Józef Kapaon

nauczyciel, Zespół Szkół im. Rzeczpospolitej Norwidowskiej

Wypowiedzi

  • Józef Kapaon
    Wpis na grupie Koniec Milczenia w temacie Poznaj siebie a zrozumiesz innych
    5.11.2016, 14:03

    Człowiek to ten, kto zna siebie. Od Delf, po Jana Pawła II. I tyle :-)

  • Józef Kapaon
    Wpis na tablicy
    Ksiądz Józef Schabowski w moim życiu
    (pewien rozdział historii Kościoła, nie tylko w Legionowie)
    „Echo echu przekazuje tę wieść...
    Ponad szum wód rozległych,
    ponad potęgę morskiej kipieli
    potężny jest Pan na wysokościach.
    Świadectwa Twoje są bardzo godne wiary
    Niebiosa głoszą chwałę Boga
    dzieło rąk Jego obwieszcza nieboskłon
    Dzień opowiada dniowi,
    noc nocy przekazuje wiadomość.
    Nie są to słowa ani nie jest to mowa,
    których by dźwięku nie usłyszano
    Ich głos się rozchodzi po całej ziemi,
    ich słowa aż po krańce ziemi”
    Znaliśmy się siedem lat. To znaczy, On był proboszczem, ja katechetą. On – przełożonym, ja – jego pracownikiem. Jego pracownikiem i Boga. Obaj byliśmy pracownikami Boga, w Kościele Powszechnym inaczej się nie da. To bardzo ważne na początek, ta hierarchia bytów, bo zwyczajnie po ludzku, kimże ja jestem, żeby o Nim mówić, a On, żeby miał tę uroczystość. Psychologia, zalety i wady, cechy charakteru wszystkiego nie wyjaśnią.
    Nie piszę wspomnień. Dzielę się obrazem, jaki został zapisany, namalowany w życiu moim, jego i wielu, wielu ludzi, młodych i starych. Zbieram wszystko, co wiem w tej sprawie – z danych naocznych, z zewnątrz i od wewnątrz. Było nam dane. Był nam dany czas i okoliczności wspólnego przejścia kawałka drogi wiary. I rozumu. Drogi pielgrzymiej człowieka przez ziemię do wieczności. Tak się składa, złożyło, że w mieście Legionowie, w parafii „na górce”, czyli w kościele Ducha Świętego, parafii świętego Jana Kantego, profesora Akademii Krakowskiej z Kęt.
    Stan wojenny „skazał” na siebie proboszcza z Legionowa i założyciela Solidarności Rolniczej ze Strachówki. Proboszcz szukał katechety, Józef Kapaon urodzony i ochrzczony w tej parafii św. Jana Kantego – nie szukał, usłyszał ogłoszenie-apel o pracę z młodzieżą w swoim mieście rodzinnym. W czas straszny, który zburzył nadzieję i fundament wolności w nas, ludziach tamtej przejściowej epoki, przejścia z niewoli do wolności, z Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej do krainy marzeń, ideałów... do Polski branej tęczą zachwytu od zenitu dziejów (Cyprian Norwid, Fortepian Chopina).
    Proboszcz budował kościół-świątynię i wspólnotę, a ja byłem wyrzucony na brzeg jak muszla z dna marzeń, z Solidarności ponad gminnej, może aż ponadnarodowej, z krótkim postojem na Jasnej Górze.
    13 Grudnia 1981 roku zastał mnie pod skrzydłami, w murach... Matki Bożej Częstochowskiej. Ze studentami Akademii Teologii Katolickiej kończyłem, kończyliśmy swój strajk. Byłem łącznikiem dwóch polskich światów – rolników z całej Polski strajkujących w Siedlcach i studentów polskich uczelni. Strajkowaliśmy w budynku PRL-owskich Związków Zawodowych, mając za oknem, naprzeciwko, PRL-owskie-komunistyczne-ustrojowe więzienie. Solidarność łączyła światy – rolników, górników, studentów, naukowców, artystów, księży, episkopat...
    13 grudnia zwrócił mnie mojemu miastu, kościołowi w nim. Kościołowi i światu dzieciństwa i młodości, szkoły podstawowej i liceum. Usłyszałem wołanie, powołanie. Zostałem powołany. Nie z ulicy – ze wspólnoty! Wspólnoty wiary, nadziei i miłości. Wspólnoty wiary i rozumu. Wspólnoty drogi- prawdy-życia. Od 13 grudnia, nocy grudniowej w życiu Polski, do końca sierpnia nie spałem, nie dane mi było zasnąć. Błysnęło nam w 2-gi dzień Bożego Narodzenia 1981, żeby nie pozwolić się uśpić, zamknąć w rozpaczy beznadziei – poszliśmy z koleżankami siostry do księdza proboszcza „na górce”, by otworzył nam jakąś salę, kaplicę, kościół, byśmy mogli się spotkać i śpiewać polskie kolędy. I nie-polskie. Zaczęliśmy się spotykać, modlić, śpiewać, być razem - wspólnotą Polaków, wierzących, szukających... Nie zgodziliśmy się zmarnować swojej młodości. Nie zgodziliśmy się, by nam odebrano sens, światło, prawdę, kierunek.
    Od września zacząłem przychodzić na „Salę świętego Łukasza”, w nowym budującym się kościele (księdza budowniczego Schabowskiego), jako katecheta. Miałem za sobą studia na filozofii przyrody u księdza profesora Kazimierza Kłósaka, wychowawcy Karola Wojtyły w tajnym seminarium kardynała Sapiehy. I księży profesorów Ślagi, Lubańskiego, Hałaczka, biskupów Dembowskiego, Muszyńskiego, Suskiego... Jeszcze nie skończyłem wtedy pracy końcowej o „antropologicznych aspektach rewolucji naukowo-technicznej polskich marksistów”. Nie dane mi było pracować i dokończyć wcześniej rozpoczętej o „Istocie człowieka u Romana Ingardena”, zmarł promotor, ks. Kłósak, ten, który był najbliżej geograficznie Świętego Mistrza z Kęt.
    Nie tylko Solidarność i studia przygotowały mnie do pracy z młodzieżą, z młodymi z Legionowa i okolic. W wakacje 1979 i 1980 byłem w Taize, ekumenicznej wspólnocie, wiosce w Burgundii, w wolnym świecie modlitwy, myślenia, przyjaźni dla wszystkich młodych szukających ludzi z całego świata. Błogosławione miejsce na świecie. Święty Jan XXIII nazwał je „Taize, ach, ta mała wiosna [Kościoła]”. Zaprosił braci z wspólnoty na Sobór Watykański II w roli obserwatorów. Tam spotkali się i poznali przeor Taize i późniejszy(?) święty Karol Wojtyła. Jako arcybiskup Krakowa Wojtyła dwukrotnie przyjeżdżał do Taizé, a raz jako papież.
    „Do Taizé przybywa się jak do źródła. Wędrowiec zatrzymuje się, zaspakaja pragnienie i rusza w dalszą drogę... bracia nie chcą was zatrzymać. Chcą w modlitwie i ciszy pozwolić wam pić wodę żywą obiecaną przez Chrystusa, poznać Jego radość, Jego obecność, odpowiedzieć na Jego wezwanie, byście mogli później wyruszyć i świadczyć o Jego miłości, służąc braciom w waszych parafiach, w waszych miastach i wioskach, w szkołach, na uczelniach i we wszystkich miejscach pracy … Drodzy młodzi, by nieść światu radosną nowinę Ewangelii, Kościół potrzebuje waszego entuzjazmu i waszej wspaniałomyślności. Wiecie, że dorośli, którzy czasem przebyli trudną, pełną doświadczeń drogę, ulegają obawom, są zmęczeni i wówczas słabnie zapał, który powinien być cechą każdego powołania chrześcijańskiego. Zdarza się także, że instytucje z powodu rutyny i niedomagań swych członków niezadowalająco służą ewangelicznemu posłannictwu. Kościół potrzebuje zatem świadectwa waszej nadziei i waszej żarliwości, by lepiej wypełniać swoją misję...” (Jan Paweł II).
    „Jan Paweł II przyjmował mnie co roku na prywatnej audiencji i zawsze wtedy myślałem o trudnych doświadczeniach jego życia: w dzieciństwie stracił matkę, jako młody człowiek ojca i jedynego brata. Powtarzałem sobie: postaraj się znaleźć słowa, które sprawią mu radość, a może nawet pocieszą jego serce, mówiłem mu więc o nadziei, którą odkrywamy w młodych ludziach i zapewniałem go o zaufaniu, jakie pokłada w nim nasza Wspólnota.” (Brat Roger)
    Papież-Polak przyjął w Rzymie dziesiątki tysięcy młodych podczas wielkich Europejskich Spotkań Młodych organizowanych przez Taize (1980, 1982, 1987). W 1986 na takim spotkaniu w Londynie byli przedstawiciele z naszej legionowskiej wspólnoty, przemawiali potem, dawali świadectwo wobec całej parafii – całego Legionowa - od ołtarza, proboszcz Schabowski dał im głos. Dawał głos młodym (i świeckim wszelkiego wieku). Nie da się pojąć Kościoła Powszechnego przełomu wieków bez wkładu wspólnoty ekumenicznej z Burgundii. Także oczywiście i na pierwszym miejscu Soboru Świętego Wielkiego Powszechnego i Także Ekumenicznego. Także mnie, drobnego katechety z Legionowa i Strachówki. Bez Soboru i Taize nie zdarzyłoby się moje spotkanie z proboszczem Schabowskim i praca z młodymi w Legionowie. Kto tego nie rozumie, wiele nie rozumie nadal. Wielu nie rozumie nawet w 2015. Człowiek jest drogą Kościoła. Nie ma wiary bez myślenia. Wiara i rozum są jak dwa skrzydła na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy. Antycypowaliśmy w jakiś sposób – to, co nam się zdarzyło wtedy w Legionowie z proboszczem Schabowskim w roli głównej – encykliki Papieża-Polaka „Centesimus annus”, „Fides et ratio”, a może i inne. Z pierwszą papieską encykliką „Redemptor hominis” w ręku, młody student ATK w Warszawie podróżował autostopem przez Europę, naszą Europę od zawsze. Także mojej ciotki-babci Marii Królowej, poprzedzającej mnie na tych drogach pielgrzymich do Lourdes, Kartaginy, Lisieux... o czym opowiadałem Niemcom i wszystkim spotkanym w Taize. Dzisiaj Wam – to niekończąca się prawdziwa opowieść, narracja drogi-prawdy-życia. I w Legionowie i w Annopolu/Strachówce jesteśmy spadkobiercami przodków i świadków wiary i historii. Świadectwem są także nasze listy młodych do świętego papieża z Polski, napisane i wysłane z Legionowa (1985) i Strachówki/Rzeczpospolitej Norwidowskiej (2003).
    Gdybym miał żyć po raz drugi, robiłbym to samo. Duch czasu, Duch Święty nami owładnął (punktem wyróżnionym było kazanie na Placu Zwycięstwa 2 czerwca 1979). Byłem w Taize, kocham Sobór, jego ducha i postanowienia, szukałem prawdy i ostatecznych celów, motywów, ideałów, zaangażowania, wspólnoty, drogi-prawdy-życia. Gdybym drugi raz spotkał proboszcza Józefa Schabowskiego... Nawet wiedząc, co mnie spotka po latach w diecezji arcybiskupa Hosera i proboszcza Jerzaka. „Niech wasza mowa będzie tak-tak, nie-nie... Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli”. Historia i my potrzebujemy prawdy o czasach, ludziach, wydarzeniach. Potrzebujemy nieustannego dialogu.
    Jakie relacje łączyły mnie/nas z proboszczem Józefem Schabowskim? Szczególne. Nie był na zewnątrz wylewny, serdeczny, nie był bratem-łatą. Ale od środka – tak. Dlatego trzeba było mieć do niego podejście, mieć swoje, znane wielu, sposoby. Ale chyba najpierw – osobowość. Chyba wyczuwał nas swoją intuicją. Nieocenioną pomocą, podpowiedzią posłużył mi jeden z wikarych, późniejszy wielki proboszcz. - Nie zawracaj mu głowy, postaw wobec faktów dokonanych. Pamiętaj, że On ma wielką budowę na głowie. - Powiedział to, gdy zastanawiałem się głośno w rozmowie z nim, jak uzyskać zgodę na pierwsze spotkanie opłatkowe w początkach stanu wojennego, może jakieś inne, może większe modlitewne w kaplicy... Wszystkie te spotkania się odbyły, to znaczy zrealizowały, w całkowitej zgodności z proboszczem Józefem i wikarym.
    Najważniejszą podpowiedzią było, żeby zgłaszać swoje pomysły proboszczowi zaraz po pierwszej mszy, którą odprawiał o 6.30. Łaska wtedy działała szczególnie mocno – podchodziłem, zgłaszałem pomysł, odchodziłem. Czasem jeszcze zobaczyłem grymas na twarzy kochanego proboszcza, czasem prychnięcie, czasem nawet nie. Po jakimś czasie, po dniu, po dwóch... proboszcz mnie wołał, albo kiwał palcem i mówił „rób to tamto, swoje”. Duchowi Świętemu – jak widać – się nie sprzeciwialiśmy wtedy za bardzo, ani ksiądz, ani katecheta. Posłuszni byliśmy Jego natchnieniom – dawaliśmy się prowadzić.
    Jak inaczej wytłumaczyć, że dał mi przygotowanie młodzieży do bierzmowania, rodziców do sakramentu chrztu świętego dzieci na Wielkanoc, rekolekcje młodych tzn. ich organizowanie, wynajdywanie i zapraszanie swoich rekolekcjonistów z Polski (raz sam naciskał, żebyśmy koniecznie sprowadzili naszego Mistrza, ojca Andrzeja Madeja, oblata Maryi z Kodnia, a w konsekwencji i jego przyjaciół: ojca Jarosza, ojca Sierańskiego...), zorganizowanie i prowadzenie grupy studenckiej, zaproponowanie drugiej tury rekolekcji dla młodzieży studiującej i pracującej, wyjazdy z młodzieżą na pielgrzymki, Kodeń 1983, ewangelizacje z Andrzejem Madejem w sławnym Jarocinie, Brodnicy, Łebie...) i wakacje zimowe i letnie... organizowanie Nocy Czuwań i pisanie Listu do Papieża. Legionowskie Noce Czuwań „Podziękowanie za wakacje” i Spotkania w Kodniu miały coś wspólnego, nie uzgadnianego z nikim, jeno z Duchem Świętym, dziękczynienie - „Idea spotkań kodeńskich zrodziła się w 1983 r. jako modlitwa dziękczynna za spotkanie młodzieży w Taize. Myślą przewodnią była od początku modlitwa o jedność chrześcijan i o pokój na świecie. Jako miejsce kontynuujące tradycję spotkań i duchowości Taize zaproponował wówczas ojciec Andrzej Madej OMI, pracujący w kodeńskim sanktuarium.” Po wielu latach przyjaciele z Legionowa wzmocnili modlitwę dziękczynną podczas nocnego czuwania za misje Pięćdziesięciolecia w Strachówce, które prowadził przyjaciel Madeja, świętej pamięci ojciec Stanisław Grzybek, OMI.
    A Pani cóż ja powiem?... oto, że w tym życiu 
    Nic straconego nie ma na jawie, ni w skryciu, 
    I wszystko jest zmieniane tylko - na toż samo, 
    Wyższe lub niższe, bliższe lub oddalone; 
    A co zginęło - myślisz - zakryte jest bramą 
    Lub cieniem jej, i z czasem będzie wyświecone! 
    I żadna łza, i żadna myśl, i chwila, i rok 
    Nie przeszły, nie przepadły, ale idą wiecznie, 
    Ulotną myśl z czasami zamieniając w wyrok, 
    A wyrok w treść istniejącą bardzo niestatecznie. 
    I nie ma grobów... oprócz w sercu lub w sumieniu, 
    I nie ma krzyżów ... oprócz na zimnym kamieniu, 
    Albowiem krzyż jest życie już wiek dziewiętnasty: 
    Nowina! - którą przecie z najweselszym żalem 
    Maryje i Salome, trzy święte niewiasty, 
    Przyniosły były jeszcze - tam, do Jeruzalem!...
    (C. Norwid, Do Stanisławy Hornowskiej... z Łochowa)
    Intuicją tylko i Duchem Świętym działającym w bohaterze dzisiejszej uroczystości, mogę wytłumaczyć anegdotyczną opowieść innego wikarego, że po tym, jak przyjął mnie na katechetę, na obiedzie z domownikami plebanii proboszcz miał powiedzieć - „przyjąłem do pracy jednego takiego, który porozsadza uczniów po kątach sali katechetycznej i każe im medytować”. Coś z tego się spełniło.
    Jednak kiedyś mi odmówił – spontanicznej nazbyt chęci zaproszenia nowego biskupa (Dusia? Kędziory?) na któreś ze spotkań młodzieży - „będzie mi tu zaglądał w wszystkie kąty”.
    Karierowiczem kościelnym (chyba) nie był. Kiedy Mu gratulowałem przyznania przywileju rokiety i mantolety, fuknął i spojrzał tak, że się wycofałem rakiem.
    Był człowiekiem czynu, nie drobnostek (choć musiałem bać się przed nim o każdy mikrofon, zwłaszcza w zamieszaniu Nocy Czuwań) – może dlatego taktyka faktów dokonanych go nie oburzała. W młodości był sportowcem, chyba nawet jakieś laury zbierał jako sprinter, w juniorskim wieku. Przepowiadał mi, że też skończę młodzieńcze bieganie wraz z wiekiem i całkiem dorosłymi zadaniami.
    Niezwykłym epizodem, dla mnie, były wyjazdy z proboszczem Schabowskim na spotkania tzw. duszpasterstwa wielkomiejskiego, inicjatywy wielkich warszawskich i podwarszawskich parafii (ich proboszczów, trzymali się razem, razem jeździli w wakacje po świecie). Każdy proboszcz przyjeżdżał z tzw. asystentem świeckim. Miałem ten zaszczyt, w jednym z takich dwuosobowych zespołów była Halina Bortnowska. Wtrącałem swoje trzy grosze do dyskusji wielkich o Kościele i Polsce.
    Proboszcz był światowcem. Kiedy spadła na mnie jak grom wiadomość/zaproszenie nie cierpiące zwłoki do USA, do opieki nad wujkiem po operacji i jego siostrą, moja matką chrzestną, po częściowym paraliżu – proboszcz tylko wyraził życzenie/warunek bym znalazł zastępcę. Znalazłem. Pomógł mi, podpowiedział, jak mam dojechać do World Trade Center i dalej z lotniska Kennedy'go w Nowym Jorku. Co do joty tak postąpiłem, trafiłem bezbłędnie pod wskazany adres w New Jersey. Po powrocie spytał, co widziałem, gdzie byłem... Moja odpowiedź go rozbawiła - „to nic nie widziałeś, nie byłeś nigdzie... Nie można jechać do Ameryki po raz pierwszy.” On ją zjeździł wzdłuż i wszerz. A Europę samochodem, aż po Tunezję.
    Proboszcz Schabowski przyczynił się jakoś do mojego/naszego małżeństwa z Grażyną. No bo – najpierw zgodził się w ogóle na naszą tzn. wszechstronną działalność świeckich w parafii, tam i tak poznałem Grażynę, potem zatrudnił ją z mojej podpowiedzi na katechetkę, razem jeździliśmy na obozy, wakacje, ser dawał od Reagana, batoniki i inny prowiant z darów, wzmacniał nas i naszą działalność wszechstronnie i wielorako. Razem jeździliśmy, razem działaliśmy... i się zakochałem. Kiedy proboszcz na koniec spytał mnie, czy zatrudnię się jeszcze po kolejnych wakacjach, ja niepewny jeszcze swego/naszego związku, odpowiedziałem, że - „jeśli nie wstąpię do seminarium to tak”. Wcale nie miałem na celu seminarium tylko się asekurowałem, bo chciałem, żeby wakacje wyjaśniły, co z nami będzie, czy nie będę odrzucony. Miał się ze mną, z nami, kochany ksiądz Józef, proboszcz, oj, miał. Ale uśmiechnął się wtedy, troszkę żachnął, przetrzymał i to. Po wakacjach wróciłem, szczęśliwy narzeczony i katecheta. Ale już tylko na dwa lata. Ślubu nam udzielił, w koncelebrze z innymi naszymi proboszczami i wikarymi, Biblię z dedykacją wręczył – na resztę życia. Rok jeszcze małżeńsko służyliśmy w parafii, potem wyjechaliśmy do Annopola, w Strachówce, tej od mojej/naszej Solidarności Rolniczej, blisko ziemi Matki naszej, która mnie przygotowała również do pracy katechetycznej dla wolnej Polski i Kościoła. Wróciliśmy, Polska się zmieniała, nowa rodzina się powiększała, potrzebowała więcej miejsca, transformacja ustrojowa dawała szansę na inne owocne działania. Nie zawiedliśmy się, dała zadania w gminie, w parafii, w szkole, w Rzeczpospolitej Norwidowskiej. Nawet – pomimo ceny, którą płacimy.
    Ze wspomnień cóż jeszcze dorzucić? Spacery Jego przed snem, z owczarkiem „Avisem”. Zachodził, zachodzili obaj do nas, pracujących nad czymś ważnym w salce, światła się paliły do późnej nocy. Wigilię, na którą mnie zaprosił, upominek przewidział, gdy byłem samotnikiem w kanciapie pod kościołem. Ciastka przyniósł mi do szpitala, w którym wylądowałem z owej kanciapy, broniąc „bohatersko” kościoła przed nocnym włamaniem. Telewizora użyczał i innych gadżetów domowych potrzebnych nam w duszpasterstwie młodzieżowym, chyba gitary elektryczne kupił, gdy był pomysł na granie i śpiewanie rockowe, z jego garażu korzystałem... Bracia z Taize też mogli odwiedzać naszą parafię. I fascynujące spotkanie z nimi i dyskusję prowadziliśmy o Kościele, wierze, Europie, świecie przy gościnnym stole państwa Jeute, świadków naszego sakramentu małżeństwa i przyjaciół (?). Życie duchowo-intelektualno-towarzyskie kwitło. Innymi świadkami na ślubie byli Jaworscy, poznani na modlitewnych spotkaniach domowych z udziałem trzech wikarych z okolic: od Jana Kantego, ks. Zbyszek, i dwóch księży Kazimierzów, z parafii garnizonowej (św. Józefa) i z Jabłonny (oczywiście przeprowadzili u nas rekolekcje). To było coś więcej – niż przygoda duchowa. To był zaiste kościół posoborowy, papieski z ducha i litery (pamiętam jak ks. Kazio zachwycał, próbował, uczestników spotkań po-pielgrzymkowych w Jabłonnie encykliką o Bożym Miłosierdziu). Muszę ze smutkiem dzisiaj napisać, wyznać z całą głębią wiary i rozumu - „gdzie jesteś kościele mojej młodości”. Gdzie jesteś teraz Polsko.
    Służba Bezpieczeństwa PRL chciała, żebym donosił na mojego proboszcza. Złożyli uprzejmą propozycję w Biurze Paszportowym w Nowym Dworze – w pustym gmachu, po godzinach urzędowania. Próbując mnie w trakcie rozmowy/przesłuchania rozśmieszyć i zastraszyć zarazem. Ale ich niedoczekanie. Przetrzymałem własny strach, lęk, obawy pustego budynku. Za to ja się doczekałem od mojego proboszcza Józefa-imiennika wsparcia duchowego i pocieszenia, gdy chcieli ze mnie zrobić szefa młodzieżowej grupy terrorystycznej w Legionowie. A nawet coś jakby-ciut-lekko-mistycznego przeżyłem w związku. Gdy byłem zatrzymany/przetrzymywany na komisariacie w Legionowie, czułem Jego obecność i sióstr parafialnych i braci w modlitwie ze mną i za mnie. W prawdziwej wspólnocie duchowej. I polskiej-patriotycznej. Bardzo mi to pomogło. I potem, jeszcze bardziej – ciemną nocą, w samochodzie, gdzieś między Legionowem a Warszawą. Nie byłem bohaterem, tylko katechetą.
    Kiedy przyszła wiadomość o śmierci... I potem, gdy niosłem go na ramionach ulicami Legionowa, Batorego, Kardynała Wyszyńskiego.
    Wiele razy nogi mi się uginały, kolana i serce drżały, oczy zachodziły mgłą przed jego grobem na legionowskim cmentarzu, choć pochodził z Kalisza, od świętego Józefa. Mój stosunek do niego jest emocjonalny i metafizyczny. Jest wielkim etapem mojej i naszej drogi- prawdy-życia. Dziękuję. Z bliskiego oddalenia we wsi Annopol, w gminie Strachówce – w których raz był z nami, chciał zobaczyć - nieustannie śpiewam hymn dziękczynienia. Przed naszą Matką Bożą w Ogrodzie.
    Józef, katecheta z Legionowa i Strachówki
    • 15.12.2015, 08:39
  • Józef Kapaon
    Wpis na grupie Tygodnik Powszechny w temacie Życie z (zabójczymi) anonimami
    12.10.2012, 14:02

    Słowo wyjaśnienia:

    Zdecydowałem się (wreszcie) opublikować anonimy, jakimi jesteśmy zasypywani z żoną (w rezultacie cała nasza rodzina). Przesyłane są one na nasze blogi: "Osobny świat" (http://strachowka.blogspot.com) i "Mimochodem" (http://gkapaon.blogspot.com). Odzwierciedlają one i tworzą klimat życia, nie tylko nas i naszej rodziny, ale życia społecznego całej tzw. wspólnoty lokalnej. Wszystkich ich wymiarów i aspektów! Myślę, że to nie jest tylko problem gminy Strachówka, ale odbija polskie piekiełko, więc zdecydowałem się opublikować ten materiał tutaj, w grupie "Tygodnika Powszechnego".

