czasem wystarczy pragnienie choćby echa burzy,
co dźwięczy pomiędzy mną a ciszą.
Wystarczy mi szelest cienia.
Wiem: nadejdzie już za chwilę
i obmyje moją twarz balsamem rosy.
Wystarczą mi zbocze i wspomnienia,
głazy i jesień co staje się szatą,
żmija, co oblizuje mi się za plecami. Wiem:
być może we śnie przybędzie Naziha: przybędzie.
Wystarczy mi, że pory roku przepływają potykaniem się
wspomnień,
ekstazą gwiazd, biciem pulsu, szeptem, dotykiem i gestem
To, co nie rani
wystarczy mi, gdy szczycę się skrzydłami kruka,
tym, co sprzyja moim planom
i usypuje na mej duszy górę piasku.
Wystarczą mi słowa młodych odszczepieńców,
szaleńców, biedaków, proroków i wieszczków.
Wystarczy mi to, co nie dziczeje
(oni wyciekają z atramentem koszmaru).
Wystarczą mi raje w swych kołyskach
i jelenie plujące ogniem,
i sprawni żołnierze, co słabną bez litości
oraz poszarpana przeszłość.
Wystarczy mi rosa...
Wystarczy mi sen, który dziobem szarpie moje noce,
lub żałośnie zawodzi, że koniec już blisko,
i że zima jest świstem kamieni.
Wystarczy mi kostur mej babki i śmierć od łyku herbaty lub wody,
abaja mej matki, różaniec sąsiada, palmowe gałęzie co chronią ramiona martwego.
Wystarczy mi mało-wiele,
choć w końcu nic mnie już nie cieszy
oprócz objęcia niemożliwości

11. 06. I992.

Iraqi Airways

O zachodzie mój głos wydelikatniał,
a moje serce trzepoce niczym gasnący knot.
Mój głos przybył, gdy Amman bredził w ekstazic. Horyzont
nie krył horyzontu, słowa nie przyciągały mowy.
Mój głos przemknął cicho, szybkim krokiem,
a powietrze, które było coraz bardziej milczące,
pomieszało się ze wspomnieniami rozdartymi przez kadłub
samolotu.

"Herakliusz" spychał je za morza,
aby odpocząć obok Iraqi Air,
który spał tu od dawna.
Jego szkielet pokrywały tumany kurzu.

Kiedy wyszli zeń marzyciele, wypłynął z niego pył wojen,
które okryły nici mroku.

Hotel "Ammun", Jordania, 3. 07. 1993.

Mokre ramiona*

Khalidowi Mattawa

FATIHA

Błagam o mądrość nocy, aby dzień stał się cytatem ciemności.
Błagam o słowa, które ptak i gazela rzekły do pustyni,
a skała do trawy, a jastrząb myśliwym,
a woda ogniowi.

Błagam o ostatni jęk, którego echo obija się o ciało,
o trzęsienie na wysokościach i pęd odległości
(wir wody raduje), gdy przeznaczenie śmierci to piana

Błagam o to, co nie szarga swej świętości.
Błagam o siłę w dniu przeznaczonym, kiedy nie będzie już ucieczki,
o gonitwę planet i bogów,
o rozbite marzenia, gdy śpiewak umiera,
a na twarzy wody śpiewający popiół.

Błagam o kochające serce, gdy miłość płynie między krwią a kochankiem
i ogniem uścisku.

Błagam o Fatihę, która nie zawiedzie, ani się nie skończy..

Błagam o moc dnia przeznaczonego.

Bloomington/Indiana, 24. 07. 1994.

z języka arabskiego przełożył Marek M. Dziekan
we współpracy z autorem

z tomiku “Aniołowie miłosierdzia”, 1995

*”Mokre ramiona” - tym terminem określa się tych, którzy usiłują uciec na północ, szczególnie na zachód Europy i do USA różnymi drogami; chodzi tutaj o drogę morską, która często kończy się śmiercią – przyp. autora
Ryszard Mierzejewski

Ryszard Mierzejewski poeta, tłumacz,
krytyk literacki i
wydawca; wolny ptak

Temat: Poezja arabska

Khaled Mattawa*

Opowieści arbuzowe
(fragm.)

