Temat: Kiedy rozpoczęło się powstanie warszawskie?
Tomasz Łubieński pod koniec lat siedemdziesiątych wydał świetny esej Bić
się czy nie bić, poświęcony rozważaniom o sensie polskich powstań
narodowych w XVIII i XIX wieku. Tytułowe pytania, które nurtowały
Polaków w czasach zaborów , znakomicie pasują także do powstania
warszawskiego. Czy dziś, z perspektywy 60 lat, możemy rozstrzygnąć ten
dylemat?
Jan Ciechanowski: Książkę Tomasza Łubieńskiego przeczytałem z ogromnym
zainteresowaniem. A pytanie: bić się czy nie bić, wciąż trzeba zadawać, bo
dotyczy wszystkich polskich powstań, zwłaszcza styczniowego, które najmocniej
zajmuje autora. Wszystkie były nieudane, towarzyszyła im zła koniunktura
międzynarodowa – tak też było w czasie powstania warszawskiego. Po Teheranie
było jasne , że Polska znajdzie się w obszarze operacyjnym Armii Czerwonej , że to
ona wkroczy do Polski, że granice na wschodzie już zostały ustalone i miały
przebiegać wzdłuż linii Curzona. Do tego Armia Czerwona niosła główny wysiłek
walki z Niemcami na lądzie: w czerwcu 1944 roku, już po inwazji we Francji,
wiązała 160 dywizji niemieckich, a siły anglosaskie raptem 38. Bez Sowietów nie
można było pobić Niemców. Korzystając z tego, Stalin dyktował warunki w
sprawie polskiej. Wykorzystując jako pretekst sprawę Katynia, zerwał stosunki z
rządem londyńskim i już w 1943 roku zaczął szykować własny rząd i armię
polską. Tymczasem polski ruch oporu właściwie od początku zakładał powstanie,
które miało wybuchnąć w kraju w momencie załamania Niemiec. Wsparte przez
aliantów zachodnich, miało umożliwić rządowi londyńskiemu powrót do kraju i
przejecie władzy. Tyle że Brytyjczycy już w 1943 roku oświadczyli polskim
przywódcom, że powstanie ich nie interesuje. Wspomagali działalność
sabotażowo- dywersyjną AK, ale przede wszystkim zależało im na współpracy
wywiadowczej. Polski wywiad dostarczył w czasie wojny aż 44 proc. wiadomości ,
jakie Brytyjczycy uzyskali z Niemiec i krajów okupowanych. W pażdzierniku 1943
roku alianccy szefowie sztabów zastanawiali się, jaki wkład w inwazję na Francję
mogą wnieść europejskie ruchy oporu. Stwierdzono wówczas, że działania AK nie
będą miały wpływu na walki na froncie zachodnim. A więc nie mogliśmy liczyć na
wsparcie przez Anglosasów zbrojnego powstania w Polsce. Oni bali się, że jeśli
uzbroją AK, to może dojść do walk nie tylko z Niemcami. Na dokumencie
brytyjskim, który dotyczył zrzutów broni dla AK, znalazłem taki dopisek: Niestety,
jeszcze nie wymyślono karabinu maszynowego, który zabijałby tylko Niemców, a
nie Rosjan. W końcu dowódcy wojsk alianckich oświadczyli, że nie będą wspierać
powstania. Do tego od połowy 1943 roku, po śmierci premiera i naczelnego
wodza gen. Sikorskiego i aresztowaniu komendanta AK gen. Stefana Roweckiego
"Grota", strona polska nie miała centralnego kierownictwa politycznego i
wojskowego. Premier Stanisław Mikołajczyk chciał kontynuować politykę
Sikorskiego i wierzył, że przy pomocy Churchilla i Roosevelta osiągnie
porozumienie ze Stalinem. Z kolei nie wierzył w to gen. Sosnkowski. Nie lepiej
było w kraju . Gen. Tadeusz Bór- Komorowski nie sprawdził się jako dowódca AK.