    Anonimy - w takiej ilości i zasięgu - zatruwają wysiłki wychowawcze wielu i budowanie społeczeństwa obywatelskiego wszystkich. Nie chodzi mi o potępianie anonima, ale o odblokowanie dyskusji (debaty obywatelskiej?) w szkole, gminie, parafii... Polsce, której jesteśmy częścią. Brak dialogu społecznego w naszej(?) tzw. wspólnocie lokalnej (nie dość powtarzać, że to: gmina, szkoła, parafia itd.), w realu i w Internecie, zrobił i nadal robi przestrzeń dla niszczącej działalności anonimów. "A to Polska właśnie!"??

    *********

    Zmień Pan lekarza, ten Pana oszukuje. W ogóle co za głupoty, połowa z tego to jakiś bezsens... i sugeruję przeszkolić się z języka bo kaleczy Pan J.Polski i podstawy gramatyki. powodzenia – dotyczy posta: Rozmowa ze Strachówką i wiecznością... w zeszytach, komputerze lub na karteluszkach (12-04-19)

    Dla pana wszyscy to faryzeusze a kim pan jest? Kto dał panu takie prawo do obrażania ludzi, za kogo pan się uważa? I czy przystoi to katechecie z XXX letnim stażem? – dotyczy posta: Modlitwa i realizm w życiu człowieka (12-05-25)

    Nie robi pan z siebie męczennika. Pana zachowanie daje wiele do życzenia a wyzywanie ludzi od faryzeuszy jest nie na miejscu. Na szacunek trzeba zasłużyć a nie wymagać. – dotyczy posta: Objawienia prawdy, objawienia Boga (12-05-24)

    Witam, małe sprostowanie ja nie powiedziałem że szkoła jest fatalna, jako budynek jest ok. Druga sprawa, mówi pan o nienawiści, a kto nazwał mnie głupim? Ja wyrażałem swój pogląd na niektóre tematy a pan od razu mnie zwyzywał, czy to pasuje katechecie? Żyjemy w wolnym kraju, wypowiadać się można byle nie poniewierać niczyjej godności. Następnym drażniącym tematem jest czepialstwo do Pani Krysi, co ta kobieta panu zrobiła, jest wiele ludzi co się z nią zgadzają i co każdego będzie pan "wychwalał"? I o jakich liderów panu chodzi? Czyżby powstała na naszym terenie jakaś nowa partia czy sekta. Powie pan otwarcie o kogo chodzi może wesprę szeregi. Chodzimy do jednego kościoła, wierzymy w tego samego Boga a skąd ta nienawiść? – dotyczy posta: Ożyj, moja gmino (12-05-28)

    Wieszczu z Annopola widać że nie masz nic ciekawego do powiedzenia jak cie nikt nie chce słuchać, ludzie się poznali na tobie. We wczorajszej odpowiedzi nazwałeś że jestem głupi, tego nikt nie wie, ale za to w tobie jest brak kultury osobistej. Takiego zgorzkniałego, ziejącego jadem nienawiści człowieka dawno nie widziałem. Starość jest okropna. – dotyczy posta: Staro-nowo-wieczna Polska (Polsza) i polszczyzna (12-05-25)

    Tak wszyscy jesteśmy faryzeuszami pan także, nie są według pana ci co panu przyklaskują. Szkoda że jest ich tak mało. A na temat szkoły nie będę się wypowiadał, wiem co się tam dzieje szkoda czasu na pisanie. – dotyczy posta: Modlitwa i realizm w życiu człowieka (12-05-25)

    A jak ma być traktowany "katecheta" który znęca się fizycznie nad dziećmi waląc głowa o głowę uczniów. Doszukałem się tutaj złamania tych ustaw:
    Kodeks Karny:
    Art. 207. § 1. Kto znęca się fizycznie lub psychicznie nad osobą najbliższą
    lub nad inną osobą pozostającą w stałym lub przemijającym stosunku zależności
    od sprawcy albo nad małoletnim lub osobą nieporadną ze względu na jej stan psychiczny lub fizyczny, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.
    Oraz złamanie Statutu Szkoły:
    2. Uczeń ma prawo do:
    2) opieki wychowawczej i warunków pobytu w szkole zapewniających bezpieczeństwo i ochronę przed wszelkimi formami przemocy fizycznej bądź psychicznej oraz ochronę i poszanowania jego godności (Rozporządzenie MEN w sprawie ogólnych przepisów bezpieczeństwa i higieny w szkołach i placówkach publicznych).
    4) życzliwego podmiotowego traktowania w procesie dydaktyczno – wychowawczym
    5) swobody wyrażania myśli i przekonań , a w szczególności dotyczących życia szkoły, a także światopoglądowych i religijnych - jeśli nie narusza tym dobra innych osób (Powszechna Deklaracja Praw Człowieka). I co pani na to pani dyrektor?????? Czekam jakie konsekwencje poniesie ten pan za swój czyn. - dotyczy posta: Zrozumieć szkołę (12-06-21)

    Ale ktoś tu wazelinuje. – dotyczy posta: Po wyjątkowym Dniu Dziecka (12-06-04)

    To jest pańska prawda, i tylko pańska. – dotyczy posta: W imię serdecznej pamięci i prawdy (12-06-04)

    Jak będziemy mieli takie podejście do katechizacji dzieci to nie dziwmy się, że dzieci nie chodzą do kościoła. Jeszcze kilka lat to kościoły będą zamykane jak na zachodzie Europy i będą robić w nich dyskoteki albo inne przybytki rozrywki. Za komuny było trudniej żyć ale wiara w Boga była wpajana od pieluch i nie było wymówki, że śnieg pada albo deszcz bo ksiądz na religii pytał jaka była ewangelia. A odkąd powstali "katecheci" i nauka w szkole efekty są widoczne gołym okiem. Jak poumierają ludzie teraz mający już kilkadziesiąt lat to w kościołach będzie pusto. A za to będą odpowiedzialni pseudo i samozwańczy katecheci. Od takiej edukacji to powinien być ksiądz lub siostry zakonne. To tak jakby znachor z ulicy wszedł do szpitala i chciał leczyć ludzi. – dotyczy posta: Godzina święta! Z miłością. Z miłości! Aby byli jedno! (12-06-15)

    Obywatelu sam widzisz, że nie jesteś niezastąpiony, matki dzieci przed komunią prosiły cie o przygotowanie dzieci do przyjęcia sakramentu eucharystii i czego ich nauczyłeś przez cały rok jednej piosenki. W dniu pierwszej Komunii Św. stałeś przed kościołem a teraz lamentujesz, że nie pojechałeś z dziećmi na wycieczkę? A po co, wypiąłeś się na wszystkich a teraz masz jakieś żale. W innych parafiach prawdziwi katecheci nie zostawiają dzieci samych sobie tuż przed komunią i przez to mają szacunek od dzieci i ich rodziców. Ale, u nas w szkole jak do komunii szły dzieci a przygotowywania prowadziła p. Badurek nikt o niej nie zapomniał, z dziećmi była i na mszy komunijnej i na wyjazdach. Ta kobieta, którą tak oczerniasz i oskarżasz o wszystko co najgorsze sama wyciągnęła pomocną dłoń do matek i zaproponowała pomoc choć nikt jej o to nie prosił i nie kłaniał w pas i nie błaźnił jak tobie. Dobrze że choć wychowawczyni poczuła się odpowiedzialnie i nie zostawiła dzieci samych sobie. Jakiekolwiek – dotyczy posta: Godzina święta! Z miłością. Z miłości! Aby byli jedno! (12-06-14)

    W końcu pan zrozumiał, że jak cie nie chcą gdzieś to się tam nie pchaj na siłę. A gdzie pan był jak odbywał się XII Konkurs Poetycki "Cyprian Norwid Poeta Naszej Ziemi" w Dąbrówce? Pana tam też nie zaprosili? Tam też są faryzeusze, co nie chcą z panem rozmawiać? Któregoś dnia wspaniale pan opisał o sobie, czyżby doznał pan olśnienia? Lepiej puźniej niż wcale. Gratuluje. k – dotyczy posta: Notatki do filozofii polskiej współczesności... (2) (12-06-02)

    No brawo, brawo, widać panu wolno wszystko nie dość że obraża ludzi to teraz wziął się pan za bicie dzieci. Jak trzeba być zdemoralizowanym żeby walić głową o głowę dziecka i jeszcze ręką w głowę, człowieku tobą powinien zająć się prokurator. Polskie ustawodawstwo jednoznacznie zakazuje stosowania kar cielesnych, bez rozróżnienia na osoby dorosłe i dzieci. Zakaz stosowania kar cielesnych wynika z konstytucji RP. Zgodnie z ustawą zasadniczą oraz Konwencją o Prawach Dziecka bicie dzieci jest zabronione, a w polskim Kodeksie karnym przewidziano odpowiedzialność karną za znęcanie się fizyczne lub psychiczne m.in. nad małoletnimi. Nam rodzicom nie wolno a co dopiero "nauczycielowi". Precz z łapami od naszych dzieci. Mam nadzieję że rodzice tego czynu nie puszczą od tak i wyciągną konsekwencje prawne. – dotyczy posta: Dar świadomości, sztuka obserwacji (12-06-21)

    A czy normalne i moralne jest znęcanie się nad dziećmi w czasie lekcji i używanie wobec nich siły fizycznej? Przecież to nie był pierwszy raz, i mam prośbę nie porównuj się do Jezusa bo to jest bluźnierstwo i ma się nijak do twojego zachowania. A co do budowania wspólnoty lokalnej to widać jak cię wszyscy kochają wręcz tęsknią za tobą. Co z tego że podaliście sobie ręce na zgodę, dzieci nie mają wyjścia muszą się podporządkować czy chcą czy nie. Ale to że użyłeś wobec nich siły nie zmieni faktu że jesteś niebezpieczny dla otoczenia. Widzisz chłopie zza krzaków raczej zza lasu jakbyś trzeźwo i normalnie a trochę logicznie myślał nikt by się od ciebie nie odwracał. Pamiętam jak się tu sprowadziłeś, byłeś człowiekiem do wszystkiego, a teraz żyjesz w osobnym świecie ludzie odsunęli się od ciebie i tylko pozostało ci trochę powieszczyć i pochwalić co to nie ty. Żal mi cie. – dotyczy posta: Post, który o mało się nie ukazał (12-06-22 )

    1) Co w naszej gminie słychać to my wiemy, ale co w pańskiej parafii to nie, gdyż Annopol to parafia Jadów. 2) Z tego co pamiętam komitet rodzicielski to pozostałości po PRL-u, skoro system był niedobry to dlaczego dojenie rodziców z kasy pozostało, i jest wprost wymuszaniem presji na dzieciach poprzez wyczytywaniem kto nie zapłacił. Informuję że wpłaty takie są dobrowolne, a nie obowiązkowe. Widać rodzice rozumieją swoje prawa i nie chcą nikogo sponsorować. – dotyczy posta: Prawdo, towarzyszko moja. Słowo i Koncepcja! (12-06-27)

    O wielki katecheto, powiedz co ci zrobili faryzeusze no powiedz kto cię znów nie kocha. Widzę że znowu kąsasz i sykasz do ludzi, którzy są poza twoim zasięgiem. Już nie lamentuj, przyszedł nowy ksiądz może on pozwoli rządzić ci w kościele i skakać po ołtarzu w czasie mszy św. Zapomnij o tym, kościół to nie twój prywatny folwark w Annopolu, że będziesz robił co ci się podoba. A co do opatrzności Bożej wielu ludzi twierdzi, że nad nią czuwa, nawet sam Hitler tak mawiał, gdyż było zorganizowanych na jego życie 43 zamachy i zawsze udawało mu się uniknąć śmierci a przecież ile istnień ludzkich przez niego straciło życie. Nawet jak był mały koledzy wyłowili go topiącego się z rzeki. Więc nad każdym czuwa Opatrzność Boża. Ja nie jestem ani za tobą ani przeciw tobie, chcesz pisać swoje natchnienia to pisz ale nie oczerniaj ludzi, każdy ma swoją siłę wiary i swoją opatrzność tzw. Anioła Stróża i niech tak zostanie. – dotyczy posta: Żal Żalu (12-06-30)

    Widać żeś pan tak odmłodniał że siadasz już na pierwsze ławce w kościele, trzeba jednak uważać z tym odmładzaniem żeby nie zacząć w majty robić. Jak był ksiądz Dusza to parafia była be, a jak przyszedł nowy ksiądz to jest cacy. Co trzeba się podlizywać a nóż wybuduje Europejskie Centrum - Strachówka i zrobi dyrektorem. Chłopie gdzie twoja godność, honor i ambicja, co chcesz pokazać jaki jesteś świętoszek. Jeszcze trochę to zaczniesz do mszy służyć, i msze odprawiać. I ten ksiądz się szybko pozna na tobie jak zaczniesz mu w garach mieszać. – dotyczy posta: Legenda o początku, albo, co to znaczy, że ksiądz jest księdzem (12-07-09)

    ALE WSTYD wielka pani dyrektor a błędy popełnia jak pierwszoklasista "stą" tak napisać. PAŁA. I co tu wymagać od dzieci jak ma się taką kadrę nauczycielska. Ale obciach. – dotyczy posta: Szkoła letnia trenerów (12-07-09)

    Wolę być tchórzem niż pośmiewiskiem całej okolicy jak pani mąż. – dotyczy posta: Osobowości (12-07-12)

    Chłopie masz 60 lat a lamentujesz jak dzieciak, weź się do roboty bo od gderania i użalania się nad sobą lodówki nikt ci nie napełni. A jak ci niedobrze tu, to się wyprowadź tylko daleko bo w okolicy wszyscy ciebie znają. Za wszelką cenę szukasz litości u ludzi, jeżeli jesteś prawdziwym mężczyzną to dlaczego nie pobudowałeś sobie domu. Podobno jesteś takim świetnym katechetą od nic nie uczenia, co za mało płacą? Było się uczyć i zostać prezydentem. Jako wójt nic nie zrobiłeś, to jako prezydent też byś niewiele osiągnął. Człowieku ty naprawdę żyjesz w tym swoim osobnym świecie, uważasz się za Bóg wie kogo w kościele biegasz jak bachor z tym swoim aparacikiem i rozpraszasz ludzi w czasie mszy św. twoje zachowanie jest karygodne. Żałosny jesteś, ludzie śmieją się d..... z ciebie, a te twoje wota to psu na budę, bo nie wiem za co ci dali przecież nic nie dobrego zrobiłeś dla tej społeczności. – dotyczy posta: Wstyd (12-08-22)

    Chłopie, że nie masz wyglądu to każdy widzi nikt ślepy nie jest, ale że nie masz wad to ci dopiero nowina. W porównaniu do ciebie człowiek z wadami to musi być szatan. Bicie dzieci na lekcji religii jest czynem karygodnym i godnym potępienia nie wspomnę o innych ekscesach, ale u ciebie jak dziecko poda rękę to myślisz że sprawy nie było. Kto inny to by z roboty wyleciał za taki czyn lecz " katecheta" jest święty i nie do ruszenia. – dotyczy posta: Proces (dochodzenia po Wilnie do siebie w RzN) (12-09-01)

    Widzisz chłopie potrafisz coś o sobie napisać i nie skłamać. Czas ustąpić miejsca innym, kogo będą słuchać. A tak w ogóle to ksiądz powinien dzieci uczyć religii, bo z tego co mi wiadomo i tak nic ich nie nauczysz. Daj szanse innym się wykazać. Pora odejść gdy wszyscy są jeszcze cali, i nie stała się krzywda z twojej ręki. – dotyczy posta: Katechezy TW i okolice – 17 września 2012 (12-09-18)

    Człowieczku czemu czepiasz się ks. Andrzeja, po prostu poznał się na tobie i nie dał sobie mieszać na ołtarzu. Myślisz, że jak w kościele się trochę pokiwasz to od razu będziesz święty. Ale ludzie nie są ślepi widzą jaki jesteś zawistny i zakłamany dlatego nikt nie chce z tobą mieć nic wspólnego. Nauczyłeś się lamentować jaki jesteś uciśniony i że nikt nie akceptuje twojej osoby. Przecież to nie moja wina, sam zapracowałeś na takie traktowanie i przestań się czepiać ludzi przy których nie jesteś godzien stać. Twoje zapędy nie mają granic, chciał byś wszędzie być wszystkimi rządzić i żeby wszyscy skakali wokół ciebie. – dotyczy posta: Wołanie na pustyni i matematyka Życia w Prawdzie (12-09-19)

    Katecheto z 30 letnim stażem, twoje nauczanie religii w szkole daje mizerne efekty czego dowodem było uczestnictwo dzieci we mszy św. w niedzielę było ich zaledwie 15. Ale tak to jest jak uczą laicy. Żadnych katechizmów, żadnej nauki od najmłodszych lat i zero przygotowań do Pierwszej komunii Św. Więc nie ma co się dziwić, że kościół jest pusty. Za komuny było lepiej. Człowieku czym ty się chwalisz z taką frekwencją to bym cię jednego dnia nie zatrudniał na tym stanowisku w szkole. No ale od chwalenia się lepszego w województwie nie ma, jak cię nie chcą chwalić to trzeba samemu. W tym nie ma tobie równych. Ile ty masz lat. – dotyczy posta: Świadectwo polskiego katechety (z ostatnich 30 lat) (12-10-09)

    Prosimy jaśniej bo nie wiadomo o co chodzi. Znowu czepiasz się człowieka tylko dlatego że był lepszy od ciebie ohydne to. – dotyczy posta: Spotkałem człowieka! (12-10-15)

    O ludzki, bijący nie ludzko głowa o głowę katecheto. Byłeś wójtem tylko raz bo więcej nie chcieli cie faryzeusze, gdyż poznali się że nie nadajesz. Wszędzie cie było pełno a teraz ludzie nie chcą mieć nic wspólnego żalisz się jak ach szkoda czasu i prądu takich ludzi . – dotyczy posta: Spotkałem człowieka! (12-10-16)

    Nie niszczy się tego co jest cenne, mówię o taczce gnoju. – dotyczy posta: Forma "człowiek - człowiek" i Królestwo Boże (12-10-31)

    Jeżeli postawą służebną 30 letniego katechety jest wyzywaniem dzieci od "zasrańców" to nie dziw się że rodzice rezygnują z twojego "nauczania". Ci z daleka słuchają cie bo nie poznali ciebie, zaś którzy cie poznali mijają szerokim łukiem bo mają dość fałszu i zakłamania. – dotyczy posta: Opowieści po wenflonie (2), podtytuł - "Ożywiony szkołą (katechezy)" (12-11-06)Józef Kapaon edytował(a) ten post dnia 10.11.12 o godzinie 09:24

  • Józef Kapaon
    Wpis na grupie Tygodnik Powszechny w temacie Świadectwo polskiego katechety (1982-2012)
    9.10.2012, 13:33

    „Mądrość wychwala sama siebie, chlubi się pośród swego ludu.
    Otwiera swe usta na zgromadzeniu Najwyższego
    i ukazuje się dumnie przed Jego potęgą.
    Wtedy przykazał mi Stwórca wszystkiego,
    Ten, co mnie stworzył, wyznaczył mi mieszkanie i rzekł:
    W Jakubie rozbij namiot i w Izraelu obejmij dziedzictwo!
    Przed wiekami, na samym początku mię stworzył
    i już nigdy istnieć nie przestanę.
    W świętym Przybytku, w Jego obecności,
    zaczęłam pełnić świętą służbę
    i przez to na Syjonie mocno stanęłam.
    Podobnie w mieście umiłowanym dał mi odpoczynek,
    w Jeruzalem jest moja władza.
    Zapuściłam korzenie w sławnym narodzie,
    w posiadłości Pana, w Jego dziedzictwie.'
    (Syr 24,1-2.8-12)

    Wprowadzenie:
    Godzina na nocne przemyślenia wystarczy, przeciągać tego stanu pół-snu chyba nie należy. Potem najlepiej wstać i zacząć je spisywać. Spisać. Pisać, po prostu.
    Jest godz. 4.00. Umiem jeszcze, mimo rosnącej - zbyt wcześnie - niedołężności, wstać, ubrać się całkiem po ciemku, po omacku odszukać komputer na stole, okulary, kable od myszy i zasilania porozplątywać prawie bezszmerowo, wyłuskać je spod stosu papierów i gadżetów, wyłączyć z gniazdka, obchodząc stół i krzesła slalomowo, nogami wyczuwając przeszkody na podłodze, starając się nie zbudzić za bardzo żony. Tak, to potrafię, zapamiętałem widzenie nogami i rękami od nieswojego trenera judo z Legionowa, koledzy przekazywali jego nauki.

    Nauki inne musiałem zdobywać sam, od innych mistrzów: Ewangelie, Tomasz Mann, Dostojewski, Tołstoj, klasyka XX wieku, literatura rosyjska, niemiecka, amerykańska, skandynawska... potem lektury filozoficzne, popularne i naukowe ze wszystkich możliwych kierunków. Szukałem, chłonąłem. Na końcu Sobór Watykański II, a po trzydziestu latach encykliki Jana Pawła II. Efekt końcowy? Stan absolutnego wyobcowania. Nikomu nie jestem potrzebny, nikomu ze mną po drodze, większość mnie zwyczajnie przemilcza, inni manifestują swoją niechęć. Może dlatego, ze każdy woli wycinkowość, swój dział, własną resortowość.
    Moje religio, czyli to, co mnie/nas naprawdę i do granic możliwości poznania wiąże z życiem i całą rzeczywistością, nie jest zbyt popularnym punktem widzenia. Mam więc trochę swój osobny świat, trochę piekło. Dobrze - jeśli tylko mój mały Ogrójec.

    Niczego dobrze nie potrafię i nie zrobiłem w życiu, więc muszę oglądać katastrofę materialną naszego życia rodzinnego. Drewno na zimę, mostek do Ogrodu, aleja do garażu, droga trochę dalej, samochód i dom-prawie-ruina - to nie wszystko. Czy nasza siódemka - którą nas Bóg obdarzył, a którą chcemy cały czas z miłością "przyjmować" i po katolicku wychowywać - znajdzie swoją dobrą drogę w życiu, oto jest pytanie!
    Jasiek teraz akurat jest z Katy w Brukseli na ślubie Edwarda i Claire, Zosia z Krzyśkiem, Łazarz gdzieś ponownie na początku drugich studiów, Hela w innym domu-lokum-stancji, coraz rzadziej tu, Andrzej mówi, że nie umie się uczyć, Marysia z Olkiem jeszcze pod okiem i bokiem wkuwają Kochanowskiego siedem strof "Pieśni XXV - Czego chcesz od nas, Panie, za Twe hojne dary?”.
    Każde z nich cieszy i frasuje podobnie i inaczej.

    Na zawarcie małżeństwa przez Edwarda i Claire jedno chcę powiedzieć, ze każde małżeństwo jest szansą na nową księgę biblijną. Tak samo każde wierne do końca powołanie duchowne i życie w samotności. Jeśli jedno i wierne do końca - objawia nieskończoną tajemnicę Człowieka i Boga. Jest w nich, może być - na każdej z dróg - nieskończoność. W jedności i wierności, albo w wierności jedności.

    Oby każda z siódemki niezależnych samorządnych osób wolnych obdarzonych niezwykłą godnością i zdolnością ponoszenia odpowiedzialności za swoje czyny, decyzje i słowa... urodzonych i ochrzczonych w naszej rodzinie, uwierzyła i dała się prowadzić Duchowi Świętemu - Duchowi Prawdy. Oby każda/każdy stał się kolejną księgą życia biblijnego na swoje czasy. Tylko tyle? Tak, tyle – choć nie tak, jak znani poeci, a nawet noblistka.

    Kiedy myślę o wczorajszym już (publikowanym dopiero dzisiaj i tutaj) "Świadectwie polskiego katechety" to chcę dopisać do wczorajszych notatek dwa kolejne punkty do rejestru nieziemskich świateł: 54) Drogę/Wyprawę Światła, "Niezwykłą Trzydniówkę" na suwal- i wieleń-szczyznę, 55) ostatnią czwartkową katechezę szkolną i parę dodatkowych komentarzy.