* * *

Maimun przywiózł nam także mięso,
gazelę, którą potrącił po drodze.
Jego córka, Selima,
powiedziała, że raz nagle
zboczył z drogi, jechał przez godzinę dopóki
nie ujrzał sześciu. Nie zdążył jeszcze żadnej
staranować kiedy w ciężarówce
skończyło się paliwo. Trzydzieści jardów dalej gazele
stały bez tchu; a on pobiegł
chcąc złapać którąś gołymi rękami.

* * *

Selima opowiedziała historię
gazeli, siedząc w balii. Moja matka
szorowała jej głowę mydłem,
rozrzucając po białych kafelkach
garście piany. Potem
wylała na jej włosy
naftę i wcierała aż wszy ześlizgiwały się po twarzy,
czesała grzebieniem aż szpary między zębami
wypełniły te martwe.

* * *

Selima wyszła za mąż. Moja matka wysłała jej
srebrną bransoletkę,
zielony jedwabny sal, ale nie zdecydowała się
na grzebień z kości słoniowej. Ojciec zapłacił
szejkowi, aby odprawił
wesele. Tydzień później
pod swoimi drzwiami szejk znalazł trzy
arbuzy i kilim
ze skóry gazeli, ze śladami opon
w miejscu gdzie będzie uderzał
głową podczas modłów.

Historia mojej twarzy

Moje usta przywędrowały z karawaną
Niewolników Wielkiego Sanussi,
Uwolnieni w Al.-Jaghbub
Dalej żyją w ubogiej części Bengazi,
W pobliżu szpitala gdzie się urodziłem.

Nigdy nie planowali się osiedlić
W Tokarze ci Grecy,
Których brwi noszę
- potem poczuli dziką szałwię
I ogłosili ten kraj miejscem swego urodzenia.

Rycerze św. Jana najechali na Trypolis,
Mieszkańcy miasta
Szukali ratunku w Istambule. W 1531
Turcy przywieźli mój nos.

Moje włosy sięgają
Nałożnicy Septimusa Severusa.
Przygotowywał mu śniadania
I wydala na świat czterech jego synów.

Potem w imię Boga
Uqba podbił miasto.
Siedzimy przy jego grobie,
A ja ci śpiewam:
Rzęsy rozkoszne, ostre jak strzały,
Czy to moja twarz widzę
Odbitą w twoich oczach?

tłum. Beata Patuszyńska

wiersz jest też w temacie Motyw twarzy

*notka o autorze w temacie Poezja anglojęzyczna


Inne wiersze Khaleda Mattawy w tematach:
O przemijaniu, Blaski i cienie małżeństwa, Poezja kolei żelaznych,
”Okrutną zagadką jest życie”..., W świecie wróżb, zaklęć i sił tajemnych,
Owoce, Elegia - R. M.
Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 15.10.09 o godzinie 18:54
Ryszard Mierzejewski

Ryszard Mierzejewski poeta, tłumacz,
krytyk literacki i
wydawca; wolny ptak

Temat: Poezja arabska


Obrazek

Abdellatif Laâbi (ur. 1942) – poeta i pisarz marokański. W 1966 roku założył z przyjaciółmi awangardowe pismo „Souffles”, które odegrało doniosłą rolę w przemianach świadomości nie tylko literackiej, ale też społecznej i obyczajowej. W 1972 roku pismo zostało zamknięte, a Laâbi aresztowany i oskarżony o spisek antypaństwowy. W więzieniu, gdzie był torturowany, spędził osiem lat. Uwolniony dzięki protestom międzynarodowego komitetu, który zawiązał się przy znanym francuskim piśmie „Esprit”. Zmuszony do emigracji, od 1980 roku mieszka w Paryżu. Pisze po francusku, oprócz poezji, także powieści, dramaty sceniczne i eseje krytyczno-literackie.

* * *

Jutro niepewne
jeszcze bardziej niepewne niż wczoraj
żeby udać się do wezgłowia słońca
trzeba będzie znaleźć żywe kwiaty
nieskażone pomarańcze
mniej więcej szczery uśmiech
przedstawić się i powiedzieć
w żargonie który pozostał =
na jaką chorobę cierpisz?
Jest ludzka
tylko ludzka?