    Dlaczego ta wyprawa była tak niezwykłą i metafizyczną?
    Po pierwsze - jest w polskiej tradycji literackiej i duchowej od-wieczna tęsknota do tych pagórków leśnych, do tych pól zielonych, do Tej, co w Ostrej świeci Bramie...
    Po drugie - Papież odnajdujący nocleg i spoczynek w samotni kamedulskiej na brzegu jeziorze Wigry, dziś pustej, w opuszczonym zakątku kraju przez większą część roku! Papież oczekujący na stateczek Żeglugi Augustowskiej na nabrzeżu Przedwojennego Oficerskiego Yacht Clubu RP PACIFIC, w którym teraz odbywają się co-roczne spotkania animatorów społecznych z całej Polski! Papież, stary człowiek z laską, wychodzący z szuwarów w Studzienicznej! - to kolejne tomy największej literatury światowej.

    A MYŚMY TAM BYLI! I Sejny i Giby mieliśmy po drodze! Nic dziwnego, że nie możemy się z Lucy z Lincoln, Ne, USA poznaną na Facebooku dzięki wyznaniu paradoksalnego połączenia kultu eucharystycznego i Noama Chomsky'iego nadziwić tym "mysteries luminous".

    A co ma do tego czwartkowa katecheza szkolna?
    To, że z takim strasznym oporem wyjeżdżałem z domu, jakby mnie łamano kołem, a lekcje nie były wcale takie złe, z wielką pomocą słuchowiska radiowego o stwarzaniu świata/światów. Pozwoliły zapomnieć o tej straszliwej obcości środowiskowej i wyniosły pod niebo - "wszystko między człowiekiem i Bogiem zapisane jest w Biblii, nic dołożyć nie możemy, pomimo in vitro i takich tam sobie wynalazków". Nawet twórcy radiowi to wiedzą, przez wrażliwą skórę artystów. Oni wciągnęli przynajmniej część dzieci w przygodę duchową, że Bóg stwarza świat dla nich każdego dnia. Że jest wszędzie i zawsze. Że Adam i Ewa to nie starodawna bajka z gliny, ale tajemnica człowieka stwarzanego dzisiaj, tu i teraz, w każdym z nas. A "co Bóg (z)łączy(ł), człowiek niechaj nie rozdziela".

    Z takim strasznym oporem wyjeżdżam z domu? - prawie wszystkie te trzydzieści lat? Chyba tak. Bóg może mnie tylko wyciągnąć i popchnąć na sale, do klas, do nich - świadczyć (uczyć?!). Ciągle mnie jeszcze wyciąga i popycha, nic na to poradzić nie mogę. Nie cierpią mnie, między innymi, za tę osobistą z Nim relację i o tym (tak/takie) mówienie.

    A jednak, z całym tym osobistym z Nim doświadczeniem i mówieniem (TAK), katecheta świecki to poza-strukturalny element polskiego kościoła. Ktoś jak NIKT. Ale i tak to nie zmieni jednego z moich wpisów na Facebooku - "Żyję we wspaniałych czasach. Byłem świadkiem i uczestnikiem pontyfikatu Jana Pawła II, Solidarności, wybuchu odzyskiwania wolności w wielu krajach (lecz u nas się to po wyborze papieża zaczęło), a dzisiaj mogłem wymienić się poglądami i wiarą z wieloma ludźmi na portalach społecznościowych. Chwała Ci Boże ♥”

    ***

    Rok Wiary w świecie, powinien w Polsce być głównie Rokiem Myślenia (Rokiem Prawdy), by stać się jak najbardziej „rokiem łaski u Pana”, bo u nas w Polsce wiara nie zanikła, u nas problemem jest myślenie. Odwaga i umiejętność myślenia.

    „Systemy totalitarne – nazizm i komunizm – w sposób szczególny naznaczyły naszą historię w XX wieku.” Okupacyjny terror a potem komuna – paradoksalnie – sprzyjały polskiej wierze, ale nie myśleniu. 45 lat dyktatury materialistycznego wszech-systemu metodycznie zabijało myślenie, a nawet jego głód i potrzebę. Nasza wiara kształtowana więc była raczej (niebiblijną) strategią obronną, w której tradycja, wierność jej i zachowanie, odgrywała i nadal chyba odgrywa główną rolę. Ale nie – niestety - myślenie, nawet po encyklice "Wiara i rozum" i pięknej polskiej jej prezentacji w gmachu Politechniki Warszawskiej (w tzw. Dużej Auli). Taka postawa, taki nasz katolicyzm ma - niestety - nie tylko chyba PRL-owskie korzenie. Nie był i nie jest to katolicyzm-chrześcijaństwo oparte na Biblii, tyle o ile.

    Rok Wiary w Polsce przede wszystkim powinien restytuować rolę myślenia w wierze! Połączyć wiarę z rozumem, może nie od razu na miarę papieskiego „Fides et ratio” - bo do tego trzeba dłuższej pracy nad - utraconym w dużej części przez nas - myśleniem XX wieku, ale przynajmniej na miarę wyznawanej miłości do zmarłego Papieża i w proporcjonalnym stosunku do liczby ulic Jego imienia, placów, szkół i pomników.

    Owocem dojrzałym dotychczasowej ludzkiej pracy nad myśleniem był w skali globalnej Sobór Watykański II, wielka manifestacja rozumu w świecie (także w świecie wiary). Sobór był genialną egzemplifikacją DIALOGU (świętego dialogu, dorzucą niektórzy). Tak! ale myśmy byli WYJĘCI Z CIĄGŁOŚCI DZIEJÓW LUDZKIEJ MYŚLI przez 45 lat panowania anty-myślenia i terroru kłamstwa instytucjonalnego, totalitarnego.

    BEZ DIALOGU NIE MA WIARY. Bez dialogu (ze słuchaniem i próbą wzajemnego zrozumienia każdej ze stron) może być co najwyżej namiastka wiary i mityczny (magiczny) obraz Boga. Nie jest to jednak biblijny BÓG ŻYWY. Bóg Biblii jest Osobą w permanentnym dialogu z człowiekiem i człowieka w permanentnym dialogu z Bogiem. Bóg w Biblii spotyka się z człowiekiem i rozmawia. Człowiek w Biblii szuka Takiego Boga, chce GO poznać do szpiku kości, do głębi Jego istoty, chce poznać JEGO cechy istotowe i konstytutywne. Chce GO poznać z imienia, po imieniu. I poznaje, w osobie Mojżesza i w jego niezwykłym spotkaniu i dialogu. Mojżesz przekazał nam Imię Boga JESTEM-KTÓRY-JESTEM, na wieki wieków, Amen.

    Bóg także zna nas po imieniu, trudno sobie pomyśleć, że mogłoby być inaczej. W Biblii Boga i człowieka łączą jak najbardziej intymne, osobiste relacje, instytucją stają się niejako ubocznie.

    Polska wiara, niestety, instytucję uczyniła fundamentem naszego rozumienia religijności (wiary) i naszej obecności w kościele. W każdym razie przeakcentowuje instytucjonalność. A to człowiek-osoba jest drogą kościoła, ale najpierw jest miejscem spotkania i dialogu dwóch osób: Boga i siebie samego. Jeśli dochodzi do takiego spotkania i dialogu – człowiek staje się drogą kościoła.
    Głosił to papież Jan Paweł II - a głosił zachęcony i umocniony Soborem Watykańskim, który współtworzył, sam sobie tego nie wymyślił, choć przysługują mu, jak mało komu, cechy (osobowej) genialności.

    Myślenie i osoba:
    Tylko osoba jest zdolna do myślenia. Banał, po łacinie to brzmi jak 'homo sapiens'. Bez osób myślących każda społeczność, w tym także kościół, nie mogą się rozwijać, karłowacieją. Na drodze polskiego myślenia leży jednak wielka kłoda, 45 lat anty-personalistycznego-materialistyczno-marksistowsko-leninowskiego PRL-u.

    Warto? Trzeba! - obowiązkowo, przeczytać wstęp kardynała Karola Wojtyły do dokumentów soborowych, wydanych w 1968 roku (cóż za wymowa dat!). Osoba jest głównym bohaterem jego tekstu. Wczytywałem się w każde słowo tego wstępu i szukałem potwierdzeń w tekstach soborowych. Bez Soboru Watykańskiego II i jego najświatlejszego przedstawiciela i realizatora w naszych czasach Karola, który został papieżem i pozostał człowiekiem – nie mógłbym wykonać swojej katechetycznej posługi w kościele (30 lat). Wstyd i żal dla czasów, które przeżyłem, że dla tej pracy nie znalazłem wielu przyjaciół i partnerów, poza Andrzejem Madejem chyba – moją (osobową) Gwiazdą Betlejemską - który jest takim samym wcieleniem (ducha) Soboru, jak papież Wojtyła.

    Nie piszę tego dla swojej, ani czyjejś chwały. Piszę na świadectwo, także tych 30 lat, które wstrząsnęły globem, i w obronie prawdy. Piszę apologetycznie, czyli z największą możliwą samoświadomością. Blask prawdy (Veritatis splendor) mnie ponagla, światło dla narodów (Lumen gentium) – przymusza. Nikt nie żyje i nie umiera dla siebie.

    Mimowolnie piszę świadectwo katechety świeckiego w polskim kościele ostatnich 30 lat. Nie byłem, nie byliśmy rozpieszczani przez kościół instytucjonalny. Nie byłem, nie byliśmy też prześladowani. Byliśmy i jesteśmy tolerowani, ot! taka konieczność dziejowa :-)
    W początkach pracy-powołania myślałem o zakładaniu związku zawodowego katechetów, co było czymś normalnych dla "solidarucha". Nie przeciwko nikomu, dla! Pozostanie moim grzechem, że nie spróbowałem.
    Powtarzaliśmy w rozmowach między sobą, że to niezwykle wzniosła praca, ale kościół to jeden z najgorszych pracodawców, w którym w sprawie świeckich współpracowników nic właściwie nie jest uregulowane, wszystko zależy od dobrego, lub nie, humoru proboszcza. To nie było łatwe, i być bardzo może, dla obu stron.

    Dzisiaj naszym pracodawcą jest państwo (samorząd). Sprawy umowy o pracę są uregulowane, status katechety we wspólnocie wiary – nie (nadal!!!). Nie będę się nad tym, ani z tego powodu, rozwodził :-)
    Kapitał ludzki może brzydko brzmi, ale jest poręczną kategorią do analizy sytuacji we wspólnocie lokalnej, o dziwo, analogicznie: świeckiej i duchowej. Pokazuje nadal jednak partactwo (brak namysłu i jego konsekwencje) nie profesjonalizm, wstyd (i zacofanie, strata) dla tego segmentu kultury człowieka na ziemi :-)

    Moja katecheza, przez 30 lat, nie da się rozdzielić od mojego rozumienia świata, człowieka, Boga, kościoła, kultury i uczestnictwa w wielkich procesach historycznych (Solidarność, samorządność, ruch społeczeństwa obywatelskiego, stowarzyszeniowy, NGO...)

    Mam to szczęście, że pod koniec studiów (raczej młodzieńczej przygody z myśleniem) przypadkiem(?) trafiłem na Romana Ingardena, na jego małą, malutką „Książeczkę o człowieku”. To nie był przypadek, to było zalecenie ks. prof. K.Kłósaka, aby przeczytać z niej cztery ostatnie strony "O dyskusji owocnej słów kilka". Od tego zaczął pracę z nami.
    Stąd posiadłem cząstkową wiedzę, raczej amatorskie rozeznanie, w fenomenologii i jej pochodnych w myśleniu i kulturze XX/XXI wieku. Nie moglem przypuszczać, że ta mała, ale o wielkim znaczeniu przygoda intelektualna pozwoli mi 'dać się olśnić' (pozwoli na olśnienie, pozwoli przeżyć olśnienie) w 2012 roku stwierdzeniem papieża „naszego” z 2003 roku, że:

    „Fenomenologia jest przede wszystkim stylem myślenia oraz sposobem intelektualnego podejścia do rzeczywistości, który pragnie uchwycić jej cechy istotowe i konstytutywne, unikając uprzedzeń i schematów. Chciałbym powiedzieć, że jest to niejako postawa miłości intelektualnej do człowieka i świata, a dla wierzącego, także do Boga — początku i celu wszystkich rzeczy. Aby przezwyciężyć kryzys sensu, którym naznaczona jest część myśli nowożytnej, jak pisałem w Encyklice Fides et ratio, konieczne jest otwarcie się na metafizykę. Właśnie fenomenologia może w znaczący sposób przyczynić się do takiego otwarcia.
    Dziękuję Bogu, że również mnie dał możliwość uczestnictwa w tym fascynującym przedsięwzięciu, począwszy od lat studiów i pracy dydaktycznej, a także później, na kolejnych etapach mego życia i posługi duszpasterskiej.”(Watykan, marzec 2003)
    Co jeszcze warto przy tej okazji podkreślić, że słowa te powiedział, nie w wielkim wystąpieniu starannie przygotowanym zawczasu, ale na SPOTKANIU w ROZMOWIE z przedstawicielami światowego stowarzyszenia fenomenologów.

    I tak oto, papież przemówił do mnie nawet zza grobu i swoją łaskawą miłosierną dłonią pogłaskał po zgnębionej głowie (polskiego katechety). Wierzę, że pobłogosławił.
    Bez papieża mój świat i życie byłoby nie do pomyślenia. I pewnie tak samotne, że nie do wytrzymania. Od pierwszego momentu, nieziemskiego i fenomenologicznego zarazem wyboru 16 października 1978, po grób i za grób. Tak jakoś wyszło, może to Duch Święty? - lepiej nie pytać głośno, bo znów się komuś narażę.

    Gorzką snuję refleksję - „bo cóż mi po tym”! Tak i tak nikt ze mną nie chce – O TYM – rozmawiać. Mój kapitał ludzki, jak był, tak dożywotnio zostanie pewnie niewykorzystany. Nie to miejsce? Nie ten czas? Bzdura. Marnotrawiona konieczność. Bo po co jest światło?

    Papieżowi Bóg dał możliwość uczestnictwa w tym fascynującym przedsięwzięciu ludzkiej myśli, jaką jest fenomenologia i jej "spółki-córki": filozofia spotkania, filozofia dialogu, Einfühlung (i cała współczesna teoria komunikacji między-osobowej? społecznej? ewangelicznej?), filozofia dramatu, epifania twarzy i w ogóle "Drugiego"... może jeszcze coś. Mnie też dane zostało (Bóg?) jakieś skromne uczestnictwo w tej fascynującej przygodzie... i co? Ani razu nie byłem poproszony nawet np. na zebranie dekanalne, aby dzielić się tym światłem, tą fascynacją... nie tyle moją, PAPIESKĄ, a moglibyśmy się spotkać niekoniecznie w przestrzeni chronionej prywatności dziekańskich plebanii i - aż strach powiedzieć biskupich pałaców - ale na przykład na placu Jana Pawła II lub pod Jego pomnikiem lub u Matki Boskiej Annopolskiej, byle wola była :-)

    Światło przez CAŁE ŻYCIE stawało mi na drodze, co i rusz. Reflektory niebieskie. Chyba od dzieciństwa. Najlepiej pamiętam zuchwałe myślenie dziecka - „Ty jesteś w trzech osobach, a ja jestem jeden :-)” w drodze do szkoły (przełom szkół?), przechodząc obok stolarza Chabra w Legionowie na rogu ulic Krasińskiego i Matejki.

    Ale dużo, bardzo dużo było tego od początku:
    1) kardynał Wyszyński i wokół Jego nauczania i myśli o Kościele i Polsce spotkania, dni skupień, pielgrzymki (Niepokalanów, Laski, Jasna Gór), opłatki, jaja święcone, na poważnie i na wesoło, Służebnica Boża Lilka Wantowska, ks. Edward Wilk i Feliks Folejewski, pallotyni-SAC

    2) Rodzina Rodzin (punkty 1 i 2 można traktować zamiennie) i z nią wakacje cztery w podstawówce, w tym dwa razy z klerykiem Mirosławem Drozdkiem SAC, tym śp. od Sanktuarium na Krzeptówkach

    3) fantastyczna klasa licealna, z nią katechezy powszednie co-tygodniowe i pielgrzymka piesza do Częstochowy, dzieciństwo i młodość przy-kościelna z ministranturą po łacinie i graniem w piłkę z wikarymi przy plebanii, a wizytami proboszczów w domu na herbacie, bo nic innego raczej w domu dla gości nie było, ale na święta paczki rozwoziliśmy dla jeszcze biedniejszych w parafii, a świątobliwa Lilka wsuwała do koperty z życzeniami i tekstami "Ojca" kardynała Stefana parę złotych-groszy (kiedyś kopertę nam przekazał przez zaprzyjaźnionego dziekana Mariana Ojciec diecezji i Założyciel ks. bp. KR), nasza sytuacja materialna jest widać dziedziczna :-)

    4) wakacje w Annopolu, na wsi, w gminie Strachówka, u Matki Bożej z Ogrodu albo Sadu, niczym uratowana z pożogi kolonia II RP w czarnej nocy komunizmu, lecz z lękami rodziców w najgorszych latach, że nam "Ogród" upaństwowią (skomunizują na wieczne zatracenie)...

    5) ... ale nie Annopolskie dzieje, ze wszystkim, co zapisane w jej zeszytowych i laurkowych kronikach (Ziemia Święta, Kongresy Eucharystyczne, Katyń i Bolesław Prus i przyjaźń ze wszystkimi okolicznymi proboszczami i parafiami, w tym msze w kaplicy „na Trawach”). Tutaj, w Annopolu, zawsze byliśmy wolnymi ludźmi (jak pielgrzymi na Jasnej Gorze), ba! panami (samych siebie :-), z obfitą biblioteczką przed-wojenną, nawet z fortepianem...

    6) ciotka, siostra Mamy, moja matka chrzestna w Ameryce, Hartford, Connecticut, Pershing Str., a po latach siostra, pierwszy agent FBI z krajów post-komunistycznych

    7) Tomasz Mann czytany pod ławką na wykładach na politechnice (warszawskiej, wydział SiMR)

    8) ATK, filozofia przyrody w trzy osobowej – elitarnej – grupie, ks. prof. Kazimierz Kłósak, przejściowy wychowawca kleryka Karola Wojtyły w konspiracyjnym seminarium księcia kardynała Stefana Sapiehy i jego dociekania początków duszy ludzkiej i kosmologiczna perspektywa widzenia świata i człowieka-osoby...

    9) … jego niebywały komplement „ma pan umysł spekulatywny”, w co nie mogę uwierzyć do dzisiaj, może to powiedział do ściany, albo kogoś innego?... kochany stary profesor urodzony w Żółkwi, grobu jego szukałem na Salvatorze w Krakowie, wiersz mu poświęciłem, dzisiaj nie jestem dużo młodszy od niego

    10)... i tylko wtedy u niego możliwy projekt pracy magisterskiej „Istota człowieka u Romana Ingardena”...

    11)... lecz po jego śmierci u nikogo już niemożliwy, który przeszedł w rutynową pracę napisaną i obronioną u ks. prof. Bernarda Hałaczka „Antropologiczne aspekty rewolucji naukowo-technicznej...”, tyż w końcu o człowieku... tyle że w perspektywie (bo nie świetle) marksistowsko-materialistycznej ideologii i propagandy raczej niż nauki. Wniosek magistranta - "Nie ma czegoś takiego jak RNT, to zbitka słowna z dopisaną treścią ideologiczno-propagandową" przestraszył nawet promotora

    12) 16 października 1978 (zawsze staram się wytłuszczać tę datę w dziejach Wszechświata), całonocne dumania w szpitalu o ODPOWIEDZIALNOŚCI NARODU POLAKÓW WOBEC KOŚCIOŁA I ŚWIATA HISTORII I WIECZNOŚCI, od razu, bez chwili czekania na czyjeś i jakieś sygnały, całkowicie z DUCHA ŚWIĘTEGO, tego jestem pewien i wcale się przed wami nie boję TEGO akurat powiedzieć, bo skąd, niech kto powie, wiedziałem! już wtedy, a wiedziałem przecież tylko tyle, ile powiedziały pielęgniarki, to był rok 1978, bez Internetu, telewizorów, nawet bez radia w samotnej sali, po niesamowitym wyborze! Wybór na papieża Polaka, o którym nic wcześniej nie słyszałem...

    13)... 2 czerwca 1979; roku byłem dowódcą odcinka, z gwiazdką na rogatywce (byłem szefem ROMA na uczelni) w ramach kościelnej Służby Porządkowej. Wpuszczaliśmy ludzi-pielgrzymów (dla mnie), dla państwowego pod-pułkownika MO (groźnej masy, tłuszczy nieomal) od Trębackiej na Plac Zwycięstwa Ducha Świętego, dzisiaj Plac Piłsudskiego (i dalej Ducha Świętego :-)

    14) … autostop po Europie, z encykliką „Redemptor hominis” w ręku - jak marszrutą - i polsko-watykańskimi chorągiewkami u plecaka, z pobytem na wzgórzu Taize!!! (bez komentarza!!!) i poznanie Francois Bray z Tours (jedna z jego córek, z siódemki! dzieci, wstąpiła do karmelu w Prowansji chyba) i pięciu Kanadyjczyków „świeckich misjonarzy” w jego remontowanym XVII wiecznym domu na ulicy Rue du Pas de Notre Dame (ulica stopy, kroku Matki Bożej na ziemi)

    15) modlitwy u św. Aleksandra i herbatki potem u śp. Anieli Urbanowicz na Nowym (zaiste) Świecie! w Warszawie, przewodniczenie ROMIE (Rada Organizacji Młodzieży Akademickiej ATK), udziały w posiedzeniach Senatu uczelni i przemówienia okolicznościowe zaraz po Rektorze Stępniu, które tylko dlatego stały się moją siłą, że wyrosły z nędzy i kompleksów uleczonych duchem po spotkaniu Martiala, bo "duchem Martiala" byłoby całkiem nieadekwatnym spłaszczeniem ontologicznym, ale jak ogromną odegrał/li rolę w moim życiu świadczy moja "twórczość" (patrz wierszyki na blogu: "Oczy Martiala" i inne), jednego z pięciu Québécois or Quebecers :-)

    16) drugi wyjazd-rozjazd po Europie, przez Brukselę, powrót przez Prowansję, Zurich (grób Tomasza Manna), przełęcze pod-niebne św. Gotarda i Bernarda, rozważania na bruku Paryża, szukanie Norwida, wizyty na cmentarzach i w „jego” Domu św. Kazimierza, wolontariat na festiwalu w Hédé (Ille-et-Vilaine, Bretagne), wiosce wypisz-wymaluj jak Strachówka, mimowolna – jak to u autostopowicza – pielgrzymka do św. Teresy w Lisieux i uświadomienie sobie, że rodzinne wychowanie i modlitwa Matki mnie zdalnie prowadzą nawet tysiące kilometrów od domu (kartka pocztowa o tym i wiersz gdzieś pozostały), pobyty; dłuższy w Taize i kilkudniowe w opactwach benedyktyńskich: Notre-Dame de Tamié, Notre-Dame-des-Dombes, Saint-Benoît-sur-Loire (ze wspomnieniem rozrzuconych kości patrona Europy św. Benedykta), ze mszami codziennymi z Kanadyjczykami w katedrze i bazylice z grobem św. Marcina - a to znowu patron tylko Francji, w Tours, z kolacjami i obiadami u mademoiselle Destouche, dobrej duszy parafialno-diecezjalnej i kościelnego miłosierdzia, z Josephem z Libanu i z Michelem tercjarzem benedyktyńskim, z pielgrzymką do Lourdes za wiedzą, błogosławieństwem i z dedykacją w książce/księdze pielgrzyma od biskupa diecezjalnego Tours, z listem polecającym do kard.(?), arcbp(?) gospodarza Domu Papieskiego od jego siostry zakonnicy znajomej mademoiselle Destouche, nigdy dość wdzięczności!!, ostatni raz się widzieliśmy w Hotelu Grand w Warszawie na śniadaniu wraz całą ich diecezjalną pielgrzymką, a i córka Francois przyjechała kiedyś do Polski na pieszą pielgrzymkę z cała ich grupą francuską, Michele też był u nas, pielgrzymowaliśmy inaczej, z noclegiem w Krakowie i w Tyńcu, wszak był ich tercjarzem, więc i z ojcem Pawłem Sczanieckiem OSB musieliśmy dłużej i przyjaźniej wtedy porozmawiać...)

    17) misja solidarnościowa z braćmi i siostrami w wierze w dawnym NRD na spotkaniu z braćmi z Taize w Erfurcie, do której spontanicznie dopłacił red. Cezary z Więzi, mówiąc "oddasz komuś innemu, kiedyś, gdy będziesz miał", wierszyki z wyjazdu i pobytu pozostały...

    18) SOLIDARNOŚĆ RI w Strachówce założona (roz-myślnie i z premedytacją) 3 Maja 1981, co było wtedy świętem zakazanym, ale była niedziela i zrobiliśmy to po sumie odprawionej i wygłoszonej-wykrzyczanej wolnościowej homilii przez ks. Mieczysława Iwanickiego (tego m.in. od modlitewnika "Jestem z Wami", nad którym pracował - zakładam - w Strachówce, czas wydani ana to wskazuje, a niedawno został obywatelem honorowym miasta Rawa Mazowiecka, w XX-lecie samorządu, u nas ten tytuł tez Mu się należy, ale kto tam by u nas chciał wspominać tak dawną historię, trzeba by jeszcze przy okazji wspomnieć Kapaona :-)

    19) 13 grudnia 1981 - Noc stanu wojennego u stóp Matki Bożej Jasnogórskiej!!! - co zrujnowało i pogrzebało definitywnie moją szanse na jakąkolwiek karierę życiową, w tym polityczną ;-(

    20) i tak przez Jaruzelskiego rozpoczęła się moja katecheza w Legionowie, nawet grupa studencka, bierzmowania moich dziejów, siedem lat, które wstrząsnęły moją wizją świata, pozwoliły zajrzeć Panu Bogu za kurtynę i zobaczyć, jak On robi Kościół... więc Noce Czuwań w „Podziękowaniu za wakacje” wydają się w tym szalonym kontekście bardziej zrozumiałe, choć nie do końca... co dopowiem trzy punkty niżej, dalej...

    21)... z charyzmatycznym odrostem aż do Jadowa, bo między Strachówką a Jadowem zdarzyło się nieszczęście, zbrodnia zabójstwa, więc usłyszałem głos wołający o modlitwę wstawienniczą, towarzyszącą rodzinie ofiary i sprawców, nikt nie mógł przewidzieć, jak to się rozwinie, zakręci, roz-kręci, uniesie że hej-hej, po obozy z Madejem na Jezioraku, ku faktom wieczystym w wieczne zachwyconych, które znalazły w księdzu Tadeuszu Aleksandrowiczu Apostoła (Młodzieży)

    22) „siewca nienawiści” wymyślony po raz pierwszy na mnie przez Służbę Bezpieczeństwa (i dla dużo-dużo większych różnych takich, w tym błogosławionego księdza męczennika, więc widać jak na dłoni, że ci, którzy coś takiego wymyślają potrafią też zabić), próba zastraszenia i zwerbowania

    23) I Ekumeniczne Spotkanie w Kodniu, POZNANIE ANDRZEJA MADEJA OMI, wizja Boga jako Prostoty Nieskończonej darzącej chlebem spotkania z Sobą i bliźnimi, przyjaźni, codziennej, zwyczajnej na każdej ludzkiej drodze i ścieżce, ścierzynie, zaraz potem czas lektury w ciszy u kamedułów dzieł świętej Wielkiej z Avila, tej, co "solo Dios basta" wymyśliła, potem pierwszy biwak madejowy nad Jeziorakiem... i z Grześkiem Polakiem, żywioł Ducha Świętego, że aż do dzisiaj huczy... „Noce Czuwań” wzięły się też stąd, poniekąd, w Legionowie - bo i owszem - z bogactwa wakacji z Madejem, innych rekolekcji i pielgrzymek, ale także dlatego, że gdy zaproszony spontanicznie w Kodniu przeze mnie, do nas, do Legionowa, spojrzał w kalendarz... miał wolny termin za dwa lata, ale „gdybyście robili Noc Czuwania, to noce mam wolne...”

    24) parafialno-pół-prywatne wyjazdy z młodzieżą (z pełną, a nawet jeszcze większą odpowiedzialnością) zimowe w góry i letnie nad Jeziorak (po pierwsze – jak wicie - z Andrzejem Madejem, potem samodzielnie, jako samozwańczo-domyślny-odpowiedzialny za całość!), poznanie Grażyny... aż po zakochanie w Niej i małżeństwo z Nią <3

    25) ewangelizacja w Jarocinie, potem też w Brodnicy, tam młodzieży festivalowej, innego rodzaju w Łebie - tu wczasowiczów, wszystko to pomysły i "Kościół Madejowy", czyli cały z Ducha, nie w mocy mądrości, ale miłości, słuchania, rozmowy i rozdawania chleba i sera (od Ronalda Reagana)

    26) rekolekcje u siostry Immakulaty Adamskiej, karmelitanki z Gdyni Orłowa i w konsekwencji krótkotrwały (nie tak jak księdza Marka sąsiada) kontakt z ojcem-kierownikiem-spowiednikiem Bronisławem Mokrzyckim SJ w Starej Wsi pod Rzeszowem (miałem wcześniej pomysł pielgrzymowania po Hiszpanii tropem jej-Immakulaty i Teresy z Avila opisu jej siedemnastu(!) fundacji klasztornych, ale polska bezpieka nie dała mi wtedy paszportu) – cała rzecz gdyńska niezwykła, sprawka ks. Wojciecha, wtedy wikarego z Zielonki, dzisiaj misjonarza w Tunezji, bywało - proboszcza w Pniewniku. Niezwykłość tego wydarzenia z zakresu życia duchowego zapisana jest także w wierszu spisanym jota-w-jotę po ciemku ze snu:

    „Nim przyjdzie Ktoś
    pierwszy wyjdę ja
    nim przyjdzie Ktoś
    wyciągnę dłoń
    nie bój się
    jeszcze jestem ja
    nie bój się
    jeszcze jest dom"

    - a rano do drzwi zapukał (nie)znajomy mi ksiądz WP!!

    27) całkiem niespodziewany wyjazd do Ameryki po drodze przez, zapakowany akurat wtedy klerykami, klasztor "moich" kamedułów, ich Kraków-Bielany i katedrę "Wita-Stwosza" ze śpiewaną Męką Pańską w Niedzielę Palmową

    28) rola opiekuna ciotki i „odwiedzającego” w szpitalu jej brata, wujka imiennika, emigranta, którego znałem tylko 17 ostatnich dni jego życia, którego goliłem i gasnącemu czytałem przy łóżku psalmy – po uprzednim zapytaniu, na co tylko skinął głową, lub dał znak oczami "czytaj, ja będę słuchał" - z grubego-księżowskiego (od legionowskiego wikarego ks. Jerzego) brewiarza, który przezornie-obronnie-nie-rozsądnie wziąłem do materialistycznej (tak wtedy myślałem) Ameryki; kto dzisiaj tak robi lecąc samolotem(?!), rola ministranta i lektora w polskiej parafii w Jersey City (proboszczem był ogromny Amerykanin, wikarym - ks. Samsel z diec. łomżyńskiej)

    29) oświadczyny listownie zza Oceanu, powrót, ślub wielu proboszczów, z dużą obecnością Jadowa, potem rutynowe msze codzienne poranne i śniadania proste, wręcz surowe na sali katechetycznej

    30) przygoda europejska z namowy Edka, szwagra Pawła ze studiów nad filozofią przyrody na ATK, z dr Karl Heiler'em (dosłownie, uzdrowiciel!) z Pforzheim, budującego mosty między ludźmi i narodami, człowieka formatu globalnego, w konsekwencji w roku kolejnym udział – jego inicjatywa i finansowanie - w konferencji "Sprawiedliwość, Pokój, Integralność Stworzenia" w Bazylei w dniach 15-21 maja 1989 roku, w przeddzień I Wolnych Wyborów w Polsce!!!, a jak kiedyś oni-Niemcy przyjechali z rewizytą do Polski, to punktem spotkania była wizyta w Annopolu i spontaniczna modlitwa o pojednanie między narodami i w ogóle i dłuższa medytacja w ciszy starego domu i Ogrodu, czemu przyroda tutejsza sprzyjała, pamiętam do dzisiaj „Herr gib uns Deinen Frieden...”, nota bene, były i inne ekumeniczne w Ogrodzie „U Matki Bożej Annopolskiej” spotkania, w tym szalona błotna Wielkanoc któraś, z rozmowami i dzieleniem się wiarą (wszystkim) i sobą z sąsiadami, z wyprawą mszalną samochodem "Maluchem", który utknął w polu i drogę do kaplicy na Trawach dokończyliśmy w trójkę na rowerze pożyczonym, na świadectwo i potwierdzając (uświęcając) na wieki to „miejsce nadziei”

    31) kłopoty z pierwszą ciążą i cudem uratowane życie pierworodnego Jana-Marii przez Ordynatora, który operował w Nowym Dworze Mazowieckim, za co w podziękowaniu dostał książkę o czytaniu Biblii i jej miejscu w wielkiej Kulturze człowieka

    32) wyprowadzka do Annopola z kilkutygodniowym Jaśkiem, ochrzczonym o północy - a jakże - w trakcie kolejnej edycji Nocy Czuwania (nasz ślub był także - oczywiście - po Nocy Czuwania), a właściwie powrót na wieś, po tym, jak wygnał mnie nocą stanu wojennego - który zrujnował odradzającą się Polskę, co widać chyba lub da się wyczuć nawet z tego krótkiego świadectwa tamtego czasu, choć jednocześnie przyznaję, że duch - tu i tam, gdzie-niegdzie - przetrwał, ziarno wyda plon - więc wygnał, powtórzę, generał Jaruzelski, zastawiając tutaj sidła na mnie i na całą naszą historię

    33) rodzą się kolejno dzieci, algorytmem niezmiennym córka-syn, jestem tuż-tuż przy każdym porodzie, ostatni był już legalnie w połowie rodzinny (Marysi nie, wyprosili, było zagrożenie). Od tamtej pory na każdą porodówkę, dziś już chyba tylko w szpitalach, patrzę jak na Betlejem (i cóż że ze łzami, to nigdy nie minie)

    34) wójtowanie I Kadencji Samorządu w Polsce zakończone – zewnętrznie, bo wewnętrznie kończyło inne wydarzenie - radosnym raportem (po wykładzie wprowadzającym ks. prof. J.Tischnera) o gminnej oświacie w Strachówce (o czym niżej) wobec przedstawicieli całej Polski samorządowej zgromadzonej w Sali Kolumnowej Sejmu RP...

    35)... przejęcie oświaty (szkół) w pierwszej pilotażowej kolejności (jako jedna z nielicznych gmin w Polsce, większość wójtów bała się oświaty-nauczycieli jak jeża), wiekopomne gminne „Spotkania Oświatowe” z udziałem nauczycieli, wójta, WSZYSTKICH księży z okolicy (Strachówka – inicjator, dziekański Jadów, Sulejów, Urle, Stanisławów), inicjatywa ściśle związana z odczytaniem przeze mnie znaku kulturowego jakim był powrót religii do szkół (r.szk. 1990/91) i włączenie księży w skład rad pedagogicznych... przywracając Kulturze Człowieka pełny wymiar oświatowo-dydaktyczno-wychowawczy...

    36)... Ośrodek Zdrowia i mieszkania dla lekarzy (oddając gabinet wójta i inne pomieszczenia urzędu gminy), połączenie komunikacyjne z Tłuszczem (ze światem), komputeryzacja urzędu (od razu w sieci), wójt-katecheta na społecznych zastępstwach w najtrudniejszej dla ks. poprzednika Antoniego proboszcza Krupskiego klasie...

    37) niezliczone spotkania w annopolskim domu, z gośćmi zewsząd, z księżmi jako stałymi uczestnikami, z Madejem, z bratem Markiem z Taize, z posłem, z Sz.Kobylińskim, z każdym „kto się nawinął”, tak m.in. czytałem misję BYCIA WÓJTEM, zresztą po wyborze Andrzej M-OMI mi napisał list z troskliwymi dobrymi radami ("nie wchodź w polemiki, czytaj Witosa, najprostszego z prostych rolnika zagubionego w twoim urzędzie zaproś bezinteresownie na kawę... itd). W tamtym gabinecie wymyśliłem, przyszedł mi do głowy pomysł na partię, która wyrasta z życia nie z ambicji czyichś - PARTIE DZIĘKCZYNIENIA, bo jest za co, widzieliśmy naszymi oczami :-)

    38) "Liturgia światła" z bratem Markiem i młodzieżą z Tłuszcza, Jadowa, Legionowa w świetlicy OSP Strachówka, a wcześniej modlitwa wstawiennicza z bratem Markiem, radnym Bogumiłem Łapką(?), radnym Krzyśkiem Gaworem, nauczycielką, teraz dyrektorką M.Leszczyńską w szkole w Rozalinie, jeszcze wtedy mieszczącej się w starej po-niemieckiej kaplicy osadników z przełomu wieków XVIII/XIX

    39) I Festiwal Kultury zrobiony przez młodzież z Legionowa, czego ślad pozostał w książce "Żal" Mariusza "Kraszana" Kraszewskiego

    40) tydzień medytacyjnej ciszy, skupienia, tejże grupki z Legionowa (dziś starosta, pracownik naukowy UKSW, menedżerowie...) w któreś letnie wakacje

    41) podobny charakter pobytu z pracą na rzecz dzieci wiejskich w byłej szkole w Osęce, pod opieką księdza z Legionowa, mszę świętą odprawił im także ks. Marek Kruszewski

    42) wakacyjne pobyty dla dzieci zorganizowane raz przez Przymierze Rodzin w Osęce...

    43) ... i drugim razem przez Ruch Rodzin Nazaretańskich w szkole w Strachówce pod wodzą ks. Michała Chacińskiego

    44) … a przede wszystkim spotkania nad Biblią w gronie pięciu rodzin (młodych małżeństw), z sakramentem Eucharystii, a nawet pokuty, z posługa obecnego egzorcysty diecezjalnego ks. Marcina Hołuja, z wspólnotowym celebrowaniem i świętowaniem chrztu Łazarza, Heli... w perspektywie budowania chrześcijańskiej wspólnoty w granicach tzw. samorządowej wspólnoty lokalnej (dla mnie, dla nas w dużym stopniu pokrywającej się z zakresem kościoła miejscowego), sztucznie podzielonej - rozbitej jedności!! - na obojętne(?), obce(?), neutralne(?) wobec siebie sfery działania kościoła, szkoły, gminy...!!??)

    45) najsławniejsza inicjatywa „Spotkań w Trzech Króli” przy kawie i koniaku dla zasypywania rowów między nami-rywalami samorządowymi, konkurentami, oponentami w życiu gminnej wspólnoty
    46) uroczystość wręczenia Katechizmu Kościoła Katolickiego na uroczystej mszy w katedrze praskiej, każda parafia odbierała egzemplarz z rąk biskupa ordynariusza, podchodziliśmy procesyjnie: ksiądz proboszcz i ktoś, u nas ja, jako katecheta i przedstawiciel świeckich parafian ze Strachówki

    47) spotkanie samorządowców z całego (wówczas mińskiego) rejonu, poprzednika powiatów, z biskupem ordynariuszem Kazimierzem Romaniukiem, wzór spotkania wyznaczającego nowe horyzonty życia publicznego w kulturze najpiękniejszej tradycji Ludzkości, dialogu i poszanowania dla innych i osiągnięć każdego

    48) 1994 – po przegranych wyborach samorządowych nastąpił w gminie odwrót od wszystkiego, co było wcześniej (1990-94), ustanowienie panowania fałszu, wrogiej propagandy, okresu rządów, które trzeba nazwać gminnym terrorem (próba likwidacji szkoły, łamanie prawa, by Grażyna Kapaon nie została dyrektorem...), "wójtokracja" - pozostał nawet taki artykuł w prasie lokalnej w Wołominie, odwracanie/pomieszanie pojęć dobrego i złego. Wypromowanie w ostateczności pojęcia „siewcy nienawiści”, które w zamyśle „twórców” czyli anty-liderów bardzo lokalnych, "pojaruzelskich", zamkniętych na wyższą kulturę, "polarnie nieświadomych siebie i osobnych...", ma zakryć wszystkie powyższe 47 punktów, plus Rzeczpospolitą Norwidowską...

    49) … a dla mnie to był jakiś nowy, jak wszystkie inne wymuszony życiem, któryś kolejny początek, tym razem etatowej pracy katechetycznej w szkole. Cieszę się, że byłem świadkiem i uczestnikiem wszystkich jej działań i osiągnięć, których jednym z wyróżników, może nie tylko na powiat i diecezję, stała się idealna? wzorcowa? współpraca z parafią za ks. proboszcza Antoniego Czajkowskiego, o czym może zaświadczyć także Europa i Ameryka, goście stamtąd goszczeni za każdym razem na plebanii, a proboszcz uwijał się z półmiskami i siadywał z boku :-)
    Ileż mieliśmy/zrealizowaliśmy wspólnych przedsięwzięć, dopełniania się, koloni Caritas, Rekolekcje Norwidowskie i wieloletnie msze szkolne z własną scholą i gitarzystą (Jan-Maria od 14.r.ż.) kulminacją w uroczystości I Komunii i bierzmowań (gitarową posługą i śpiewem służył nawet dyrektor LO w Łochowie Andrzej z przyjacielem z Domowego Kościoła nie szczędząc czasu na próby), niech posłużą za znak i symbol tej współpracy tworzącej REALNĄ KULTURĘ CZŁOWIEKA DOBREGO OTWARTEGO MYŚLĄCEGO (I WIERZĄCEGO LUB NIE) na naszym terenie.
    Jaką wielką wymowę i znaczenie ma fakt hymnu szkolnego („jak być człowiekiem, prawdy szukać w sobie... sł. i muz. Emilia) – śpiewanego także na uroczystościach w kościele - i sztandaru, pod którym się jednoczymy w ważnych wydarzeniach. Na wieki wieków.

    50) Socrates-Comenius, projekt międzynarodowej współpracy szkół (z Danii, Anglii, Norwegii, Czech i Polski), na jednym do nich wyjazdów wizyta na grobie Tolkienów Edith i J.R.R (Luthien i Beren),w Oxfordzie, Gloucester, Esbjerg (Dk) i Alesund (N). PIERWSZE (dla nich w pierwszym rzędzie) VADE-MECUM, czyli W KOROWODZIE WESELNYM RODZICÓW CYPRIANA NORWIDA

    51) wizyta biskupa ordynariusza K. Romaniuka w naszym domu, u Matki Bożej Annopolskiej (oby Boże błogosławieństwo przez Jego posługę pozostało z nami wszystkimi, na wieki wieków. Amen).

    52) Misje Pięćdziesięciolecia (o. Stanisław Grzybek OMI, podpowiedziany przez Andrzeja Madeja) i Noc Czuwania jako podziękowanie za 50 lat parafii w Strachówce, z udziałem niezawodnych przyjaciół z Legionowa

    53) życie toczy się dalej. Coraz bardziej przechodzi na boisko nowego pokolenia. Ja muszę opowiedzieć i zaświadczyć tylko o swoim, nawet nie całym, tylko o tych trzydziestu latach.

    MUSZĘ OPOWIEDZIEĆ I ZAŚWIADCZYĆ O PRACY KATECHETY I ŻYCIU KATECHETYCZNEJ RODZINY, ALE TAKŻE O ŻYCIU NA NASZYM GMINNYM TERENIE (JEDNYM PRZECIEŻ Z WIELU W CAŁYM KRAJU) NA PRZESTRZENI OSTATNICH PRZEŁOMOWYCH LAT, GDY ODRODZIŁA SIĘ WOLNA POLSKA I RODZI POWOLUTKU, Z OKRESAMI PRZESTOJÓW-ZASTOIN KOŚCIÓŁ PO-SOBOROWY.

    Dlaczego muszę? Bo nie po to jest światło... W moim życiu najważniejsze było światło. Wielki snop światła. Nie twierdzę, że tak było i jest tylko w moim życiu, przeciwnie twierdzę, że tak może i ma być w życiu każdego człowieka. W życiu homo sapiens, homo socialis, i homo religiosus i to – jak widać - na mocy definicji, a nie przywileju. Na mocy OSOBY LUDZKIEJ STWORZONEJ I BYTUJĄCEJ NA OBRAZ I PODOBIEŃSTWO BOGA SAMEGO, BOGA ŻYWEGO - OSOBY.

    W Polsce, w mojej Polsce współczesnej, widać gołym okiem, jaką krzywdę komuniści wyrządzili narodowi. Ogłupili, na wiele sposobów i wcale nie twierdzę, że znam je wszystkie. Przypomnę o jednym ze sposobów:
    - skutecznie wmówili swoją propagandą i wdrukowali swoją maszynerią przymusu (informacyjnego, politycznego, administracyjnego, oświatowego itd. nawet z pomocą spółdzielczości mieszkaniowej, patrz: Alternatywy 4 :-), choć wcale mi nie do śmiechu), że myślenie to burżuazyjna podejrzana działalność (nie)zdrowego obywatela kraju o najlepszym ustroju, najświatlejszym i najsprawiedliwszym i naj-naj- gwarantującym wszystkim pełny rozwój w duchu humanizmu socjalistycznego i z poszanowaniem wszystkich praw socjalistycznej demokracji.
    BEŁKOT? Tak, bełkot. W takim bełkocie żyliśmy i byliśmy wychowywani, wszyscy, dzisiaj po 40-tce.

    Więc, jeśli wtedy ktoś chciał iść pod prąd, miał jakiś ukryty głód "z piekła, dla tamtego - zło-wieszczego ustroju - rodem", to robił to na swoją rękę, szukając np. książek tzw. drugiego-podziemnego obiegu. Ja w ten sposób zapoznałem się z „Historią marksizmu” Leszka Kołakowskiego i z „Polskim kształtem dialogu” Józefa Tischnera (polski ksiądz katolicki, filozof, przyjaciel Karola Wojtyły, kawaler Orła Białego) i z biblioteczką rodzinną-wakacyjną sięgającą czasów II RP w Ogrodzie, u Matki Bożej Annopolskiej.

    „1953 [rok mojego przyjścia na ten świat] klerycy krakowskiego seminarium rozpoczynali rok akademicki w ponurych nastrojach. Jeszcze nie ucichły echa procesu księży z krakowskiej kurii, a już posypały się nowe ciosy: najpierw stanął przed sądem biskup Kaczmarek, a kilka dni po jego skazaniu władze aresztowały prymasa Wyszyńskiego. Zmierzających na uniwersytet kleryków nieraz witały gwizdy i śmiechy. W dodatku po wakacjach nie wszyscy profesorowie wrócili na swoje stanowiska. Ks. Jan Piwowarczyk, wykładowca etyki społecznej, z powodów politycznych musiał opuścić Kraków. Zastąpił go młody doktor filozofii, który właśnie ukończył habilitację poświęconą etyce Maxa Schelera. Nazywał się Karol Wojtyła. J. Tischner był wtedy na IV roku”...

    W latach 70-tych „Zaufanie Wojtyły do Tischnera znalazło wyraz instytucjonalny: kardynał powierzył mu stworzenie przy Papieskim Wydziale Teologicznym Studium Myśli Współczesnej (Studium Dialogu). Służyć ono miało formacji kapłanów pracujących na parafiach. „Kardynał Wojtyła sam naszkicował jego program: dialog w Kościele i Kościoła ze światem”.
    Pontyfikat stał się wydarzeniem przełomowym dla obu, dla wszystkich nas żyjących w tamtym roku łaski i na wieczność...

    „Kiedy Wojtyła wyjeżdżał na konklawe”, wspominał Tischner, „powiedziałem mu, żeby wracał i nie robił kawałów. W Rzymie jest niepotrzebny, a w Krakowie – tak. Tam go zadziobią, a tu wspólnymi siłami jakoś damy sobie radę. On mi wtedy odpowiedział tylko, że szydzę z niego, i rozmowa się skończyła”. Kardynał poleciał do Rzymu, a Tischner wyjechał do Łopusznej. Wieczorem 16 października przygotowywał sobie w bacówce kolację, gdy nagle usłyszał w radiu znajomy głos. „A więc stało się!”, pomyślał. Kilka dni później z wielkim przejęciem napisał do nowego papieża list, w którym wyrażał radość z wyboru i jednocześnie dzielił się swoim niepokojem o przyszłość Wydziału Filozoficznego. W odpowiedzi Papież napisał: „Widzę, że nawet twardzi ludzie przejęli się wydarzeniem z dnia 16 października” (za: W.Bonowicz, „Dwie wolności”).

    „Głośna praca ks. Tischnera o braku dialogu w Polsce była w tamtych czasach dostępna tylko w wydaniach emigracyjnych i "podziemnych", przez co nigdy na dobre nie weszła do publicznych debat o Polsce i Kościele.” Pytanie, co w ogóle „weszło” i stało się podstawą (kanonem lektur obowiązkowych?) znajomości i osądu intelektualnego tamtego barbarzyńskiego ustroju? Nic. Moim zdaniem nie ma NIC takiego. Bo władza, każda, nie chce zajmować się takim TEMATEM, bo każda może stracić na tym jakiś elektorat (związkowy, nie tylko z ZNP, kombatantów, mundurowych itd.). Władza zostawia tę robotę pojedynczym „jeleniom”, takim niegroźnym jak ja, my się wypalimy, świata - nawet dookoła siebie - nie zmienimy, narażając się i ściągając na siebie gromy. Liczne jest jeszcze pokolenie 40+, zarówno poszkodowane jak i wybrane przez los.