* * *

Nie szukajcie mnie w swoich archiwach
wystraszeni moimi donosami
nie jestem piśmiennej natury
szukajcie mnie raczej w swoich wnętrznościach
kiedy wierszowana klacz
poskręca wam flaki
szukajcie mnie raczej w moczu gorączkujących
w malarii uliczek
tam
w błocie katarakt
rozdepczcie moje zabronione imiona
depczcie po losach, które oświetlam
ale na mój krzyk
rozbijcie dzbany miodu
zarżnijcie czarne byki na progach meczetów
nakarmcie tysiące żebraków
wtedy przyjdę
napluć wam w twarz
wykończyć w wasze nowotwory
wypędzić wasze dziedziczne choroby
wolę was
z prostotą waszych lemieszy
moi bracia o szorstkich rękach
bracia o śnie wśród korzeni

tłum. Tomasz Różycki

Inny wiersz Abdellatifa Laâbiego pt. „Atlantyda” w temacie Motyw wyspy
Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 25.06.10 o godzinie 04:38

konto usunięte

Temat: Poezja arabska

Omar Alawi Nasna(przekład Yousefa Sh`hadeha przy współpracy Darii
Arsenicz-Szurman i Doroty Pleśniak-Sh`hadeh)

"Do Fatimy modli się poranek"

Poranek budzi się z wolna
nie spogląda w lustro
rozczochrane kosmyki światłości
ranią ciemności pijanej nogi

Poranek rośnie jak drzewa
błyska w oku zamieszkałym przez mrok nocy
i modli się w ustach brzemiennych światłością

Poranek ów w głębi pamięta
jak przed Fatimą odkryła się tajemnica
jak wszechświat został spisany na jej pożądanie
i nauczyło ją imion morze
Ryszard Mierzejewski

Ryszard Mierzejewski poeta, tłumacz,
krytyk literacki i
wydawca; wolny ptak

Temat: Poezja arabska


Obrazek

Mohammed Dib (1920-2003) – poeta, prozaik i dramaturg algierski. Wiersze pisał
od 15 roku życia, studiował romanistykę na uniwersytecie w Algierze. W 1952 roku,
na dwa lata przed algierską wojną o niepodległość, ożenił się z Francuską i wstąpił
do algierskiej partii komunistycznej. Wykonywał różne zawody, był m. in. nauczycielem, księgowym, projektantem dywanów i dziennikarzem. W 1959 roku został deportowany z Algierii przez władze francuskie za głoszenie poglądów niepodległościowych. Zamieszkał na stałe we Francji, gdzie przyjaźnił się m. in. Albertem Camusem, Louisem Aragonem i Eugenem Guillevikiem.
W 1974 roku wykładał na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles. W 1975 roku wyjechał do Finlandii i mieszkał przez kilka lat w różnych krajach skandynawskich.
Pisał głównie po francusku. Uhonorowany wieloma ważnymi nagrodami literackimi,
m. in. nagrodą Prix Stéphane Mallarmé za twórczość poetycką, uważany jest powszechnie za jednego z najwybitniejszych pisarzy Maghrebu. Przekłady na język polski jego wierszy ukazały się w „Literaturze na Świecie” nr 11-12/2003.

Cesarstwo nazywa

wydałaś pierwsza
tylko imię

robiąc to
ukułaś tylko krzyk

grawerując oparzelinę
i wmurowując ją w siebie

na krańcu nagości
żeby zapomnieć w sobie

oczyszczenie
które się pogłębia we mnie

Droga bez końca

choćby nawet opowiadać jak
wymyśla się morze

kiedy wystarczy się zapalić
nabrać smagłości

choćby nawet między wygnaniem a wędrówką
wyszeptać imię

okrawek słowa
wiernego swojej samotności

to nic nie jest powiedziane
nic nie jest powiedziane

Moce (fragm.)