    "Aby opisać istotę... wyzysku człowieka przez człowieka, trzeba wyjść poza ekonomiczne, polityczne, a nawet ściśle antropologiczne kategorie pojęciowe. Ponieważ jest to stan o charakterze moralnym, trzeba posłużyć się pojęciami z zakresu etyki. Ale marksizmowi pojęć takich brakowało” („Polski kształt dialogu”, cyt. za K.Michalski, „Tischner i Kołakowski). Konsekwencją tego braku była, zdaniem Tischnera, całkowite upolitycznienie życia społecznego, a nawet – o ZGROZO - całkowite upolitycznienie moralności. „Wiara, że świat dzieli się na dwa zwalczające się obozy” - walka klas, w której NIENAWIŚĆ JEST OBOWIĄZKIEM - to jeden z dogmatów marksizmu.

    A ja, ty, my w większości byliśmy wychowani - w domu i na sali katechetycznej – w całkiem innej wizji człowieka, wizji ewangeliczno-kościelnej. Człowiek nie jest przede wszystkim „życiowym biznesmenem”, po drodze właścicielem - lub nie - jakichś środków produkcji, czymś więcej niż tylko reprezentantem jakichś interesów, członkiem jakiejś grupy, wyznawcą jakichś poglądów. Jest czymś/kimś dużo-dużo więcej”. Dziwne, ale trzeba to przypominać i przypominać i przypominać, choć wiedział już Cyprian Norwid, że "tyś osobą” i TO decyduje o naszym człowieczeństwie. „Nie niewola ni wolność są w stanie / uszczęśliwić cię ... nie ! - tyś osobą: udziałem twym - więcej ! ... panowanie / nad wszystkim na świecie, i nad sobą."

    "Świadomie naśladując chrześcijaństwo, a zarazem deformując jego przesłanie, totalitaryzm odwołuje się więc do tęsknoty trwale wpisanej w sposób przeżywania przez człowieka swej kondycji historycznej i moralnej” (J.Gowin). Rządzący nami pragmatycy (do bólu) i ideolodzy z Biura Politycznego KC PZPR, w oparciu o "mądrość" kolegów-towarzyszy z Moskwy stworzyli nam pseudo-etyczne pojęcie człowieka abstrakcyjnego, tzw. jednostkę masy, pardon „mas”, zarządzanych przez jednostkę-biuro-centralne-tzw.polityczne, jedyną wtedy jednostkę(?!) rzeczywiście omnipotentną.

    Miałem okazję spierać się na ten temat bardzo konkretnie, w imieniu tysięcy tysięcy wierzących Rodaków wchodzących na Plac Zwycięstwa w Warszawie 2 czerwca 1979 z podpułkownikiem MO, moim państwowo-ustrojowym odpowiednikiem (ja byłem wolontariuszem kościelnym) na odcinku "Trębacka”, ale wtedy na szczęście w dobrych intencjach i – mam nadzieję - z obopólną korzyścią. On szermował pojęciem „masy” ja „osoby-pielgrzyma”.

    Dzisiaj wiemy, jak strasznie totalitaryzm okazał się skuteczny, ZABÓJCZO skuteczny - mordował po prostu swoich przeciwników (eliminując „masy” niewygodnych „ludzi-nie-ludzi”, gdyż tylko oni rozstrzygali, kto to „człowiek” i który ma prawo do czego i w ogóle żyć).
    Więc, kiedy nawet po latach, dzisiaj 7 października 2012, czytam ich wyciągnięty z lamusa zabójczy bełkot o „rozwoju w duchu humanizmu socjalistycznego?” wzdrygam się i pytam, a cóż to za dziwadło, to byt nieistniejący!? - ale w ilu rodakach do dzisiaj rozlega się jego echo!

    I dalej, krok po kroku mogę klarować, że humanizm może być tylko ludzki – z definicji – albo jest jakąś diabelską(?) podróbą. O jakim „duchu” oni mówili-przemawiając-z-partyjnych-mównic-bredzili - przecież negowali wszelkiego ducha! Podobnym kłamstwem było „poszanowanie wszystkich praw socjalistycznej demokracji?” „Socjalistyczna” czyli znów to samo, to znaczy, że tylko „demokracjo-podobna”, tak jak ich późniejszy wynalazek ze stanu wojennego „wyrób czekolado-podobny”! Itd. itp.itd. O jakich prawach mówili, bo tylko mówili, bo nie o prawach człowieka i obywatela!!! RZĄDY PROGRAMOWEGO FAŁSZU trwały 45 lat! Stawiam retoryczne pytanie – na jak długo odcisnęły się ich skutki?

    Jakie jest nasze rozumienie, jakie myślenie o kluczowych pojęciach dotyczących osoby człowieka, żeby zrozumieć Sobór Watykański II, naukę Jana Pawła II i Rok Wiary?

    Co z naszym dzisiejszym (7 października 2012) pojęciem wolności, osoby, godności, wspólnoty, prawdy, dialogu, moralności!!! Smutną, trwożącą(?) ludzi z moim stażem bycia świadomym podmiotem życia publicznego odpowiedzią – nie tylko tzw. wspólnoty lokalnej – jest cisza, brak dialogu. Nie ma propozycji dialogu i odpowiedzi także ze strony Ministerstwa Oświaty itd.
    Artyści i naukowcy szukają, mówią, piszą, komponują, rzeźbią, albo dopiero projektują... piękno, dobro, prawdę – i kiedyś dotrą do nas, w jakiejś postaci.

    Dzisiaj mamy ROK WIARY! - święto myślenia w każdej parafii, w każdym dekanacie, powiecie, diecezji a nawet w NGO'sach, jeśli mają wypisane wartości chrześcijańskie w statucie lub tylko w sercach osób stowarzyszonych w jakimś dobrym celu. BO NIE MA WIARY BEZ MYŚLENIA (św. Augustyn)!

    Żyjemy w okradzionej, zdeformowanej, ogłupionej przez materialistyczny komunizm części Europy. Oni ogłupili nas na wiele sposobów, jeszcze raz powtórzę jeden z nich:
    - zrazili, zarazili, zniechęcili wielką część społeczeństwa niechęcią, nieufnością, podejrzliwością do samego procesu (samodzielnego) myślenia i do osób metodycznie-logicznie myślących, wmawiając, że to jakaś "filozofia", jakaś pozostałość, może wręcz zabawa i to czyimś kosztem, jakichś „panów od niczego” i do niczego się nadająca. Pragmatyzm, PRAKTYCZNOŚĆ - według nich - jest tylko zwycięska!

    Uważam, że to jest realny i bardzo szkodliwy wirus, jaki po nich pozostał - Boże, oni wszczepili nieufność do własnego rozumu, wraz z kompleksami, co za straszne odkrycie. Nieufność, niepewność do własnej (danej nam z natury! HOMO SAPIENS!) zdolności dochodzenia do prawdy i skutecznej jej obrony. Głębiej - do własnej osoby, wspólnoty, jej prawdziwej niezwykłej godności itd.

    „Marto! Marto!” - tak niewiele trzeba! - usiąść, wsłuchać się, pomyśleć, uwierzyć. Odrzuć zwątpienie w siebie, drugiego człowieka i Boga.

    Filozofia przecież, zgodnie ze słownikiem, to miłość mądrości. Mądrość jest latarnią, drogą w prawdziwie chrześcijańskiej perspektywie widzenia i (skutecznego) działania człowieka!
    Umiłowanie mądrości tamci zrobili zarzutem!
    I dzisiaj wśród nas PRAWDA NIE JEST KOCHANA. Większość więc dzisiaj milczy, nie mając zaufania do siły swego intelektu? zaklęta w lodowe kamienie? - ustępując pola wobec pewnego rodzaju terroru, echa tamtego terroru fałszu i złowrogiej maszynerii państwa totalitarnego.

    Jak łatwo niektórym przyszło zamienić pojęcie "umiłowania mądrości" na "siewcę nienawiści", widzę na terenie własnej, a może i niejednej jeszcze gminy - pożal się Boże - „wspólnoty lokalnej” (tylko z nazwy, z zapisu ustawy, ale administracja nie stworzy wspólnoty)!

    Więc jak to jest i jak będzie wśród nas z czytaniem Biblii? Jej Ksiąg Mądrościowych? Kto będzie próbował zrozumieć Hioba, a nawet Ewangelię, Dobrą Nowinę o zbawieniu? A jak łatwo stąd - niestety - do zamieszania w sprawie małżeństwa, rodziny, a nawet własnej płci i tożsamości! RATUNKU!

    No to jak będzie z Rokiem Wiary wśród nas - Polaków? Czy ten - znów DANY NAM Z WYSOKA - czas odbuduje nasze zaufanie do rozumu i włączy je w akt wiary? Bo słowa Ewangelii św. Jana można przetłumaczyć i tak - „Na początku była Mądrość, a Mądrość była u Boga i Bogiem była Mądrość. Wszystko przez nią się stało, bez niej nic się nie stało".

    POST SCRIPTUM (jeszcze nie post mortem):

    Wyliczając światła nieziemskie zapomniałem o Trzech Listach do bł. Papieża Jana Pawła II:
    - z młodzieżą z dekanatu legionowskiego w odpowiedzi na Jego List do Młodych (1985)
    - ze świadectwem rodzinnym napisanym na Kongresie Rodzin Wielodzietnych w Nowym Sączu (1999)
    - w imieniu Szkoły w Strachówce z prośbą o błogosławieństwa dla naszych działań i starań o nazwę Rzeczpospolita Norwidowską

    A jeśli Opatrzność pozwoli sobie coś jeszcze ważnego - istotowego i konstytutywnego - przypomnieć, nie omieszkam dopisać, dorysować, zmalować :-)Józef Kapaon edytował(a) ten post dnia 01.11.12 o godzinie 00:54

  • Józef Kapaon
    Wpis na grupie Tygodnik Powszechny w temacie Mój 13 Grudnia 1981
    13.12.2011, 15:00

    Dałem się namówić przez TVP Info do snucia wspomnień o "Moim 13 Grudnia". Natrafiłem na wielką trudność. 13 Grudnia nie da się oddzielić od całości patriotyczno-życiowej. Dlatego - u mnie - nie będzie to fotografia.
    13 Grudnia zaskoczył mnie na Jasnej Górze. Już to jest niesamowite. Ale to było tylko zwieńczenie pewnego etapu mojej Solidarnościowej działalności.

    Nie muszę i nie będę powtarzał tego, co już opisałem gdzie indziej w innym miejscu ("Ziarno Solidarności" na forum tej samej grupy Tygodnika Powszechnego). Patrząc z wielkiego czasowego dystansu, chcę zatrzymać się na aspektach ciągle żywych, nigdy się nie zabliźniających. Chcę z całą uczciwością i nabytą wprawą (w tzw. "miłości intelektualnej", określenie JPII) wydobyć to, co jest istotą spraw i ich konstytutywnym komponentem. Kto śledzi mojego bloga ("Osobny świat" na blogspocie) już wie, że taki opis musi zawierać lustrzaną stronę, czyli komponent osobowy. Powtarzanie oklepanych, wręcz do ob-ślizgłości, formułek dotyczących czasu i zdarzeń, które się samemu przeżyło - jest wiedzą i działalnością śmieciową. To modne ostatnio słowo dość dobrze pasuje i tutaj.

    Czy da się odróżnić to, co istotowe, od tego, co ob-ślizgłe? TAK. Jest prawda. W sprawach dotyczących wielu, musi być jakiś poziom intersubiektywnej sprawdzalności. W sprawach osobistych dostajemy osobiste potwierdzenie, między innymi nawracające emocje towarzyszące opisywanym zdarzeniom, w czym m.in. wyraża się jedność podmiotowa w życiu jednostki. Poszczególne fakty lokują się na osobistej linii życia, co również daje się, częściowo chociaż, zweryfikować z zewnątrz. Fakty, zdarzenia, emocje, słowa, analizy, wnioski..., które spadają "ni z gruchy, ni z pietruchy" same się dyskwalifikują, albo są początkiem procesu beatyfikacyjnego. Chyba, ze są świadomym bajkopisarstwem ("quatro non datur”).

    Bajki nie są moją specjalnością, świętość - kwalifikacją bardzo pożądaną.
    "Mój 13 Grudnia" wiąże się z tym, co było przed i z tym, co nastąpiło (następuje)... aż do tej chwili. Piszę to świadectwo także dla siebie, chcę lepiej zrozumieć siebie (życie jako takie) i historię, której byłem świadkiem i uczestnikiem. Może lepiej zrozumiem, dlaczego coś wtedy robiłem (powrót z Francji, wyjazd do Annopola i Strachówki)?

    "(9 grudnia 1981) - Pociąg relacji Siedlce - Warszawa. Mijam Wrzosów. Zawsze ta stacja wpędza mnie w zamyślenie, odkąd poznałem historię miejsca. W budynku stacyjnym spędziła dzieciństwo koleżanka siostry [skończyła polonistykę na UW i reżyserię w Łodzi]. Budynek mały, samotny, stojący w polu. Przypominają się sceny z opowiadań Puszkina, coś jak "Córka kapitana", albo coś koło tego.
    Są to odwieczne tropy moich myśli. Że gdzieś, tam, żyją ludzie. I temat dzieciństwa. Fascynacja odkrywaniem świata tych miejsc, ludzi, dzieciństw. Utkwił we mnie cytat z kogoś mądrego, że "geniusz, to dobrze przemyślane i zrozumiane dzieciństwo".

    W osobistym dzienniku, który wtedy prowadziłem, ostatni zapis pochodzi z 9 Grudnia 1981 roku. "Wracam ze strajku rolników. To dla mnie kolejna okazja do obserwacji dwóch światów:
    - stare chłopy, w kalesonach wiązanych na sznurowadła, smród skarpet, niemytych nóg, "złodziejstwo" słowo powtarzane chyba najczęściej, papierosowy dym, proszki od bólu głowy, stary góral modlący się wieczorem, przed snem, z książeczki. To jakby świat post-feudalny, biedaków, niewolników "czworacznych".
    - rozmowy z rządem, wielka ranga poruszanych spraw
    - odludny budynek stacyjny, Puszkin i świat dzieciństwa".

    Wracałem, to nie znaczy, że przewidywałem, że tam - do budynku (starych, państwowych Związków Zawodowych w Siedlcach na ulicy Jana Kochanowskiego, na rogu, naprzeciwko więzienia) - więcej nie wrócę. Wyjeżdżałem przecież także - w międzyczasie - do strajkujących studentów ("Uniwerek", ATK), jako łącznik dwóch światów, wiejsko-miejskiego i rolniczo-inteligenckiego.
    Studenci, za namową nowego Prymasa Polski (każdorazowo wielkiego kanclerza ATK) abp. Józefa Glempa - i jak się rok temu dowiedziałem, przy kawie, po wykładzie ks.abp Józefa Życińskiego w Studium Generale Europa w Bobolanum - z podpowiedzi JM Rektora ks. prof. Helmuta Jurosa, na zakończenie swojego strajku pojechali na Jasną Górę. Byłem oficjalnie jeszcze studentem, pojechałem wraz kolegami i przyjaciółmi. Tam, nad ranem dowiedzieliśmy się o wprowadzeniu stanu wojennego. Koło północy odprowadzałem kogoś na dworzec PKP, uwagę zwróciłem na patrole wojskowe na pustych zimowych ulicach. Zasnąłem, jakby nigdy nic, na podłodze w Sali Różańcowej historycznego bardzo klasztoru OO.Paulinów.

    Potem przyjechał Prymas Glemp i zgromadzeni w Kaplicy Cudownego Obrazu wysłuchaliśmy z Jego ust relacji o tym, co się stało i Jego solemnego apelu o spokojny powrót do miast i domów.
    Wracałem z grupą pociągami z przesiadkami. Nie doszła do nas groza. Nie byliśmy pogodzeni z zakomunikowaną sytuacją. Całą drogę śpiewaliśmy przy gitarach patriotyczny repertuar, pomimo napominania z różnych stron. Życzliwi ludzie, w tym obsługa pociągu, uprzedzali, że ściągniemy na siebie problemy. Mieli już informacje o aresztowaniach.

    W Warszawie, w podziemiach Dworca Śródmieście, na rozstanie utworzyliśmy krąg i odśpiewaliśmy sławny "Hymn Konfederatów", że "nigdy z królami nie będziem w aliansach". Niektórzy przechodnie przestrzegali, inni przystawali. W pobliżu przeszedł chyba także jakiś patrol (?), ale udał, że nie widzi. Przynajmniej ja tak zapamiętałem tamtą podróż i jej zakończenie.

    Tej jeszcze nocy z 13 na 14 rozlepiałem we mgle jakieś buntownicze hasła (nie pamiętam skąd je miałem i od kogo) po okolicach mojego osiedla w Legionowie. Rano 14 Grudnia byłem w Warszawie z koleżanką siostry Reginą, tą z Wrzosowa. Odbyliśmy nerwową naradę w akademiku, chyba w "Riwierze" - próbę zorganizowania się, i wyznaczyli zadania. Mnie przypadła akcja agitacyjna w Zakładach Waryńskiego na Woli. Robotnicy, chcąc słyszeć, co im przynoszę od studentów, kazali mi wejść na obrabiarkę, jak na barykadę. Wypuszczali mnie ukradkiem, żebym nie wpadł w ręce szpicli. Byłem jeszcze pod Politechniką, chyba już okrążoną, nie było już gdzie wracać. Tylko i aż - do domu rodzinnego.

    Czekała nas najsmutniejsza Wigilia roku 1981. Nie ozdabialiśmy choinki. Była goła. Zielona. Sama natura ze wszystkimi znaczkami Solidarność, jakie znaleźliśmy w domu. To była ostatnia wigilia w życiu mojego Ojca. Zmarł 31 marca 1982.

    W drugi dzień świąt Bożego Narodzenia'81 przyszła inna koleżanka siostry Dorota (później związana z Gardzienicami), śpiewaliśmy kolędy, poczuliśmy się dobrze. Narodził się pomysł wspólnego kolędowania w kościele - by przeżywać ten czas (jego treść i emocje) we wspólnocie. Nigdy już żyć bez wspólnoty nie umiałem, choć nie mamy jej dzisiaj, ostatni jej zalążek został zatruty (obumarł) przez Kazika Łapkę - wielkiego wójta Strachówki 4 kadencji - już w 1994, po symbolicznej wizycie bp. K.Romaniuka (na podziękowanie za I Kadencję Samorządu w Polsce) i wkrótce po niej przegranych wyborach.

    To tyle o samym 13 Grudnia.

    Coś do niego doprowadziło i coś "unieśmiertelniło" ten czas w moim życiu. Co? Najkrócej odpowiem - "Duch Polski", którego opisał mój Ojciec w obozie w Neumunster w 1944 (tam poznali się moi rodzice). Lepiej tego nie określę. Mogę tylko podać uwarunkowania mojej młodości. Najpierw wiersz:

    "Polsko nasza ukochana
    coś tyle lat była w niewoli
    wyglądamy cię co rana
    chcemy ulżyć twej niedoli

    Ty, coś tyle lat brodziła
    znana światu ze swych czynów,
    zawsześ jednak prym wodziła
    za brawurę swoich synów
    ....
    Ile wróg użył przemocy
    by osłabić hart Polaka
    zamęczał go w dzień i w nocy
    czy złamał ducha wojaka?

    O, nie złamał i nie złamie,
    na nic są jego starania
    bo Polacy ramię w ramię
    są gotowi do działania.

    Nie zgniecie ich przemoc wroga
    pewni są w swoje zwycięstwo
    ufność pokładają w Boga
    a dewizą - honor, męstwo

    Jak więc chcecie tak się rządźcie
    taj jak sława, pieniądz minie
    tego jednak pewni bądźcie
    że Duch Polski nie zginie."

    Wierzę w tego ducha. Można go różnie definiować. Wierzę w "ramię w ramię", czyli we wspólnotę, która (w największym zakresie) może pochodzić tylko od Boga.
    Tym duchem oddychałem w domu rodzinnym i na wakacjach w Annopolu, w którym dochodził kult Bolesława Prusa, duch II RP, wielki portret księdza Ignacego Skorupki na ścianie, dyplom "Za walkę o szkołę polską" dla Marii Królowej, wojenne zapiski Andrzeja Króla, wspomnienie założyciela Muzeum Techniki, ppłk. Kazimierza, brata babci, zamordowanego w Katyniu, jego brata Stanisława, rzeźbiarza (autora Jana Kilińskiego w W-wie) itd. Jako dzieci lubiliśmy, kiedy ojciec grał nam na fortepianie i recytował swój inny, kabaretowy wiersz z obozu w Niemczech.

    Czy mając takie geny i wychowanie, mogłem inaczej postąpić w 1980 roku? I w 1981/2, 1990 i następnych? Czy bez takich genów, wychowania i własnej drogi myślowo-życiowej zobaczyłbym i rozpoznał po latach Rzeczpospolitą Norwidowską?

    Jakie to geny, wychowanie, własne poszukiwania i wybory? Sięgnę do samoświadomości, napiszę coś na kształt własnej "apologetyki" :)
    Najwcześniejsze wspomnienia podsuwają mi takie fakty: ministranturę po łacinie, I Komunię w tzw. grupie wcześniaków, wybranych z rodzin bardzo zaangażowanych w życie kościoła (parafii) i oddzielnie przygotowywanych (m.in. w szaty liturgiczne), wakacyjne msze w kaplicy na Trawach (wtedy parafia Pniewnik), śpiew i czekanie na przyjazd księdza wozem konnym, wieczorne czytanie przez ojca przy lampie naftowej "Pana Tadeusza", rodzinny opór wobec wychowania w szkole, spotkania w Warszawie w Rodzinie Rodzin (w tym u Prymasa Wyszyńskiego), co roczne pielgrzymki z RR do Częstochowy, mnóstwo przeczytanych książek, wspaniała klasa w LO im. Konopnickiej w Legionowie, sportowy duch, zachwyt książkami Tomasza Manna, studia politechniczne i filozoficzne, wybór Karola Wojtyły na Papieża, autostop po Europie i pobyt w Taize, Solidarność, 7 lat katechezy młodzieżowej w Legionowie, ekumenizm w Kodniu i spotkanie Andrzeja Madeja OMI (dziś przełożonego Kościoła w Turkmenistanie i dyplomaty watykańskiego), wyjazdy z nim na ewangelizację do Jarocina, Brodnicy, Łeby, małżeństwo, rodzina, błogosławieństwo siódemką dzieci, wójtowanie, spotkania oświatowe w I Kadencji, Rzeczpospolita Norwidowska, prowadzenie bloga "Osobny świat".

    Fakty są mową Boga. Dorzucę fakty wewnętrzne - rozmowę z Bogiem po drodze do szkoły (jakaś późna klasa podstawówki?), że On choć jest Jeden, to jednak jakoś jest Ich Trzech, a ja tylko jeden. Jak widać, z szacunkiem, ale zaznaczałem swój indywidualizm (jednostkowy byt osobowy) i upominałem się o to przed Najwyższą Osobą od wczesnej młodości. Może w odpowiedzi na taką postawę dostałem po latach w Kodniu "prywatne objawienie", że On jest Prostotą, której z kolei ja za bardzo nie spełniam. I tak trwam sobie w serdecznym z Nim sporze, i jak dotąd, bez zwichniętego stawu biodrowego.

    Mam nadzieję, że wymienione fakty zewnętrzne i wewnętrzne, dają odpowiedź na pytanie "dlaczego podjąłem konkretne decyzje w kluczowych momentach życia, do których zalicza się czas Solidarności".

    CZŁOWIEK JEST OSOBĄ WOLNĄ- KSZTAŁTOWANĄ PRZEZ TO, CO ODZIEDZICZYŁ, PRZEMYŚLAŁ, PRZYJĄŁ - ZDOLNĄ PODJĄĆ ŚWIADOME DECYZJE I PRZYJĄĆ ZA NIE ODPOWIEDZIALNOŚĆ
    Smutna była wigilia 1981. Dla Ojca była ostatnią. Po smutnej wigilii 1981 czekała naszą rodzinę smutna Wielkanoc 1982. Ojciec zmarł tuż przed nią. Trwał stan wojenny. Ale jednak coś się także wtedy narodziło w moim życiu.
    W odpowiedzi na stan wojenny generała Jaruzelskiego, narodziły się spotkania w parafii świętego Jana Kantego w Legionowie i ja, jako katecheta. Z potrzeby bycia razem i w objęciach ducha (w ostateczności Ducha Świętego). Najpierw były spotkania kolędowe, które zaowocowały spotkaniem opłatkowym na sali katechetycznej. Zaprosiłem na nie rodziców. Wypadło w połowie "wojennego", ostatniego odcinka na linii życia Ojca. Dobrze się połączyły ogniwa pokoleń.
    Po kolędach i opłatku nie mogliśmy się już rozejść. Spotykaliśmy się na wspólnotowej modlitwie. Jej mocnym akordem była ostatnia posługa śp. Ojcu. Potrafiliśmy już razem zaśpiewać w kościele i na cmentarzu Misericordias Domini, Crucem Tuam adoremus Domine, Salvator Mundi... może nawet na głosy.
    Przetrwaliśmy uderzenia losu. We wrześniu 1982 odpowiadając na apel-ogłoszenie księdza proboszcza Józefa Schabowskiego zgłosiłem się jako kandydat na katechetę młodzieży. Solidarność, stan wojenny, śmierć ojca, katecheza - to był może trudny okres, ale nie bezowocny. Dla mojego życia był to okres decydujący.

    PS.
    "W przededniu 30. rocznicy wprowadzenia stanu wojennego, ukaże się najnowsza książka gen. Wojciecha Jaruzelskiego pt. "Starsi o 30 lat".
    "Jest to zbiór tekstów, których myśl przewodnią i główną treść stanowi ocena sytuacji w II połowie 1981 roku. Dotyczy to szczególnie okoliczności Spotkania Trzech (Józef Glemp, Lech Wałęsa, Wojciech Jaruzelski) z 4 listopada 1981 roku. Tego, co je poprzedziło i tego, co po tym nastąpiło."

    Nie czytałem książki Jaruzelskiego, ale widzę, że przyjęliśmy podobną metodę, nasze opisy i oceny dotyczą "tego, co je poprzedziło i tego, co po tym nastąpiło." Z tym, że u mnie to trwa i trwać ma, także beze mnie.

  • Józef Kapaon
    Wpis na grupie Tygodnik Powszechny w temacie Ziarno Solidarności
    3.06.2010, 22:45

    Witajcie,

    Dokładam nowy wątek, zapiski idealisty, Józefa K, o historii tworzenia Solidarności RI i budowaniu wolnej Polski.

    "Rok 1981, NSZZ RI Solidarność, Strachówka"

    Przechowuję swój pamiętnik z roku 1980/81. Zacząłem go pisać we Francji, miałem 27 lat.

    "Piątek, 7 novembre 1980 - szkoła, praca, zimno. Andre i Therry wzięli narkotyki, pobili się z Robertem i Alainem. Ja w środku. Thierry płacze jak dziecko, siedziałem przy nim, uspokajałem. Robert, łagodny zwykle, zamienia się w jastrzębia, gdy Andre się naćpa. Oni są cholernie samotni i porzuceni.
    A potem długa lektura artykułów o Polsce. Dużo do myślenia.
    Pamiętam, że kiedyś, w Annopolu, robiłem sobie prywatne przyrzeczenia (dobre postanowienia) na pamięć powstańców warszawskich. A dziś? Ano, zobaczymy.

    Wtorek, 11 novembre - w Polsce trzeba teraz zburzyć i odbudować Sejm. Może historia odnotuje swoje kolejne arcydzieło. Trzeba krok po kroku odrodzić Polskę: przywrócić święto 11 Listopada i 3 Maja, i wszelkie rocznice narodowe."

    "Tours, France, 23 octobre 1980 - Czuję się jak Niechcicowa na wózku Szymszela, z dymem Kalińca w oczach, ze łzami w duszy. A jeszcze bardziej, jak autorka „Nocy i dni”, przygięta do ziemi w sanatorium w Komorowie. To refren mojej - tutaj - pieśni. A stary Tomasz Mann, zastygły (na emigracji) nad kartkami "Doktora Faustusa"? Są dla mnie jak test wytrzymałości dla jednego ludzkiego serca i rozumu.
    Annopol też jest napełniony z oceanu istnienia. Jest miejscem wypełnionym - do rozmiarów bytu. Zdobył osobowość prawną w świecie egzystencji.

    25 octobre 1980 -

    Do jakiego,
    - jeśli kiedyś wrócę -
    kraju

    patrze przed siebie
    a widzę ukradkiem
    przez szybę życia
    stojąc wśród chochołów
    we mgle.
    Widzę, nie widzę?
    Nienawidzić nie potrafię.
    Kochać?
    Za mały,
    bo jestem sam.
    Jacy my młodzi umieramy 
    mimo 80 urodzin
    nasz brat jedzie do Rzymu
    a my już do grobu

    jesteś rencistą
    może kardynałem
    co ty wiesz o życiu
    niemowlę kosmosu
    spraw codzienności
    zawsze niespodziany sobie
    i śmierci
    tak przed
    jak i po – odejściu

    (- doszła mnie wiadomość o nagłej śmierci stryja Aleksandra, ojca kuzynów: Aleksandra, Andrzeja i Piotra - lotnictwo, kapłaństwo, marynarka,)

    3 novembre 1980, (cd) - Z nasza rodzinną wrażliwością i naturalną miłością bliźniego - musimy skierować siły ku innym, tym, którzy potrzebują miłości: sieroty, chorzy, starcy itd. Inaczej te siły mogą obrócić się przeciw nam, lub zmarnieć" 

    (Wróciłem z Francji do Polski tuż przed Bożym Narodzeniem 1980)

    Annopol, 29.04,1981 - Znów duchowe łamanie. Po co, może sami zrobią to lepiej? Nieczystość intencji? 
    Na rozum, to dobrze robię. Ale to rozumowanie oparte jest na racjach spoza mnie, tzw. wyższych, nauczonych, historycznych, obywatelskich, moralnych. Rozum, uformowany wcześniej, musi im, na chłodno, powiedzieć: TAK. 

    30.04 - zaczęło się dawno, czyli jeszcze w styczniu. Rozmawialiśmy o tym z Wieśkiem [sąsiad, rolnik, 20 lat], podczas naszego "Sylwestra". Patrząc od strony życia i wsi, a nie polityki. Później ciągle ich tu zagadywałem i zastanawiałem się, jak im się przydać. Dobrnąłem do końca pracy magisterskiej ["Istota człowieka u Romana Ingardena"] i mogłem wziąć się za to. Przed świętami wielkanocnymi rozmawiałem z jednym proboszczem, drugim, tj. w Strachówce i Pniewniku. Obaj stwierdzili to samo: marazm, obojętność, pijaństwo, i więcej nic, głucho. 
    Dalej, zatem, do roboty. Dostałem od ks. Jurka telefon do Czumów, u których mogłem złapać mecenasa Mizikowskiego z Węgrowa (chyba należał do KPN). Dogadaliśmy się i dwa dni po świętach byłem u niego. Zrobił mi wykład historyczno-polityczny, ale co najważniejsze porozumiał się z Siedlcami. Pojechaliśmy tam. Od przewodniczącego Komitetu Założycielskiego w województwie, Jana Dołęgowskiego, dostałem upoważnienie do przeprowadzania zebrań założycielskich NSZZ RI Solidarność, na terenie siedleckiego. i cześć. Co dalej?

    W Warszawie, od Wieśka Kęcika [opozycjonista, też po filozofii] wziąłem 100 egzemplarzy starego numeru "Solidarność Wiejska" (był w nim projekt statutu), trochę znaczków, innych druków (jako lekturę dla siebie) - i z powrotem na wieś. I do zagród, nazwiska dostałem od księdza proboszcza [Iwanickiego]. On ich zna, wie z kim można pogadać".

    Z pierwszym adresatem była zabawna historia. Pytałem grupkę chłopów o drogę do pierwszego z listy proboszcza. Ci, na poniedziałkowym rauszu, zaczęli żartować, że "zwariował, jest w szpitalu itd". Okazało się, że to jeden z nich. Drugi nieufny, dopytuje spod przymrużonych oczu "a po co, a com za jeden". Trzeci, jakby zorientowany i jak współkonspirator "że się zobaczymy, spotkamy w niedzielę". Wtedy go rozpoznałem. Widziałem go wcześniej, gdy dogadywałem salę w Klubie. Był świadkiem rozmowy. On tez zaraz "a po co". Comiałem kręcić. Mówię ogólnie, że będzie zebranie, pogadamy, a może założymy NSZZ RI? To obn "a pan kto?" - Nikt, ale może się przydam. A on na to "naganiacz". Nie dało się ich przekonać. Zostałem naganiaczem.

    Ano, walę do innej zagrody. Wprost do rzeczy. Tak i tak. - Czemu nie, ale "przeciez mięsa do sklepu pan nie dowiezie, pijaków i melin też nie wykończy". Więc odciągam na szersze wody.... Walę do następnego. A! Jest akurat. "Dobrze, porozmawiajmy. Ale wie pan, ja tylko dlatego, że to pan właśnie. Z innym bym nie gadał". Mówi, że "gdyby dał się wybrać do zarządu koła Solidarności, to nie mógłby spać spokojnie". To on właśnie powiedział - "żeby na wsi była Polska". To było więcej, niż mógłbym oczekiwać!" (...) 
    Po ciemku dotarłem do domu.

    Następnego dnia Węgrów. Niby po nic, ale zdobyłem w tamtejszej księgarni "Wielki słownik francusko-polski", gdzieżbym dostał w Warszawie!, i żółty ser!
    Mecenas Mizikowski znów dał mi krótka korepetycję, z Konstytucji 3 Maja. Tę wiedzę chcę włączyć do programu zebrania w Strachówce. Akurat 3 Maja! Flagę już mam. Przypomniana, odgrzebana. Dawali kiedyś u nas, na osiedlu w Legionowie, żebyśmy wywieszali 1 Maja. Przyda się po kilku latach, i też w maju. 
    Flagę i hymn chciał nam PRL-owski Sejm odebrać, i zostawić tylko do dyspozycji partii, PZPR! Ale, kto by to teraz respektował [ich prawo]. Czuję, że trzeba z flagą. I z hymnem.
    Rozmawiałem jeszcze z jednym, z listy proboszcza. Usłyszałem od niego - "O to przecież nasi bracia walczyli" !!
    Byłem u trzeciego proboszcza. Podobna opinia i możliwość podobnego poparcia. Po takich rozmowach lepiej się czuję.
    Jak tylko się zasiedzę "u siebie", to opary pesymizmu i rezygnacji gęstnieją. Trudno się przez nie przebić.
    To, na co się zdecydowałem, to na pewno rzecz słuszna i chwalebna. Ale trzeba iść w nią z duszą i ciałem. Czyli, trzeba mieć duszę i ciągle poddawać ją oczyszczeniu. Taką utrzymać i wysubtelniać. W takiej pracy [wewnętrznej] już jest czystość intencji, całkowite oddanie, odpowiedzialność i poświęcenie. A chciałem, właśnie tym razem, uniknąć trącania tak wysokich strun. Sądziłem, że coś trzeba, ale, że da się to zrobić, pozostając tylko w granicach myślenia obywatelskiego. A pokazuje się, jak już nieraz, że trzeba zejść do serca człowieka.
    Wycofać się? Znam przecież siebie i swoja prywatna historię. Przymierzałem się do odczytywania szyfru księgi żywota i istoty rzeczy. Czasem można tam dorzucić (naraz): sercem, duszą i rozumem. Tym bardziej czuję swoją mizerię i ograniczenie. Choćby sprawa organizacji młodzieżowych na uczelni (ROMA, ATK), później wątek z Taize - niewiele wskórałem.
    Wycofać się? Cóż, zobaczymy, co wyjdzie w Strachówce 3 Maja. Ale, powtarzam sobie: nie szastać pomysłami, nie unosić się poza granice rozsądku."

    "1 maja 1981 - Byłem sprawdzić u sołtysa. Mówi, że się nie da zorganizować zebrania, bo musi jechać do roboty w tę niedzielę. Uzgodniliśmy kompromis. Będzie zebranie w niedzielę, bez niego. Najwyżej zrobimy drugie za tydzień, z nim.
    Zależy mi, żeby w tę niedzielę, 3 Maja. W zawiewach natchnień czuję, że mam obowiązek, że coś im mogę dać. Zaraz potem przychodzą wątpliwości, że to słowa, słowa, a im głównie w głowie chleb, pług, błoto i zagroda. Rozumiem ten porządek, ale pozostaję w grzechu pierworodnym inteligenta - wielkie słowa, piękne plany.

    2 maja 1981 - 8 godzin trzęsienia gnoju u sąsiada, potem 100-200 gram „żytniej” na głowę, na wzmocnienie. Jestem jako-tako przygotowany na jutrzejsze vis-a-vis ze wsią. Zamiast wiele myśleć, walę się do łóżka. Wokoło ogród, las i ryczące wieczorami łosie. Samotność wśród zieleni i w lesie pomysłów. 
    Może jednak „jak ziarno” - przyjemne dopowiedzenie nadziei i złudzeń.

    3 Maja 1981 - Jest dzień. Wstałem o godz. 4.00, o 18.00 zjadłem pierwszy posiłek, i to obiad u księdza proboszcza. Ksiądz Iwanicki prosił, żeby po zebraniu przyjść do niego. Bardzo przeżywał, chciał wiedzieć „jak było?”.
    Ano - 3 godziny gadałem, krzyczałem do ludzi (nie 'na' - sala duża, ludzi dużo). Poza tym, ganiałem po drogach - z plecakiem, na rowerze. Zmarzłem, zmokłem. Przyjaciele stracili dzień - przyjechali do mnie, ale nie zastali. Czy ktoś w ogóle zyskał? Zebranie się odbyło, koło NSZZ RI Solidarność powstało.
    W międzyczasie przeszedłem "noc rozumu". W nic nie wierzyłem, siebie samego odsądzałem od zdrowych zmysłów. Ostry jest nóż samoudręczenia. Samotność nie jest łaskawa dla działaczy, nawet jeśli są oni tylko p.o. działaczy. Szczegóły jutro, jak się uleżą.

    4 maja 1981 - Szczegóły jutro, może. Jak będę miał czas. Dzisiaj chodzę z gorączka. Cholera, jeszcze choroba! Stawiam ją zaraz po pustce wewnętrznej, wśród przeszkód. 
    Ale dzień znów przy gnoju, bo obiecałem. Potem, oj bardzo się nie chce, do wsi, do sołtysa, bo obiecałem. Nie chcę niedomówień i kłopotów dla ludzi, w spadku po mnie. Włóżmy to między szczegóły.
    Byłem na Księżykach, bo obiecałem. Czesław Czerwiński bardzo mi się spodobał. Nie mogłem jednak długo u niego zostać, bo obiecałem wpaść do Orzechowskich. Strasznie są sympatyczni. I robią cholernie dobre flaki. Hm! wczoraj cielęcina i pieczarki u proboszcza, dzisiaj flaki, w sobotę szynka i żytniówka. Dobre, nie?
    Do domu wróciłem o 22.00, po ciemku, wiejskim drogami, na rowerze. Ale z moim Aniołem Stróżem. W ogóle muszę powiedzieć, że raźniej i pewniej się poczułem na tym terenie. Po takim dniu! A myślę, że oni czują się pewniej dzięki mnie. I tak się umacniamy wzajemnie.

    9 maja 1981 - Dzisiaj było następne zebranie, Zofinin, 12 osób. W domu przed północą. W kieszeni manko na 500 zł. Wliczając już 1000 zł od proboszcza, które mi wcisnął, mówiąc, że on i parafia "też chce mieć w tym udział". 
    Na takich zebraniach trzeba być historykiem, choćby AK, prawnikiem, a dziś nawet teologiem. Bo czekając, aż się ludzie zejdą, godzinę gadaliśmy, m.in. o spowiedzi i jej reformie (hi!).

    12 maja 1981 - Właściwie to już od 20 minut jest 13 maja. Zebranie w Osęce było udane. Ale przed nim miałem jedno z mocniejszych łamań i dołamań. Bo: studia niedokończone, życie przegrane?, przyjeżdża mademoiselle Destouche, zmęczenie, bez jedzenia.
    A przymarsz do Ogrodu jak w "Zaczarowanym Guciu". Księżyc, granie świerszczy, żab, ptaków. Wszystko w srebrzystej zalewie.

    13 maja 1981 - I dziś jest pięknie, srebrno, tajemniczo, samotnie, tylko ze świerszczami. A ja szukam Polski.
    Przed zebraniem w Rozalinie dowiedziałem się o zamachu na Ojca Świętego. Świat zabija to, co ma najlepszego. Przychodzi natychmiastowa myśl, że to ma związek z tym, co się dzieje u nas. Szatańskie pazury i zamiary nie liczą się z niczym. I natychmiast pojawiło się dopowiedzenie: "Nie, nasz ból byłby niezmierny [gdyby umarł], ale nie poddamy się. Z tym większą determinacja będziemy walczyć o pokój Boży na świecie". Niech spróbują nas zdławić! Może trzeba aż takich ofiar, by zniszczyć to cholerne zło i dać światu nadzieję.
    Na zakończenie zebrania odśpiewaliśmy Rotę, zmówiliśmy "Zdrowaśkę ..." w intencji Ojca Świętego.
    Zebranie było udane, 42 osoby!

    Mam wściekłe dreszcze i z 40 stopni C w cieniu. Migdały jak rzepy w gardle, a głosu musi starczać na 3 godziny gadania. Nos jak basetla. 
    Do Rozalina przyjechaliśmy [z Jankiem Kalinowskim, jego inwalidzkim "Maluchem"] prosto z Siedlec, gdzie odsiedzieliśmy 5 godzin młócenia plew. Ale tereny, przez które przejeżdżaliśmy, piękne, przemawiają do mnie, uczą mnie Polski. Ja mam tylko patrzeć i słuchać.
    Północ zaczyna nową dobę.

    14 maja 1981 - Piękny maj! - a ja kuruję się w łóżku. Przed werandą powiewa flaga. Wśród zieleni - jak na szańcu. "Aż się rozwieje w proch i w pył sowiecka zawierucha" - tak śpiewali przed sądem w Warszawie, na rozprawie rejestracyjnej naszego związku. Jest w tym wszystkim i wyzwanie dla mnie. Wyzwanie, pytanie pod moim adresem: "czy rozumiem i czy chcę się dołączyć". Wybrzmiewa głębia, słyszę swój refren: "nie damy pogrześć ducha". A ja kiedyś zapisałem sobie w notatniku: "człowiekowi duszę - światu przywrócić ducha!". Więc teraz nie wolno mi milczeć i iść do swoich spraw.
    Majowa noc! Za każdym razem zadziwia. Gdzieś, spłoszony ucieka łoś, w Ogrodzie nocne śpiewy ptaków. Ogród - oni tutaj zwą go ciągle "Sadem". Więc ja chyba dla nich jestem niczym dawny dziedzic, nie z tytułu, ale z pozycji i rangi społecznej. Więc - majowa noc, polska historia i tradycja. Żal, że pusty dom i samotność.
    Rekompensatą są myśli o Polsce i o Człowieku. Dziś, rzeczywiście wysokie - jak dawno już nie. 
    Ukradkiem, czekając na ludzi, widziałem u sołtysa [na Marysinie] film o Karolu Wojtyle. Te same mamy drogi, zamyślenia, pejzaże, szczyty do zdobycia. Te same korzenie i soki. I powołanie do służby. Rozumiem przez wczucie.
    Było zebranie. Przyszło siedem osób. Lista jest, funkcje rozdzielone. Może trochę nie tak, trochę na siłę, za dużo mojej inicjatywy. No cóż. Wiem, że zapisują się trochę ze względu na mnie. Ze wstydu lub innej "krępacji". A ja wiem, że to dla dobra wsi. Muszę wziąć za nich odpowiedzialność i być jak inkubator. Nie mogę pozwolić, by pisklę się zadusiło.
    Inaczej nie można. Bo co? Zostawić? To skazać ich na dalsze opóźnienie [cywilizacyjne], degradację, i, żeby tak powiedzieć, pozbawić możliwości doczłowieczania się.
    Źle to na wsi wygląda. Dzieci obdarte, dużo ... Żal. Często najmłodsze ma rok, najstarsze siedem, co rok prorok. Starsi i całkiem starzy, jakby z palcem w nosie spali na przypiecku. Często w ubraniu, nawet w butach. Do szkoły daleko, drogi nie ma, miasta gdzieś za mgłą. Daleko kultura i XX wiek.
    A cóż dla mnie? Noc, świerszcze, Pan Tadeusz i Litwa? Może dla nich - ja. Czyżby??
    Zakola myśli - Tatry, Litwa i Rzym. I Annopol.
    Niektórzy tutaj już mnie prześwietlili, roją mi żonę. Mają już chomąto dla mnie. Przypominam sobie powiedzenie "nie bądź za słodki, bo cię zliżą". 
    Ej Papieżu, Papieżu. Wiem, że coś im muszę. Jak matka. A przez nich - coś Polsce. I kulturze światowej. Sobie na noc dwie aspiryny, czekały na stole. Czekaja zamiast napomnień kochającej matki, żeby szanować swoje zdrowie. Ale czekają może i za kogoś, kto by drzwi otworzył i spytał "jak było?"

    "(15 maja 1981) – Dziś zapisuję już po północy i bez entuzjazmu. Widzę lepiej sprawy. Będzie w tej pracy masę pracy i złych dni. I zniechęceń. Ale to jest Polska.
    Byłem na kolejnym zebraniu. Jedzie się tam przez las, piaszczysta drogą, zieleń wokoło, we wsi drzewa owocowe, chaty porosłe mchem, ale czyste. Jakby jakieś szlacheckie post-sioło. I nazwa – WIKTORIA!
    Ludzie nieufni, podejrzliwi, wątpią, że coś można zrobić. Myślę sobie – świętego tu trzeba.
    Teraz jest za późno, żeby pisać, a w dzień będę leżał i zdychał. Gardło, jak brama piekieł. Jest połowa maja, a ja wciągam czapkę i okręcam się szalikiem.
    Jednak zapiszę, póki mi nie przejdzie. Ciągle ta sama refleksja, że byłoby najlepiej, gdyby oni sami zrobili ten krok. Weszli na drogę reform. Żeby dojrzeli na dwa sposoby. Niech dojrzą i dojrzeją – to może założą. Ba! - to nie takie oczywiste. Więc ja, jak kozioł ofiarny. Teraz i potem. Trzeba złożyć coś w ofierze. Trzeba przywódców, a ich nie widać. Znów dwuznaczność, w rozumieniu wyrażenia „kozioł ofiarny”. Potoczne rozumienie ośmiesza. A to śmiertelnie poważna kwestia! 

    Czy nie lepiej byłoby teraz umacniać związek organizacyjnie? Czy zakładanie kolejnych kół wiejskich go nie osłabi? Bo jest to wciąganie takich ludzi, którzy głównie oczekują czegoś od innych (związku), i nie chcą wcale dawać siebie innym. Więc może lepiej tych, którzy już są, doszkolić, wyrobić, zorganizować. By byli świadomi w pełni. Wtedy może byłaby „szpica” a nie ciągnięcie za sobą bezwładnej masy.
    Takie rozważania trzeba chyba przygotować na zjazd gminny Solidarności. Nie może zabraknąć tego tematu! Myślenia w szerszych kategoriach.
    Jest tu, w ludziach, tendencja do myślenia (zagubienia) w granicach swojej zagrody. Przykład? Proszę bardzo: sprawa składek. Chcą w całości zostawić je tylko do swojej dyspozycji. Oddawać część do zarządu wojewódzkiego, i na Polskę? O, nie. „To będzie jak w dotychczasowej organizacji tzw. Kółkach Rolniczych , nie damy! Będziemy sami decydować”.
    Faktycznie, w gminach trzeba nam kogoś zatrudnić, choćby na pół etatu. W zakładach pracy mają, ale tam zawsze mogą oddelegować pracownika, a tu nie, każdy musi doglądać swego gospodarstwa. Itd. Itd. Kupa, kupa problemów. Wzorów brak.

    (17 maja 1981) – Żaby rechoczą, pełnia księżyca. Z daleka dolatuje śpiew - to majówka przy krzyżu w Annopolu. Moja myśl wszystko jak mgła spowija - JA CZŁOWIEK. Oto jestem. Oto ciągle jestem.
    Wiele odkładanych spraw, trzeba jutro uporządkować. Muszę bardziej wziąć się za pisanie. Wątków wiele: Polska, mariaż inteligencji z robotnikami i chłopami, kto - i czego - się uczy, od kogo? Duch Śląska."

    "(18 maja 1981) - Te zapiski muszą złapać swój rytm. Myślę, że będzie on trójdzielny(jak wizja tytułu): Wieś, Solidarność i ja. Musze dopracować wewnętrzna metodę, a nawet logikę. Żeby zapanować nad chaosem. Nie, w sposób sztuczny manewrując tylko piórem, ale wprowadzając więcej ładu w siebie. To wydaje mi się warunkiem sine qua non odpowiedzialnego działania. Integracja wewnętrzna. Bo dla siebie, to ja mogę pozostać jaki jestem - i w końcu się rozsypać. Ale dla podjętego dzieła, będącego współwłasnością wielu ludzi, ogółu, muszę zacząć od siebie! Żeby niezachwianie wierzyć w to, co mówię innym i żeby wznieść się na wyższy poziom świadomości, obejmującej i mnie, i ten świat. Tutaj występuje jakby odbicie sytuacji z teorii poznania: związanie tego, co podmiotowe, z tym, co przedmiotowe. Moja świadomość i podjęte działania, ich zakres (ciągle się rozszerzający), poziom, możliwości, są w ścisłym związku. Świadome działanie zakłada rozwinięta samoświadomość. Można by to długo i dokładnie uzasadniać, ale to nie jest przecież esej filozoficzno-psychologiczny.
    Zatem: Wieś. To, co wpada na moją kliszę. Domy, pola, lasy, ludzie, zwyczaje. Ze swoimi niespodziankami, specyfiką, siłą oddziaływania. Twarze, zachowania, dusze.
    Potem: Solidarność. Warstwa idealna. zapis myśli, refleksji, powiewów historii, historiozofii. Warstwa szeroko społeczna i kulturowa. Tu jest ten wentyl, przez który uchodzi, to co wąskie, wiejsko-polskie, szczególne, do tego, co ogólne, co nazywam kultura światowa.
    Powtórzę to, co już kiedyś zapisałem: ja daję siebie im, a oni podnoszą mnie do tego, co ludzkie. Tropy Człowieka.
    Na koniec: Ja. Ja jestem we wszystkim. I przez sposób widzenia wsi, i w rozważaniach o Solidarności i w rozważaniach o kulturze. Ale pozostaje przecież jeszcze wymiar jednostki. Jednostki w świecie i w Kosmosie. I psychologia, i dusza, i poezja.