1

język samowładny nieporównywalny tajemny zatopiony w powszechnym poranieniu niech moje życie się w nim zatraci w nim żyje bez uzasadnienia niech mur ciemności zamknie się nad nim i głuche nieme żaden pośrednik nie wystarczy żeby usłyszeć słowo co drąży pustą przestrzeń

Pamięć wymieniona za noc
która skrywała noc
niebywale błyszczące nic

co szuka
uprowadzonego lasu
na który spadnie cios poranka
i nagle oślepnie

2

nauczyć jeszcze raz śpiewaka śpiewu bo jego głos zabrzmiał fałszywie nic nie jest bardziej podobne do sakramentu niż przekleństwo powrót anatomii to rzecz pewna pierś przejrzy się w drugiej piersi i zaduma nad identycznością i różnicą chyba że się zakocha w swoim wizerunku zobaczy jego czarną barwę i śmiertelność jeśli jest biała rozpoznać tę pierś przygarnąć napoić we własnym źródle nieść ją na głowie w świetle dnia szczycić się nią

18

zaciągnij wartę na trzech wieżach ziemia pęka w rytmie pierścieni cóż pozostało z władzy króla zniknął występek chyba że się go popełnia w imieniu wiernych uwolniona od strych przesądów ziemia zapładnia się od samej mocy swego pożądania nie ma życia bez okrężnej drogi przez ruiny bez wyrzutu sumienia bez cienia który zapiera się życia nie zabraknie też innych aberracji żeby przenieść punkt ciężkości krwi zasługa wykonania tego wszystkiego przypadnie jednakże aniołowi a on nie podejmie się darowania kar w imię jakiegoś tam współczucia będzie żył rozpozna swoich a nam poda rękę i to będzie ceną za wspólnictwo rzucające wyzwanie radości

Anima Mundi*

tam gdzie cień jest miarą upału
wychodzą na jaw wszelkie jasne rzeczy
a rzeczy gładkie się rozpraszają

tam gdzie białe palenisko ramion i bioder
rozpada się jak imperium swobodnie
w miejscu niewielkiego pęknięcia

czarny bolesny próżny z drugiej strony
uchodzi z dymem i upodabnia się
do ruin co zniknęły

biały do góry dnem na morzu i czarny
na barce niewzruszonej wciągany
dręczy węgorza morskiego nie zadając cierpienia

tak oszalały dla jednej współrzędnej
tak cierpliwym wasalstwem złączony
z leniwymi objęciami wody

wiersz jest też w temacie Trochę o duszy

wszystkie utwory z języka francuskiego tłumaczyła Agata Kozak

*Anima mundi łac., dusza świata (gr. psychē tou kósmou) - czysta eteryczna dusza, którą niektórzy starożytni filozofowie określali jako rozproszoną w całej naturze. Została stworzona do ożywienia całej materii w tym samym kierunku, w jakim dusza została stworzona do ożywienia człowieka. [...] – za: Wikipedia – R. M.Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 22.11.09 o godzinie 11:41
Ryszard Mierzejewski

Ryszard Mierzejewski poeta, tłumacz,
krytyk literacki i
wydawca; wolny ptak

Temat: Poezja arabska


Obrazek
Tahar Bekri (ur. 1951) – poeta i eseista tunezyjski, studiował filologię francuską w Tunisie
i w Paryżu, doktoryzował się z poetyki maghrebskiej. Od 1976 roku mieszka w Paryżu, wykłada
na Universitè X-Nanterre. Uważany jest za jednego z najwybitniejszych współczesnych poetów Maghrebu. Pisze po arabsku i francusku. Opublikował przeszło 20 książek, głównie poezji i esejów o sztuce, m. in.: „Le Laboureur du soleil” (1983), „Le Chant du roi errant” (1985), „Le Cœur rompu aux océans” (1988), „Les Chapelets d'attache” (1993), „Poèmes à Selma” (1996), „Les Songes impatients” (1997). „De la littérature tunisienne et maghrébine et autres textes“ (2000), „Marcher sur l'oubli” (2000), “L'Horizon incendié” (2002), “La Sève des jours” (2003), “La brûlante rumeur de la mer” (2004), „Les Songes impatients” (2004). „Dernières nouvelles de l'été” (2005), “Si la musique doit mourir” ( 2006), “Le livre du souvenir” (2007).
Wiersze Tahara Bekri tłumaczyły na język polski Agata Kozak i Hanna Igalson-Tygielska. Ukazały się one w „Literaturze na Świecie” nr 11-12/2003.

FORTEPIAN WÓD

Fala I


twoja ręka na nadbrzeżu odbicie latarni
lutnia twoje fale mocą i mój
obłok na rzece
sosny w szpalerze nad moim smutkiem
słuchają kwiatów które się zabija o świcie

Fala II

twoje oczy barka podróż niedokończonego
obrazu
śnieg przysypuje świeczkę naszych wspomnień
z piasku nasze miłości mimozy co wracają
kto ukradł taniec morskich gwiazd?