    (19 maja 1981) - Kolejne zebrania: Józefów (34), Annopol (13). Cyfry i daty. Bo mówić nie mogę. Reszta na migi."

    (20 maja 1981) - Kąty Czernickie - zebranie w szkole. W zgodzie i ładnie. Kiedy ludzie podchodzą i rzeźbią litery swojego nazwiska na deklaracji członkowskiej Solidarności, a ja, pochylony nad papierem patrzę na spracowane, trzęsące się dłonie .... trzęsie mną miłość do nich i odpowiedzialność za ich sprawy. I wiem, że możemy się uczyć od nich i uczyć się może świat. Dobra, prostoty, otwartości i dziecięcej duszy. Jak w Ewangelii. Taka jest ich wiara, i tacy są oni sami. Nie wszyscy. Ale ci, moi profesorowie. Widać, że o wielkie rzeczy idzie. Odrzucić plewy - i pozwolić zajaśnieć tym twarzom, tym sercom.
    Ich radość, uśmiech, trochę zadowolenia i satysfakcji z życia, z dzieła własnych rąk - daje mi spokój i poczucie spełnionego obowiązku. W takiej chwili, nie zadam dla siebie niczego więcej.
    A potem znów napada samotność.

    (21 maja 1981) - Tutaj są pola, zieleń, ogrody. Może łatwiej tu o Polsce pomyśleć. Może tu przetrwała. Tu serca i myśli ku ziemi, ku pracy. Głęboko w tych sercach i myślach jest Bóg. Pieniądz, zysk - jest nie z nich, co najwyżej jako kurz tego świata. Co innego u młodych - u nich, zmieszanych ze światem przez miasta, dojazdy, fabryki - częściej te pozory rzeczy (kurz) stanowią o działaniu. 
    Jeśli się dziś szuka Polski, powrotu do niej, przez pokazywanie fałszu epoki gierkowskiej - to grupki młodzieży z ulicy Marszałkowskiej, z Krakowskiego Przedmieścia w Warszawie, dają o niej wyobrażenie. Są jej produktem. Są nieświadomym wytworem czasu propagandy, jej haseł, celów i metod. Można ich nazwać "drugą Polską" [od gierkowego zawołania "zbudujemy druga Polskę”], czyli podrobionym Zachodem z ideologią Wschodu. Takiej dziwnej (nie istniejącej) krainy są oni mieszkańcami. Są podrobionym marginesem Paryża. Czy, i kiedy, oni to zrozumieją. Bo Polska, jako całość, może zawrócić na własną drogę. Im będzie trudniej.
    Polska zmieni oblicze, ukaże swoje własne, prawdziwe, które dotąd było zalepione plakatami propagandy. Ale oni? Muszą ostać się obcy, ze swoją pozorna wolnością, pieniędzmi, zyskiem, samochodami, wygodami, moda a la Saint-Germain-des-Prés ou a la Brooklyn. Z dążeniem za wszelka cenę do komfortu américain. Ze wszystkim, co stało się ich celem życia, ich ideałem. 
    Może to jest nieuchronny kierunek rozwoju cywilizacji, ale Polska dzisiejsza odstaje od niego, i - przynajmniej przez jeszcze jedno pokolenie (działaczy Solidarności i duchowych synów Ojca Świętego Jana Pawła II) - będzie żyła inaczej. Więc tamci, ostaną się jako oszukani. Jako przedwcześni, i fałszywi.
    Czy mogę ostawić te rozważania na linii internacjonalizm-nacjonalizm? Chyba tylko - jeśli za internacjonalizm weźmie się ślepą odnogę kultury światowej. Sądzę, że nasz nacjonalizm (jeśli tak rzeczy nazywać) pozostaje jeszcze na życiodajnej glebie.
    Moim osobistym szczęśliwym trafem jest to, że trafiłem tutaj, na wieś i mogę się uczyć ponownie Polski, ze spracowanych rąk chłopów. Może pomogą mi odrzucić odium Zachodu, europejskości i "postępu" na siłę. Może jest w tym jakieś zanegowanie nowoczesności - taki ostatni polonez. Resztki ducha narodowego. Ale dla tych resztek, rozrzuconych po starych, spracowanych ludziach, warto podjąć każdą służbę. Są oni przygięci do ziemi, mają uśmiech i dobre słowo dla każdego - kiedy się odemkną - i mają szczere, wpatrzone w ciebie oczy. A to Polska właśnie!
    - "Tak pan ładnie mówił, że się zapiszę".
    - "Podobało mi się, bo to było z Panem Bogiem".
    Więc jak tu utrzymywać, że są to jedynie zebrania informacyjne? A na nich, aż tyle oddziaływań, głębi? Rośnie moja odpowiedzialność. Za nich, za sprawę.
    Wieczorem jeszcze jedno zebranie, na Młynisku, 26 osób. Miałem sprawny umysł i język. Może zdrowieję? W drodze powrotnej - nauka jazdy na rowerze po ciemku. Ciąg dalszy tej nauki. Ataki psów odparłem."

    22 maja 1981) - Dzisiaj, najpierw o ptakach. Jeden - dał przykład umiłowania wolności, wytrwałości, niezłomnego ducha - słowik. 3 godziny walczył z prętami klatki i znalazł dziurę, której tam wcale nie było. Drugie - były dwa. Biły się w locie, później na ziemi. Mogłem je czapką nakryć. Kiedy myślałem, że jeden już jest trup, zerwał się i uciekł. Triumfator, ten drugi znaczy, rzucił się za nim w pogoń. Trzeci - to maluch. Taka dychająca pokraka. Nie wiadomo, skąd się wziął w kuble w sieni. Zrobiłem mu gniazdo, wsadziłem do pudełka i pod dach werandy. Matka go odnalazła. Ale to cholerny akrobata, łazi po krawędzi pudła, wali się na podłogę, i ciągle ochoczy. Itd.itd.

    Ciąg dalszy o pewnej osieroconej społeczności. Gierek odszedł, oni zostali. Chcą dalej prowadzić swoje gierki zamiast prawdziwego życia. Życie objawia dziś swoje oblicze w fabrykach i na wsi. Oni, jak kalkomania, na byle czym. Życie wypluło knebel i zdarło plakaty zalepiające oczy. Przemówiło. Powstała szansa dla innych grup, np. dla inteligencji, by się określić i odnaleźć miejsce dla siebie. Dotąd była w pustce. Przynajmniej, jeśli idzie o oddziaływanie społeczne i poziom narodowy. Byli sami dla siebie. I dla swoich, okrawanych przez cenzurę, idei. Nie czuli, że pod nimi jest fundament, a oni na nim cienką warstwą. Ważną, o ile, i na ile świadomą swojej roli. I na ile jeszcze nie wyobcowana z życia narodu. Ponieważ, życie narodu bylo ukryte, to oni może nie tyle wyobcowani, co sztuczni. Byli oszukiwani, i przegrani, często nie ze swojej winy.
    Ich odpryskiem sa tamci, kalkomanie. A przed nami cel: stworzyć normalne państwo.

    Mam, co przeczuwałem od dawna. Pustkę. Noc ciemna, Ogród szumi, z daleka śpiew kobiet we wsi. Moja pustka - niczym skaza na ładnym obrusie. Jak plama na sukni ślubnej, o której nikt jeszcze nie wie, ani ją dostrzega.
    To nie marudzenie, albo skarga na samotność. Tego nikt nie planuje i nic nie przykryje.
    Nie skarga - bo skarga, to jakby chwilowy brak jej przeciwieństwa, zadowolenia, przyjemności z towarzystwa, z tego i owego. U mnie jest dziura w sercu. Na to nie ma znieczulenia.
    Zebrania się jednak normalnie odbyły. Ja w jednej wsi, Kąty Wielgi, 17 osób, oni, w trójkę (Kazio, Janek i nauczycielka), w drugiej, w Boruczy, 16 osób.
    Wraca pytanie, gdzie przebiega granica między informowaniem a agitowaniem. I stary dylemat: czy dobrze jest "zaszczepiać" te tereny, czy lepiej jest czekać, by same "zakiełkowały", kiedyś tam, nie wiadomo kiedy. Czuje jakiś pospiech w naszych poczynaniach, który albo bierze się z ogólnej sytuacji w Polsce, albo ze mnie i mojego zagubienia/pogubienia, które wzmaga się podczas dłuższej bezczynności.

    (24 maja 1981) - Pierwsze gminne zebranie zarządów wiejskich kół Solidarności z 18 wsi! Odbyło się. Coś ruszyło. Nie oszukuję się - wszystko przed nami, wszystkiego musimy się nauczyć. Ale początek zrobiony.
    I wór własnych problemów. Oni spoglądają na mnie, a ja przecież sam nic nie wiem, ani niczego nie mogę. Mówiłem im to wcześniej, ale czy to nie jest jednak, jakieś oszustwo?

    Osobny rozdział to ludzkie kłopoty, pokusami zwane. W tym przypadku trzech osób. Janka, pewnej dziewczyny i moje. Ironizując i przeginając, mogę zapytać: "czy moją uboczna czynnością i profitem ma być kopulowanie gminnych, samotnych nauczycielek?" Bo tak to wygląda. Skoro nie ma mowy u mnie o niczym wyższym, a u niej jest może zadawnione oczekiwanie, to tak można powiedzieć. Cholerny motyw życiowych komplikacji. "Ona chce, on nie. Albo na odwrót. Kocha, nie kocha - jak gra w zielone na liściach akacji. Albo, jak w fizyce, wyminięcie fazowe."
    Jest przecież, ponad to, sprawa kodeksu moralnego. I czystości motywów. Pisałem wcześniej, jak u mnie wiąże się to, co osobiste, z tym, co ogólne. Chodzi mi o rozpoczęte działanie!
    Wszystko jest układanką idei, chęci, lęków, możliwości, aspiracji... Nie widzę wyjścia. Jeśli się powtórzy wczorajsza noc, a powinna, bo dzień mi sporo dołożył - to ciężko będzie przetrwać. Pętla.

    Coraz więcej osób zaplątanych. Ona chce tego, ten jej nie chce, inny ja chce, ale ona pierwszego. A przecież jest sprawa ważniejsza - interes ludzi".

    "2 czerwca 1981) - Zamiast uzupełnień rośnie luka. Teraz powodem był wyjazd do Katowic na Pielgrzymkę Pojednania (z sąsiadem Wieśkiem, późniejszym radnym I kadencji). [W Katowicach poznałem Darka Korbika, obecnego proboszcza od Męczenników Podlaskich w Tłuszczu. Darek był związany z grupą, w której była Anka, z Foi et Lumieres]. Z Katowic przyśpieszony powrót na pogrzeb Prymasa Tysiąclecia, kard. Wyszyńskiego. 
    Refleksje, refleksje, przemyślenia. Dzisiaj:
    - Wszystko, z tego nowego, zaczęło się w dniu 16 października 1978 roku. Wielki ciąg, poryw, podmuch, historii i wieczności, poczułem w tamtą noc zadumy. Poczułem wektor sił spoza codzienności. I dziś kontynuuję. Po trzech latach powróciło wyzwanie. Okazało się, że nie da się obejść, odepchnąć.
    Wyzwanie - by odrzucić to, co więzi w codzienności. By zdążać po nieogarnione. By porwać się na zadania niemożliwe.
    Tamta noc myśli, o odpowiedzialności i zadaniach Polski i Polaków, znalazła potwierdzenie. Nie od razu wywołała zmiany w moim życiu, nie od razu miała zrozumiałe w nim, bezpośrednie odniesienia. Ale dziś to wszystko wróciło. I wiem:
    - nie ma dla nas innej drogi. Musimy porzucić prywatne ambicje, życie małych świństw i wzlotów. Musimy podać rękę historii. Inaczej sprzeniewierzymy się samym sobie. Taki jest sens i konsekwencja obecności Jana Pawła II na "Stolicy Piotrowej". 
    On nas niejako ubezwłasnowolnił. Czyniąc wbrew temu zobowiązaniu, zdradzamy siebie, jego i sens dziejów. Nałożono na nas obowiązek dawania świadectwa. Ten ciężar będzie zdjęty z Polski, gdy skończy się pontyfikat JPII. Ale dla naszego pokolenia, odwołaniem będzie nasze przejście do wieczności.
    Odsłania się przed nami sens dziejów człowieka, a przynajmniej jeden z jego rozdziałów; wspólnota i jednostka, przenoszenie chmury sensów z poszczególnego człowieka na całą wspólnotę (i vice versa).
    Siła narodu, poczucie życiodajnej więzi z ludźmi, z tymi, którzy są i tymi, którzy byli, a nawet z tymi, którzy nadejdą. Wie o tym Papież, wie działacz Solidarności, wiem ja, po rozmowie w wiejskiej chacie.
    Jakby przez chwilę Polska była w sercu świata, a ja w sercu Polski. Tutaj - na wsi".

    (4 czerwca 1981) - Ostra burza. Tak, wali pierwszy raz. Prawie, jak brzytwą po uszach. Skromna to notatka, ale, bo też noc już, a jutro, zdaje się, do Siedlec ruszam. Może zaczyna się batalia o gminę. na ostro, tym razem. Cóż, naczelniku - teraz ludzie zabiorą głos.
    Kiedyś muszę podać przypowieść o sześciu braciach, znaczy, Józefa Kałuskiego z Annopola nauczanie o Solidarności Wiejskiej.

    Cos jeszcze, przy świeczce, dopiszę. Z życia wzięte. Jeden z przewodniczących ma kawał zdrowej córki, ciarki po plecach przechodzą, aż mi markotno rozpamiętywać. A kysz, lepiej ich nie odwiedzać, bo robota związkowa przepadnie.

    Ale. Ciągle jestem chory, ciągle mnie ludzie do lekarza wysyłają. A ja na to - "że nie mam kiedy i jak". Aż tu pamięć mi nagle wyrzuciła, że przecież dzisiaj ponad godzinę gadałem z lekarzem. Ba, ale chodziło mi o jego opinię o warunkach lecznictwa w gminie. Nad rozmową wisiał zły duch wojewody i naczelnika. To nie była prywatna wizyta. Anim wpadł na koncept, aby doczepić słówko o swoim zdrowiu. Aleśmy życiowi, obaj.

    (18 czerwca 1981) - Boże Ciało.
    Fakty dnia: msza święta na Trawach. Na obiad byłem zaproszony do Kazików. Potem, narada robocza. Musimy twardo stać przy swoim. Ducha umocniliśmy. W tym nastroju, do roboty - już od jutra.
    Potem bawiłem dzieci, aż matka naszykowała im jedzenie. 
    Wracając, minąłem wypatrzoną dziewczynę. Chciałbym ja poznać.
    Jeszcze dalej, duże skupisko ludzi, przy jednej z chałup. To ludowy obyczaj pogrzebowy. Zginął młody chłopak, na motorze. Cała wieś, i okolica, przyszła go pożegnać. Modlą się i śpiewaja juz drugi dzień.
    Wstąpiłem, pomodlić się za zmarłego. Wieś coraz ciaśniej mnie obejmuje.

    Nocne wyścigi z psami, na rowerze, po wiejskich drogach, czy walka z nimi wręcz, to "już są moje w dramie specjalności. Sa to zabawne historie, dla gości".

    Jutro przed 8.00 mam być znów w Strachówce. Najpierw rozmowa z prezesem GS [Gminna Spółdzielnia], potem przewracania siana u Kazia. Dobranoc".

    (19 czerwca 1981) - Cały dzień pada deszcz. Byłem w Strachówce, zmokłem, przesiedziałem u Kazia. 
    A dalej - dom, zimno, pustka, cisza, samotność. Ciągnę jeszcze, innego wyjścia nie ma. Ale takie życie puści, wcześniej czy później, jeśli nic się nie zdarzy.

    (28 czerwca 1981) - W ostatnich dniach to samo. Były spotkania, rozmowy, komisje itd. I praca w polu, przy sianie. Zagubione życie. Podtrzymują je wymysły, fantazje, grzeszne ciągoty. Dekadencja, jako próba podtrzymania życia. Nic innego nie jest w stanie, ostatnio, mnie poruszyć i zmusić do inwencji.
    Zatrudniają mnie w gminie, jako pracownika związkowego, z pensją 5 tys. zł. (dla porównania, płaca w Regionie Mazowsze to 10-15 tys.). Cóż, może to i dobre, może wyciągną ze mnie jakiś pożytek.

    (5 grudnia 1981) - Pracowałem lipiec, sierpień, wrzesień. Co robiłem? Siedziałem w pokoju przydzielonym Solidarności przez naczelnika, jeździłem na rowerze po całej gminie, chodziłem "po zebraniach". Rower zajeździłem na tutejszych drogach, gardło zdarłem, papier zapisałem. Pensję, ze składek związkowych, musiałem sobie zbierać sam. Czy jest z tego jakiś pożytek??
    Jeden naczelnik gminy musiał odejść, drugi, "przywieziony w teczce" od wojewody, także musiał odejść. Teraz, na tym stołku osiądzie dzięki nam tutejszy, bystry, ale nerwus.
    Poza tym? Ludzie śpią, niczego sami nie zrobią. Mniej więcej jest to, czego się obawiałem. 
    Kazio będzie chyba kandydował na prezesa GS, Józefa Żegotę zrobią przewodniczącym Gminnej Rady Narodowej. Jest juz nowy dyrektor SKR, będzie nowy kierownik Służby Rolnej - a więc, coś się tutaj zmieni. Jest w tym mój udział.

    Ostatnio, Siedlce stały się centrum ruchu chłopskiego. Za sprawą strajku okupacyjnego i powołanego tutaj Ogólnopolskiego Komitetu Strajkowego. Byłem z nimi już 9 dni. W międzyczasie odstrajkowałem 2 dni na mojej uczelni, ATK. W trakcie, dyżurowałem pół nocy pod Wyższą Szkołą Pożarniczą, prawie naszymi sąsiadami sprzed Lasku Bielańskiego. 
    Udało mi się także pobudzić gminę. Zmusiłem do jakiegoś ożywienia, przez powołanie Gminnego Komitetu Strajkowego, w ramach tzw. strajku rolnego, przez odmowę zapłacenia ostatniej raty podatku rolnego. 
    Każdy przyjazd na jesieni, tu, na wieś, to męczarnia. Przez błota, z plecakiem, zapocony, bywa, że w deszczu, na koniec w zimnej chacie w Annopolu. 
    Wczoraj, pod tym względem, dzień był fatalny. Kopałem się w śniegu do pół łydki, targając wielki plecak i ciągnąc za sobą rower. Kilka razy chciałem się poddać i "rozbijać biwak". Nie miałem sił walczyć ze śniegiem i z sobą.

    Życie wsi, czyli paradoksy za 80 tysięcy złotych:
    - sąsiad sprzedał krowę, wziął 60 tys. zł., oddał do skupu dwa świniaki, wziął 20 tysięcy. Razem 80 tys. Ale forsy, ktoś powie. Jeśli myśli, że wieś ma tak dobrze, niech przyjdzie i zobaczy. Żyją jak niewolnicy (Izrael w Egipcie?), w błocie i w brudzie. Co im z tych pieniędzy? Ich moc jest żadna, więc można powiedzieć, że oddali krowę i świnie za darmo, lub za kupę papieru.
    Zaległości tych ludzi w inwestycjach sięgają 500 tys.- 1 milion zł. Wtedy dopiero, przy odpowiednio postawionym gospodarstwie, dobrze zorganizowanej pracy i odpowiednich warunkach bytowych, te ich 80 tysięcy, przeznaczone tylko na konsumpcję (w tym oświatę i kulturę) na 3-4 miesiące, byłyby kwotą godną zazdrości. Dzisiaj, posiadanie 80 tys. w kieszeni, przy jednoczesnym życiu w warunkach urągających godności człowieka, jest kpiną z nich i oskarżeniem rządu. Chodzić musi o całokształt warunków życiowych: bytowo - kulturalnych, w tym m.in. np. transmisje w telewizji z cotygodniowych spotkań z papieżem w Watykanie.
    Ci ludzie powinni, w akcie protestu, sprzedać całą gospodarkę, wziąć 500 tys.- 1 milion zł. i osiąść w mieście, na rencie. Kto wtedy wyprodukuje żywność? To są podstawowe sprawy, które trzeba zrozumieć, jesli chce się o wsi mówić, a zwłaszcza dla wsi coś zrobić!"
    Strachówka, rok 2010 - 20 rocznica wyborów samorządowych, zbliżające się jesienne wybory na wójta, radnych gminnych, powiatowych i do sejmiku wojewódzkiego i wszechobecna bezideowość. Nie ma we mnie zgody na bezideowość. Nikt nie zyska mojego poparcia, jeśli nie pokaże, wszem - wobec, świata wyznawanych przez siebie wartości. Bo każdy byt działa tym, czym jest. Czym się będzie kierował w działaniu wójt i radny, zależny przede wszystkim od tego, co jest w nim. Nie, co mówi. Co jest w nim. Kim jest. Człowieka nie pozna się z plakatów i spotów reklamowych. Dlatego od wakacji wołam o debaty, rozmowy, artykuły, spotkania. Mogą być także pamiętniki i wiersze z młodości. Kandydacie, kandydatko - pokaż, kim jesteś. 

    (8 grudnia 1981, wtorek) - Sala Kolumnowa w siedzibie związków zawodowych, obecnie, OKS. Sala duża, kolumny wysokie. Nie bal się jednak tutaj odbywa. Stoły ustawione w podkowę, na nich zielone sukno. Rozmowy z komisją rządowa. Delegacje siedzą naprzeciw siebie, obu stronom towarzysza eksperci. Razem, z 50 osób. Kamera. Naszym przewodniczy Jan Kułaj, im, wiceminister rolnictwa, Andrzej Kacała. 
    Kułajowe, szybkie riposty: "ja wiem czego chcę, ale wy nie wiecie, co może dać", "ja to powiem tak, że pieniądz powinien robić pieniądz, a nie, system i polityka, długi". Dobry był w tym.

    (9 grudnia 1981) - Pociąg relacji Siedlce - Warszawa. Mijam Wrzosów. Zawsze ta stacja wpędza mnie w zamyślenie, odkąd poznałem historię miejsca. W budynku stacyjnym spędziła dzieciństwo koleżanka siostry [skończyła polonistykę na UW i reżyserię w Łodzi]. Budynek mały, samotny, stojący w polu. Przypominają się sceny z opowiadań Puszkina, coś jak "Córka kapitana", albo koło tego. 
    Są to odwieczne tropy moich myśli. Że gdzieś, tam, żyją ludzie. I temat dzieciństwa. Fascynacja odkrywaniem świata tych miejsc, ludzi, dzieciństw. Utkwił we mnie cytat z kogoś mądrego, że "geniusz, to dobrze zrozumiane dzieciństwo".

    Wracam ze strajku rolników. To dla mnie kolejna okazja do obserwacji dwóch światów: 
    - stare chłopy, w kalesonach wiązanych na sznurowadła, smród skarpet, niemytych nóg, "złodziejstwo" słowo powtarzane chyba najczęściej, papierosowy dym, proszki od bólu głowy, stary góral modlący się wieczorem, przed snem, z książeczki. To jakby świat post-feudalny, biedaków, niewolników "czworacznych".
    - rozmowy z rządem, wielka ranga poruszanych spraw
    - odludny budynek stacyjny, Puszkin i świat dzieciństwa"

    (19 stycznia 1982) - Dzisiaj o losach ludzi, przez pryzmat wizji Marii Dąbrowskiej. Będą czarne struny. Opada wszelka złuda. Dokładam swoje przeżycia i przemyślenia. 
    Jak dojrzeć mam szansę na prze-dalsze-życie? Pamiętam rozmowę z Jankiem, szwagrem, też studentem filozofii, po powrocie z Francji. Że jeśliby ten sen miał się skończyć fiaskiem "to nie warto (prze)żyć". Sami wybierzemy? - czy zostanie nam przeznaczona jakaś inna "konieczna" śmierć.
    Do życia nie mam sił. Więcej, nie mam chęci wstać jutro, spotkać młodych ludzi, uczyć ich śpiewu kanonów, a potem, w niedzielę, "wyczarowywać miejsce nadziei" w kaplicy. Dodawać innym sił, których nie mam? Jest we mnie tylko szukanie i czepianie się, wręcz napawanie, każdą chwilą spokoju. Czasem znajdę ją w kojącej melodii psalmów, czasem w ciszy wieczornej mszy świętej, czasem w zanurzeniu się w filozoficznej lekturze, albo w namiastce pracy umysłowej. Wokół dorastające dzieci, młodzież, przemijające moje pokolenie, miłość, namiętność, przemoc, nienawiść - wymyka się świat, rwie się nić.