Fala III

jestem matką błękitnego dziecka
murze obronny moich przyjaźni z młodego listowia
kiedy wiosną opuszczasz swój różowy język
sól się we mnie wżera

Fala IV

ty daleko śmierć bezdomnych moim ukrzyżowaniem
w medinie dni wiedzionych na stracenie dzieci
wypowiedziałeś nazwy drzew co umierają stojąc
śpiewajcie więc o stare skały które się prężycie

Fala V

były sobie raz włosy z morskiej piany
marynarze chętnie splatali z nich sieci
ryby tańczyły wtedy w niebieskiej nadziei
uciszcie się algi w moje serce wbiła się ość

Fala Vi

mewy w zatoce twoich nocy
kiedy tęskno ci do miast poeto
spoglądam na kraj ten fortepian wód
co wtedy mówię? morze twoim domem...

Paryż – L’ille Rousse, Korsyka

* * *

Miałem zimie rozległe po latach mitręgi
Śmierć tam zamieszkała

Miałem kielich pieśni moich pełen po brzegi
Gwiazda go przewróciła

Miałem źródło krynicę wody zdrowej
Morze go nie chciało

Miałem słońce co pieściło płaskowyż
Noc je porwała

Miałem oazę pospołu z księżyce,
Cień ją wypalił

z tomu „Le Chant du roi errant”, 1985

tłum. Agata Kozak


RÓŻAŃCE PRZYWIĄZAŃ

Z księgi pierwszej [„Wygnanie Ibn Hazma”]


I

Wzlatują
gołębice
w cieniu dróg jasności
kamień
ciężki od znoju
w złotą kolumnę zmieni się lub w proch

W królestwach ognia popiół

II

Wystraszona
ziemia
osłabiona od wątpliwości i zapomnienia
jak pieśń gorzka
zwęgli się
twój bunt albo drzewo oliwne w rozkwicie

Zrodzona z bolesnego pąka rosa

III

Na ustach
słońca
upojony czystym latem unoszę
głos twój w poranek przepowiedni
wieczorem jak róża w transie
idę w górę wyschniętej rzeki

Na arenie wspomnień bezsenność

IV

Podpalacz
próżni
ścigający niezwyczajnie chwile
przeprawa przez ciszę
jak pęknięcie w środku zawieruchy
pogorzelisko ożywia me modlitwy

W tajemnicy obłoków źródło

V

Wciśnięta
w rozbłysk
skąpych niebios mowa co sięga poza pamięć
ten deszcz zastygły wewnątrz mego głosu
trzeba mi będzie wszystkich tych jaskółek
i grzywy marzeń żeby go na świat wydać

VI

Skazany
na wypalanie porostu
w dalekich chaszczach
recytuję sury gniewu
pielgrzym płodorodnych deszczu
z sercem podmytym jak ryżowisko

Pośród głuchych steli warzyn

VII

Wzdłuż
dróg
tajemnych sokoły wykradają
spojrzenia moje słowików pozbawione
na zewnętrznej stronie strzemion które gubię
stopy moje podrygują a ja tonę

W zranionym kamieniu iskra

tłum. Hanna Igalson-Tygielska

Z księgi trzeciej [„Powrót do Tunezji”]

X

Hymn
błyskawic
zniewala nasze biodra pijane meteory
Obwodzimy konturem barwy jednostajne
I na przekór temu, który ptaki mami
Podział ogni sztucznych ogłaszamy

Fale unoszą nasze urodzajne ranki

XI

Objuczeni
swoim poświęceniem
Pod brzemieniem dawnego cierpienia
Rozwijamy zuchowate fale
Mewa ogłasza nasze zaślubiny wiatrom
W sztormach pulsująca tęcza

Pasterze światła i niecierpliwości

XII

Cały
zmierzch
po krańce niespokojnych przepraw
I serce połatane
Szablami wiatru
Płazujemy złoto czasu

Otwierają się rany wierne widnokręgom

XIV

Dźwięczne
krzyki przekupniów
o poranku kwitną interesy
Na nadbrzeżu
Nasze kroki niczym puste pudła
Rezonują w niezdarnym sekrecie

Żagle zwracają nam niebieskawe trwogi

XV

Wlewają się
w dni nasze
Co piętno noszą ukwieconych mimoz
Wody stęchłe jak łkania
Stężałe w spętanych przebłyskach
Radość skradziona litanii

Przyjaciel ofiarę składa z bergamot na drodze

XVI

Otwarte
na rudziki
w purpurowych kręgach
Pory roku zdradzają oliwce
Sekrety
Powierzone nowej ziemi swoich śmiechów

Fale odpowiadają na wezwanie strugi

XVII

Na progu
ostatniej
gonitwy potykają się nasze powściągliwe konie
Postoje losu
I pieśni na opak
Walki tracą nasze zwierzęce oblicza

W oddali wspomnienie przygryza wędzidło

XVIII

A my
pleciemy
z naszych sierocych promieni
Serenady
Co miażdżą dziwną katastrofę
U bram płaczącego morza

Woda odziana w nasze ciemnie bryzgi

XIX

Na chrzcinach
cierpienia
grzęzną w huku nasze kruche brzegi
I powieki złaknione wilgotności rzeki
Poruszamy dygotem wody nieruchome
Tam właśnie. Obecność obejmuje swoje słone głosy

W płomieniu rozłąki braterski poemat!

tłum. Agata Kozak

z tomu „Les Chapelets d'attache”, 1993


Inne wiersze Tahara Bekri w tematach:
Dla nas śpiewa pustynia... i Wiersze na różne pory dniaRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 25.06.10 o godzinie 04:42

Temat: Poezja arabska

Hatif Janabi

Babilon poszukuje Babilonu


Babilon...
Zapamiętane wieże i kolumny
Milczenie i cmentarze
Wystarczy jeden kamień gdy młot uderzy
Aby zakrzyczał w nas Babilooooon
-oni mnie zabiją-

Wszyscy szukają Babilonu
Elektroniczna krew
Okrutny młot
Babilon dynamitów
Szuka Babilonu

Chopin

Wiatr był tylko płaczem zagubionego uśmiechu
Gałęzie były tylko wskazówkami
Drzewa były tylko błędnymi duchami
Pory roku były tylko chichotem natury
Burza była,
Tylko muzyką
Palców pływających w przestrzeni.Anna Ślęzak edytował(a) ten post dnia 10.11.10 o godzinie 17:19

konto usunięte

Temat: Poezja arabska

Jalal ad-Din Rumi

Gazal 2219 - "jestem sługą księżyca..." (Man gholam-e qamaram...)

Jestem sługą księżyca; tylko o nim mów lub milcz.
Chwal jego światłość i słodycz. Prócz tego nie mów nic.

Nie opisuj cierpienia a błogosławieństwa sław tylko.
Jeśli nic o nich nie wiesz, nie szkodzi. Lepiej wtedy zamilknąć.

Zeszłej nocy powitałem szaleństwo. Miłość ujrzała mnie i rzekła:
Ukazałam się, otrzyj łzy i bądź cicho, bym przed tobą nie pierzchła.

O, Miłości - odparłem - czegoś innego się lękam.
Boję się, że ciebie nie ma i na zawsze zamilknę.

Szepnę w ucho ci sekret - rzekła - ty tylko skiń żeś słyszał.
Potwierdź głową, że wiesz już a usta twe niech zawładnie cisza.

Księżyc czysty jak łza serca, co po ścieżkach duszy płynie.
Cóż za radość, drogą pójść tą gdy słowo w ustach milknie.

Spytałem: Serce, czy wiesz czym jest księżyc? Ono kusząc słów użyło:
Nie trzeba ci tego wiedzieć. Lepiej by milczenie w ustach twych utkwiło.

Spytałem: Wygląd człowieka czy anioła ma? Jaka twarz nam się jawi?
Ni jedno ni drugie, inna jest. Lecz lepiej dla ciebie jest - zamilcz.

I rzekłem: Czym więc jest? Ja zmysły stracę, gdy nie dasz mi go poznać.
Ono rzekło: Oszalej więc i zamilcz, by w tym stanie pozostać.

Ty, który w domu iluzji i wyobraźni pozwalasz duszy tkwić,
wstań i opuść to miejsce. Idź i nie mów już nic.