    (12 czerwca 1982) - Dni znów ciekawe, można zapisać. 
    Gruczoły mnie napominają, nerki i serce też. W dzień i w nocy. Jak w psalmie. Dzisiaj ratowałem samopoczucie wódką, kawą z koniakiem, papierosami. I gówno. Nie mam żadnej taktyki na te dni.

    (15 listopada 1983) - Chcę zapisać to, co utrwala się we mnie od pewnego czasu. Dzisiaj znalazło swoje sformułowanie.
    Chyba osiągnąłem punkt ciężkości w moim 30-letnim życiu. Po 10-ciu latach różnych doświadczeń i prób. Celem, wokół którego krystalizują się różne wizje i pomysły, jest chrześcijańska rodzina ludzka. Realizacja tego celu wiedzie przez parafię i kościół. Szczególne zadania przypadają świeckim, zwłaszcza rodzinom. 
    Uważam tak: jeśli słuszna jest ta myśl, i ta droga prowadzi do większej chwały Bożej ("Ad maiorem Dei gloriam") i przybliża Królestwo Boże, to Bóg obdarzy mnie rodziną, bym cel ten zrealizował. Jeśli nie, będzie inaczej. Powierzam to w ręce Boga. Jedynego, Niepojętego.
    Do Niego zbliżam się, choć grzeszę i moja niewierność jest przerażająca. Chcę jednak naprawy i wierzę w pomoc Jezusa Chrystusa.
    Co zaś do innego służenia ludziom, to chcę im przekazać swoje przemyślenia, moją - powiedzmy - filozofię. Chyba poprzez namysł nad "filozofią Drugiego", z pomocą Emanuela Levinasa i Józefa Tischnera."

    Prolog, który stał się epilogiem
    (znalazłem na luźnych kartach, pod koniec przepisywania)

    (15 novembre 1980) - Kiedy dokonamy decyzji ostatecznej dla naszego życia, posiądziemy je w całości. Będziemy je mieli, jak we własnych dłoniach, bo nie będzie już sytuacji ciągłego wyczekiwania na to, co przyniesie przyszłość. Oto, do dyspozycji, otrzymamy swoje życie. Otwiera się wtedy cały wymiar egzystencjalny naszego bytu. Przed taką decyzja ciągle jesteśmy niepełni, ciągle mamy coś przed sobą i coś za sobą. A tak, mamy wszystko punkt-ualnie. Jesteśmy punkt-ualni. Tu i teraz, w punkcie.

    Polska ma szczęście. Bo tak jest! Z historią, literaturą, z tą szczególna, ważna, rolą jaka one graja w naszym życiu, w naszej świadomości. Dają nam wielką rzecz, wymiar wertykalny, z dna rzeczy. Ku ostatecznemu celowi. Takie jest oddziaływanie żywej historii narodu i rodziny.
    Przeciwieństwem jest np. Francja, która pogrąża się głównie w wymiarze horyzontalnym, tj. dodawaniem do stanu posiadania. Zakreśla tylko kręgi wokół centrum, którym jest "ja". 
    Nic dziwnego, że jesteśmy religijni, otwarci na Boga (takie przemyślenia towarzyszyły mi podczas przygotowywania autoprezentacji (i swojego kraju) na kursie j.francuskiego w Tours. Szczęki im opadły. A byli tam słuchacze z wielu krajów i kontynentów świata).

    (3 maja 1981)
    Polsko, Polsko ...

    Obudziłem się o 3 rano. Akurat 3 Maja! Suszyło mnie i to stąd. Wczoraj woziliśmy gnój. Dzień z widłami dał teraz znać o sobie. To znaczy, najbardziej kolacja i imieninowe toasty. Bo tak się złożyło. 
    Opiłem się herbaty, ale ze spania nici. W gardle ciągle sucho, a po głowie zaczęły szorować myśli. Ot, tak, z niczego. Stare, powracające tematy. I stale aktualne. 
    Dniało w szparach okiennic. Sen nie wrócił, dałem się zaprosić do porannego wstawania. 3 Maja 1981, o czwartej rano ma wiele niespodzianek. Na dworze biało i mróz! Też coś. Ptaki jednak, jakby nigdy nic, budzą dzień. W dodatku niedzielę. Chyba też są zaspane, bo mnie ignorują, a może dla nich, to także wielka radość, wczesne wstawanie i śpiew - niezbędny akompaniament dla wschodu słońca o tej porze roku. 
    Dosłownie uwijają się w powietrzu i prawie na mnie siadają. Jednego się zlękłem, delikatnie jednak i tylko ze zdumienia. Że tak jest piękny.
    Każdy mój gest - był wydobywany z nicości. A może tylko przypomnieniem czegoś, co już przeżyte, a wiecznie trwa. Z dzieciństwa i z tego, co wyczekiwane. W każdym geście wewnętrznego skupienia są jakoś obecni ci, co są częścią mego życia. Rodzice, siostry, powietrze i wiatr innych dni. 
    Parująca ziemia i podnosząca się mgła, przynoszą lekki oddech szczęścia. Nie mojego, w ogóle szczęśliwości. Podniosłem przewrócone gałązki kwitnącego kasztana i postawiłem w słoiku na stopniach figury Matki Bożej.

    Tamte myśli, spisywane od stycznia, przyczaiły się. Wiedziałem, że muszę je wydobyć i zapisać. 
    O Polsce, o przebudzeniu się narodu. Bo teraz jest właśnie taka chwila. To nie jest nic mniejszego, choć może dla świata takie myślenie wydaje się archaiczne. Nie mogą nas zrozumieć. 
    Majaczy przed nami zarys państwa narodowego. W nim już jest i sens historii, i wspólnoty, i kultury. Niech się dziwią inni, później zaczną zazdrościć. To nie są nasze wymysły. Jeśli wymysły - to wymysły ojców i dziadów. Naszej historii, naszej kultury. Czy mam się bać powiedzieć: taka jest dusza narodu? Ona nie pozwala nam zginąć. Śpiewamy o tym w hymnie. Dusza każe na nowo podjąć próbę. By stać się podmiotem świadomym siebie i historii. Takie sprawy nie rodzą się z wymysłów. Ani z planów polityków. Zrodzić je mogą tylko czyny. 
    Jakie są czyny nasze? Czyny twoje Polsko? Rok 966, ... 1410 ... 3 Maj 1791, 1830, 1863, 1918, 1920, 1980. Teraz ci, co się dziwią, zrozumieją. Taka dusza nie powstanie z historycznego komfortu, ani z rewolucji. 

    Zrozumieć to, co się dzisiaj dzieje! Trzeba spojrzeć wstecz, ale i rzucić na nas okiem z góry. Widać koryta rzek, ich kierunek i dopływy. Boczny strumień nie zawraca rzeki z głównego nurtu. W takie cuda, nie uwierzy nawet ten, co karmiony jest wyłącznie z ręki propagandy, radia, telewizji, gazet. My znamy geografię i historię. 
    Są jeszcze głupsi. Ci, którzy bzdurne (marksistowskie) nauki głoszą. Oni piszą, że toczy się ostra walka o serca i umysły ludzi. Nie! To tylko oni hałasują, bo bez języka walki, gróźb, straszenia, nie mogą istnieć. Bo zrodziła ich walka i bez niej nie ostaje się im żaden sens. Kto i po co, miałby z nas walczyć? Serca i umysły wokoło są polskie. Nie trzeba o nie walczyć. Ludzie chcą tylko zgodnie z nimi działać i żyć. I żeby to nikt z nimi nie walczył! A wtedy, może nie zawstydzimy swojej historii i powiedzie się nam wielkie, zamierzone dzieło. 

    Naprawa Rzeczypospolitej! Ile razy to hasło wracało. W takim wymiarze trzeba widzieć zapoczątkowane ostatnio działania. Co by kto nie mówił - tu jest Polska, i takie jest głębokie myślenie Polaka. 
    Oczywiście, margines historii ma też swoje życie. Na marginesie, dzieją się "odnowy". "Naprawie", "odnowa" wcale nie zaszkodzi. Przeciwnie, może być bardzo pomocna. Nie wariujmy jednak i nie mieszajmy pojęć i ocen. Głównym dziełem jest proces naprawy. To drugie zaś, "odnowa" (partii) znajdzie dla siebie miejsce, jeśli zrozumie "naprawę".
    Czy to jest możliwe? Czy w normalnie zorganizowanym państwie, coś takiego, jak jedynie słuszna partia, może w ogóle istnieć?? Na dworze królewskim było miejsce dla błazna. Czy PZPR zgodzi się na taką rolę? Przecież istnieje by walczyć, a nie, by tworzyć kulturę. 
    "Towarzysz" według nich to ktoś, z kim łączy drugiego odwieczna walka klasowa, walka przeciwko wyzyskowi, burżuazji, imperializmowi, Kościołowi... W końcu, przeciw opanowanemu przez siebie społeczeństwu. "Towarzysz" ma ciągle powiększać w sobie towarzysza, resztę człowieka odkładając na bok, albo na później. System - o zwycięstwo, którego walczy - zadba, by zawsze został towarzyszem. Dla systemu, reszta może obumrzeć. Towarzysz ma być czujny jak żołnierz. A własne myślenie ma przekazać centralnej komórce systemu, partii, Biuru Politycznemu Komitetu Centralnego.
    Złowrogo brzmi "towariszcz". Znaczy tyle, co "tak jest, jesteśmy gotowi". Gotowi walczyć z całym światem, bo to nasz wróg. 

    My, w Polsce, zaczęliśmy naprawę. Jeśli się uda, będziemy mieli społeczeństwo nad-towarzyszy, czyli zwyczajnych ludzi. Ludzi w pełnym wymiarze, o własnych sercach i umysłach. Sercach pełnych miłości. Brzmi to jak sen, ale tak być może, bo taka jest nasza dusza. Realna. Potwierdzona czynami, dusza Polski."

    "(30.08.1980) - Jest mi ciężko, nie widzę dobrego wyjścia. W trakcie rozmowy, Marek (brat w Taize) mówi o tym, żeby być dobrym dla innych, by robić z ludźmi coś dobrego. Zgoda. I zaraz potem trafiam u Matki Teresy na zdanie: "Chacun peut atteindre l'amour par la méditation, l'esprit de priere et de sacrifice, l'intensité de la vie intérieure". To daje mi, pewnie na chwilę, otuchy i napełnia jakąś lekkością."

  • Józef Kapaon
    Wpis na grupie Tygodnik Powszechny w temacie List do Papieża
    28.05.2010, 13:42

    Witajcie!

    Mija 25 lat od stworzenia Listu Młodzieży do JPII. Kawał życia. Mojego, twojego, naszego. Kawał życia kościoła i Polski. Jak Wam - znajomi i nieznajomi - układa się życie? Jak wiara, kościół, modlitwa? Jak przyjaźń z JPII? Piszcie, piszcie, piszcie. Uwolnijcie Ducha. Budujmy świat Ducha :-)


    LIST MŁODZIEŻY
    DO PAPIEŻA JANA PAWŁA II

    ”Abyś i Ty doznał radości, dowiedziawszy się o naszych sprawach.."(Flp. 2.19)

    Ojcze Święty

    Modlimy się za Ciebie do Jedynego, Odwiecznego Ojca wszelkiego życia, powierzamy Cię Najpokorniejszej i Najświętszej Matce, zapewniamy Cię o naszej miłości.

    List, który piszemy do Ciebie, jest odpowiedzią na Twój list do nas. Ty sprawiłeś, że nasza młodość nabrała znaczenia. Wspaniale być młodym i otrzymać list od Ojca i Przyjaciela, który kocha i odsłania tajemnice młodości. Twój list zmusił nam do myślenia, poruszył sumienia,
    zachęcił do wielu działań. Odkrywamy, że należymy do wielkiego, żywego i radosnego Kościoła.
    Ten rok, dał nam do tego wiele okazji. Tak przeżywaliśmy m. in. Spotkanie z księdzem Prymasem zorganizowane w Niepokalanowie pod bokiem Naw Bożej. Przemiany w Kościele pomagają nam
    w głębszym doświadczaniu czynią Go nam bliższym. Dzięki temu odkryliśmy wartość i bogactwo modlitwy wspólnotowej i indywidualnej, Mszy świętej oraz konieczność osobistego zaangażowania, aby poczuć smak życia i sens wspólnoty.

    Dziękujemy Ci za Twój list i za pokładaną w nas nadzieję.

    List ten piszemy na spotkaniu, które odbywa się w parafii Świętego Jana Kantego w Legionowie, w związku z kończącym się Rokiem Młodzieży. Gospodarzem spotkania jest grupa modlitewna, której główną intencją jest jedność młodzieży i jedność ludzi z Bogiem i między sobą
    przez Jezusa Chrystusa w Duchu Świętym.

    Jesteśmy młodą wspólnotą. Nie mamy gotowych wzorów dla swojej działalności, przeżywamy różne problemy, popełniamy wiele błędów. Choć każdemu kto przyjdzie na nasze spotkanie mówimy: dobrze, że jesteś, to jednak nie wszyscy odnajdują się wśród nas i w naszym
    sposobie wielbienia Boga, nie wszyscy czują się, jak wśród przyjaciół i odchodzą zawiedzeni.

    Nie należymy do żadnego z istniejących już ''ruchów'' w Kościele, chcemy natomiast jednoczyć wszystkie ruchy wokół życia w parafii. Wyrośliśmy w parafii i z życia parafii, która jest przecież cząstką Kościoła Powszechnego, czerpiemy natchnienia do działania. Tutaj spotykamy się na cotygodniowej modlitwie, tu w niedzielę jednoczymy się w zbiorowym odprawianiu mszy świętej, tu spotykamy się na katechizacji, tutaj na początku września w Noc Czuwania dziękujemy za wakacje i rozpoczynamy nowy rok nauki, tutaj także łączymy modlitwę i zabawę przy okazji tradycyjnych ''Andrzejek'', czy ''Sylwestra'', tutaj duża część naszej grupy otrzymała Ducha Świętego w sakramencie bierzmowania, aby się stać dojrzałymi uczniami Jezusa Chrystusa.
    Ojcze Święty, naszym listem chcemy dać świadectwo, że miłość, to ogromne bogactwo,
    które nie musi odwodzić nas od Boga. Chcemy także przyczynić Twojej radości, przez to, że ''będziemy mieć te same dążenia, tę samą miłość i wspólnego ducha'' (Flp. 2,2).Najlepszym dowodem naszej wiary i miłości niech będą odczucia i przekonania tych, którzy odnaleźli już Boga w swoim życiu i pragną pomóc innym w ich poszukiwaniach.

    ''Moje odnalezienie Boga zaczęło się tak niewinnie; kolega zaciągnął mnie do wspólnoty. Zachęcał, jak tylko umiał. Opowiadał, jacy tam są ludzie życzliwi, i że nie ma bariery wieku. Zacząłem przychodzić, ale po kilku razach zaczęło mnie to nudzić. Po pewnym jednak czasie zaczęło mi czegoś brakować. Wróciłem. Wspólnota też się zmieniła, mieliśmy już animatorów muzycznych. Zacząłem coraz częściej przychodzić na Msze Świętą i zostałem ministrantem. Nie wyobrażam sobie życia bez wspólnoty''.

    Piotrek, 1 . 16

    ''Pan jest dla mnie dobry. Spotkałem Go. Szedł z przeciwnej strony, gdy mnie mijał spojrzał mi w twarz i poszedł dalej. Za nim szli ludzie młodzi jak ja. Długo się zastanawiałem po co oni za nim idą?dokąd? Dlaczego są jak siostry i bracia? Skąd się bierze ta wzajemna miłość, jedność? Pomyślałem dlaczego oni za nim poszli i wyrzekli się tych wszystkich rzeczy jakie Bóg określił, że są grzechem? Czyżby uwierzyli w zbawienie, w życie wieczne? Ale skoro Bóg okazał im swą łaskę,
    Swe miłosierdzie, to może i mnie grzesznikowi uda się zbliżyć do niego. Nieufnie szedłem na szarym końcu. Oni od razu mnie dostrzegli i moje zakłopotanie. Przyjęli mnie do siebie i tak idę z
    nimi od czterech miesięcy. Kiedy jest nam trudno, on odwraca się i widok Jego twarzy przywraca nam siły i chęć do życia.

    Są chwile, że się nienawidzę,
    wiem, że przegrałem, jestem załamany.
    W światłości Boga swoje grzech widzę,
    Jego wzrok mnie przeszywa, że staję się szklany.

    Odkrywam swe wnętrze,niech me losy czyta.
    Boga jednak wcale to nie wzrusza,
    na grzechy me patrzy, ogląda i pyta:
    czy to jest synu twoja własna dusza?

    Tak. - O nie! Ten obrus splamiony?!
    Cały poszarpany, jak po diablich szponach,
    więc nie jest godzien Panie, być zbawiony?
    „Synu, oczyszczę cie, lecz wróć w me ramiona.

    Modli się za mnie i otwiera Księgę Rodzaju.
    Robię pośpiesznie znak krzyża świętego
    i krok po kroku powracam do Raju
    Klękam przed Nim i kładę głowę u stóp Jego.

    Wstyd mi się przyznać, ale dopiero we wrześniu dowiedziałem się, że rok 1985 był Rokiem Młodzieży. We fragmencie Listu Ojca Świętego do Młodych Całego Świata, znalazłem odpowiedź na pytanie, czym jest moje życie. Że jest to pielgrzymka ciągłych odkryć. To, że poznałem Boga, jest takim odkryciem”.
    Andrzej, l 17

    „Odkryłam modlitwę. To ufność i miłość. Wierzę, że Jezus zna moje imię. Żarliwa modlitwa pozwala stawać mi się pokorniejszą. Kocham Boga. Miłość i entuzjazm pomagają mi nieść pomoc innym ludziom”.
    Renata, l 16

    „Kiedy trafiłem do wspólnoty, powoli wyjaśniał mi się sens życia. Zastałem wielka jedność. Każdy rwał się do pomocy drugiemu człowiekowi. W maju brałem udział w spotkaniu ekumenicznym w Kodniu, które miało na celu pojednanie młodzieży chrześcijańskiej. Właśnie w Kodniu po raz pierwszy uświadomiłem sobie, jak wielki i pełen miłości jest Pan Bóg. Modlitwa stała się dla mnie czymś bardzo ważnym i przyjemnym, a nie tak, jak wcześniej, tylko obowiązkiem. Wiem, że w dzisiejszym świecie jest wiele zła, ale wiem także, że właśnie ja, poprzez swoje postępowanie, mogę to zmieniać”.

    Mariusz, l 17

    „Przychodząc na spotkania, nauczyłam się modlić i czuć obecność Jezusa. Gdy modlę się, wiem, że nie mówię w próżnię, wiem, że rozmawiam z Jezusem i Jego Matką, która jest także moją matką. To, że nauczyłam się modlić w ten sposób, własnymi słowami, wiele zmieniło w moim życiu. Wreszcie odnalazłam jego sens, i wreszcie odnalazłam siebie i swoje miejsce w kościele”.
    Iwona, l 17

    „Należę do tych młodych ludzi, którzy się nawrócili. Umocnienie wiary nastąpiło na ostatnich rekolekcjach. Ojciec Jan Jarosz ,OMI, Mszę Świętą odprawiał tak inaczej, tak pięknie”.
    Joasia, l 17

    „Nie wiem, nie znam, nie rozumiem, nicość, szarość, przeciętność. To ja, sprzed dwóch lat. Koszmarne dwa lata studiów, w ciągu których przeżywałam ciągłe zagrożenie, lęk przed odrzuceniem, poczucie, że nic nie jestem warta. Trafiłam do grupy młodzieży, spotykającej się przy parafii. Znalazłam się wśród ludzi,którzy o nic nie pytali,przyjęli mnie taką, jaka jestem, tak jakby tylko na mnie czekali, jakby moja obecność była dla nich powodem największej radości. Po raz pierwszy, od dłuższego czasu, poczułam się wolna.”
    Grażyna, l 23

    „Do tej pory, gdy uczestniczyłam we mszy świętej, to było to tylko wypełnianiem woli rodziców. Poprzez Pismo Święte i lekturę, nie tylko religijną, odnalazłam Boga. Zrozumiałam, jak należy wypełniać wolę naszego Ojca Niebieskiego. Teraz Msza Święta jest dla mnie ogromnym przeżyciem, odnalezieniem swego miejsca w Kościele i w Dziele Zbawienia. Chcę, by masza nie kończyła się tak szybko. Słucham dokładnie odczytywanych przypowieści i tego, co mówi kapłan. Rozmyślam, co, przez to, chciał powiedzieć Jezus. Naprawdę wierzę, że na ołtarzu następuje przemiana chleba i wina w ciało i krew naszego Zbawiciela. Przyjęcie tych Darów napełnia mnie mocą do czynienia dobra, do miłości bliźnim i wybaczenia wrogom. Dzięki patrzeniu na dobroć innych ludzi, nie tyko tych, którzy mnie otaczają,
    ale i postaci znanych z literatury, dostrzegam piękno życia jakie mi dał Bóg''.
    Małgorzata, 1 15

    ''Jadę zatłoczonym autobusem. Ciasno. Już nikt więcej nie wsiądzie. Przekleństwa jakiegoś pijaka. Awantura. Często taka jest nasza codzienność, nasze życie, nieraz podobne do dżungli. I w tej dżungli być ŚWIADECTWEM CHRYSTUSA. W każdej najmniejszej sprawie, cały czas, życie''.

    Tomek, 1 16

    Ojcze Święty, oto nasze życie, a jednocześnie Boże dzieło rozpisane na wiele młodych głosów i serc. Przyjmij je, jak bukiet różnorodnych kwiatów wyrosłych m.in z nasion Twojego listu. Ty obudziłeś naszą odwagę i naszą nadzieję. Jednoczysz nas tutaj, w Legionowie, i pomagasz zjednoczyć się całej młodzieży świata wokół ideałów i prawdy Ewangelii. Źródłem naszej mocy jest modlitwa i każda msza święta, wymarzonym szczytem działalności zgromadzenie wszystkich młodych ludzi z naszej parafii na mszy świętej niedzielnej. Parafia wspólnotą miłości - to nasz najpiękniejszy sen. Patrz i czytaj,ukochany ojcze, w naszych sercach i w naszych snach.

    Bieg rozpoczęliśmy. Pobłogosław nam, byśmy nie ustali w drodze, byśmy dobiegli po zwycięstwo. Chcemy, by cały świat obudził się do miłości i pokoju.
    Wspomnij, Ojcze Święty, także tych z naszych miast i wsi, którzy stoją z boku, którzy boją się uwierzyć, którzy przeżywają różne trudności, którzy nie widzą sensu swojego życia. Im szczególnie potrzebne jest Twoje błogosławieństwo. Wstaw się za nimi do naszego Boga. My wiemy, że Ty kochasz wszystkich ludzi, bez względu na to, kim są i w co wierzą.

    Kończy ten list jedna z naszych sióstr, ta, której serce jest najprostsze, bardzo gorące i szczególnie wrażliwe:

    ''Jak mi z wami dobrze jest,
    jak mi z wami dobrze jest
    gdy siedzimy razem tu i
    śpiewamy wspólną pieśń.

    Więc się weźmy za ręce
    niech nas łączy wspólnota
    i śpiewajmy tę pieśni,
    które niosą radość nam.

    Niech nam serca się radują,
    niech nam serca są otwarte
    bo wierzymy we wspólnotę,
    która wspólnie łączy nas.

    A więc Ojcze Święty nasz
    wysyłamy ci ten list
    żebyś wiedział,
    że u nas istnieje wspólna myśl.''

    Ania, 1. 23

    P.S.
    Jeszcze jedną prośbę zanosimy do Ciebie Ojcze. Ogarnij swoją szczególną miłością jednego z nas, Mariusza, który choć jest dopiero uczniem piątej klasy, przychodzi na nasze spotkania i przyczynia im życia i promiennego uśmiechu. Dzisiaj, nie może być wśród nas bo leży w szpitalu, ciężko chory. Ciebie Ojcze, który jako kapłan szczególnie nosisz w sercu wszystkich chorych i cierpiących, prosimy podaruj Mariuszowi swój uśmiech i błogosławieństwo.

    Legionowo, 28 grudnia 1985

Dołącz do GoldenLine

Oferty pracy

Sprawdź aktualne oferty pracy

Aplikuj w łatwy sposób

Aplikuj jednym kliknięciem

Wyślij zaproszenie do