Ja rzekłem: Serce, proszę powiedz mi: Czy Bogu jest to miłe?
Tak. Bóg tego właśnie chce, byś w milczeniu znalazł siłę.

tłumaczenie: Dominika Kwiatkowska
**********************

dla wszystkich zainteresowanych twórczością Rumiego polecam mój blog -
http://rumi-mevlana.blogspot.com/

pozdrawiamDominika Kwiatkowska edytował(a) ten post dnia 24.03.11 o godzinie 11:13

konto usunięte

Temat: Poezja arabska


Obrazek


Muhammad al-Maghut urodził się w 1934 w wiosce Salamija w pobliżu miasta
Hama w Syrii.- zmarł 3.04.2006. W latach 50-tych wstąpił do Partii Komunistycznej, ale
wkrótce, zniechęcony, porzucił jej szeregi. Za próbę przekroczenia granicy z
Libanem dostał się do więzienia, gdzie boleśnie odczuł ludzkie okrucieństwo.
Stał się zgorzkniałym samotnikiem, wrażliwym jednak na nędzę takich jak on
biedaków. W ich imieniu domagał się w swoich wierszach chleba i
sprawiedliwości. Wydał m. in, zbiory: Huzn fi dau al-kamar (Smutek w świetle
księżyca), 1963; Al-Farah lajsa mihnati (Radość nie jest moją profesją),
1973

Płacz węża

Gdy się budzimy i nie mamy kogo kochać
kiedy myślimy o długich dniach
przewałęsanych z utęsknieniem
mokrych skarpetach rzuconych w kąt
nie mamy głów do myślenia
o gładkich policzkach i liściach leśnych drzew
ale do myślenia
o błocie i krwi
o zębach wyżartych próchnicą
o gorących pierożkach wyplutych z końskich zadów
Wcześnie rano
ziemia jest pochmurna i niebo blade
kiedy się budzimy
znajdujemy tylko bruki lśniące zaschłą plwociną
skąd wychudłe ptaki
unoszą się w zszarzałą przestrzeń
z błyszczącymi oczami sklejonymi ropą
kwiaty nie rosną na lodzie
z pustyni nie nadleci ptak -
nie myślimy o nienawiści i grabieży
albo o wietrze
o czaszkach kwiatów
o grobach otwierających się z nagła jak okna
Wcześnie rano
kiedy gruczoły niemal wychodzą ustami
miękkie zęby zimy
odgryzają skraj chmur jak jedwabniki
kwiaty nie rosną na lodzie
z pustyni nie nadejdzie list
na horyzoncie
usypiska włosów mydła i krwi
nie mamy do objęcia nic
prócz wierszy
które tulimy jak dzieci
Nadwerężyły nas mijające dni
fajkami nabitymi po skraj cybucha
rozpoczynamy dzień
od fajki z nadpalonym drzewem
kończymy dzień
u czyścibuta w czasie powodzi
na dalekich dworcach w przejmującym zimnie
szybciej szybciej
pada deszcz kulą się przeraźliwie chude ptaki
szybciej szybciej
pada śnieg daleka pustynia
czeka jak rumiana kobieta w domu
My dorosłe dzieci
dobijamy się do piersi
gdy się budzimy i nie mamy kogo kochać
wspominamy wąskie brwi
i piersi z północy splamione atramentem
możemy tylko zapłakać
sięgnąć po wiersz i zdusić go jak wróbla
sięgnąć do brzucha matki i pociągnąć za klamkę
Dziecko roześmiane
i smutne dziecko
niech wstanie z rana jak motyl
przysiądzie na brzegu łóżka
z zaróżowionymi policzkami i nosem umoczonym w mleku
i prosi Boga aby przywrócił minione dni
dawne stoły
i pierwsze palce
My obcy ludzie
nosiciele walizek i farbowanych papierów
kiedy zwyciężymy będziemy bez litości
kiedy się nasycimy będziemy bez bogów
ziewamy
grzebiemy w kościach wierszy
śmiejemy się
grzebiemy w naszych łzach szpilkami i wykałaczkami.

przeł. Janusz BylińskiKrystyna B. edytował(a) ten post dnia 06.02.12 o godzinie 18:11

Następna dyskusja:

Góry, poezja i my




Wyślij zaproszenie do