Przed laty pytałem gen. Pełczyńskiego: Niech pan powie, kto dowodził Armią
Krajową? Dlaczego pan pyta ? Bo mówią, że pańska żona dowodziła. Nie ,
Komorowski dowodził. Ale myśmy go podtrzymywali i pomagali mu podejmować
decyzje. W 1944 roku AK faktycznie dowodził en. Pełczyński, a "Bór" był tylko
figurantem. Jednak to "Bór" zdecydował, że Armia Krajowa będzie się bić z
Niemcami w ramach akcji "Burza ", a po walce ujawni się przed władzami
sowieckimi. Naczelny wódz był temu przeciwny, ale w lutym 1944 roku
niespodziewanie stwierdził, że wola kraju jest decydująca.
Dlaczego polskie centrum decyzyjne w 1943 –1944 roku przeniosło się z
Zachodu do kraju? Przecież to w Londynie działały konstytucyjne władze.
Dlaczego przywódcy Polskiego Państwa Podziemnego, pozbawieni
kontaktu z liderami Zachodu i niezorientowani w polityce mocarstw,
musieli przejąć odpowiedzialność za losy państwa i narodu?
J. C.: Dowództwo AK, Delegatura Rządu i Rada Jedności Narodowej byli
przekonani, że rząd w Londynie musi wobec nich odgrywać służebną rolę. To oni
wraz z narodem cierpią okupację, znają okupanta , warunki, jakie tu panują .
Londyn miał się starać o broń, reprezentować Polskę na zewnątrz. Przywódcom
emigracyjnym zabrakło charakteru i autorytetu, jaki miał gen. Sikorski, by
trzymać stery polityki państwowej twardą ręką. Gen. Sosnkowski wciąż
hamletyzował: niech kraj decyduje, a on będzie radził. No i radził: Nie ujawniajcie
się, musicie oceniać sytuację bardzo trzeżwo, bo dojdzie do katastrofy. Ale z
drugiej strony twierdził, że "czyny całopalne" są czasem potrzebne narodowi. W
liście do Mikołajczyka pisał: Panie premierze, może niedługo przyjdzie mi stanąć
na czele ginących zastępów Armii Krajowej . To piękne słowa , ale tak nie powinien
pisać naczelny wódz. Niby jest przeciw powstaniu, ale 7 lipca wysyła z Włoch
depeszę do Bora-Komorowskiego : O ile w ostatnich momentach niemieckiego
odwrotu, a przed wejściem Rosjan, uda się opanować Wilno, Lwów i jeszcze
jakieś inne centrum, to należy to zrobić. To jedyna instrukcja przełożonego, którą
miał "Bór " w chwili podejmowania decyzji o powstaniu w Warszawie . Dziś
wiemy, że gen. Sosnkowski nie spodziewał się, iż Armia Czerwona dojdzie pod
Warszawę już pod koniec lipca . Depesza dotyczyła więc terenów na wschód od
Wisły, a nie stolicy. Ale Bór- Komorowski pomyślał, że chodzi przede wszystkim o
Warszawę.
Tomasz Łubieński: Odniesienie powstania warszawskiego do styczniowego
wydaje mi się zasadne . Wizje katastroficzne, ta czarna nuta, która osobliwie
fascynowała zawodowych, bądż co bądż, oficerów z Komendy Głównej AK. To
było kompletnie wbrew ich powołaniu , bo oni są po to , aby wygrywać , a nie po
to, by ginąć czy dowodzić ginącymi. Powstanie styczniowe było zrywem bez
szans powodzenia i jego tradycja wyrażnie zaważyła na powstaniu warszawskim.
Całe pokolenie było wychowane przez Piłsudskiego w legendzie 1863 roku. Nie
chodziło o to, aby podejmować walkę , rachując szanse zwycięstwa.
Zwycięstwem moralnym miała być już sama walka , choćby beznadziejna. To, co
prof. Ciechanowski mówił o gen. Sosnkowskim, doskonale się w tym mieści. W
ogóle rola literatury w polskiej polityce była zabójcza: to unoszenie się poezją –
Słowacki zamiast chłodnej kalkulacji. Do pewnego stopnia to zrozumiałe. Nie
mieliśmy armat, więc mieliśmy poezję . Wieszczowie zastępowali generałów i
polityków. Moim zdaniem ta tradycja nie służyła sprawie polskiej. Racja też, że
emigracja miała psychologiczny kompleks wobec kraju . Zrzucony z Zachodu gen.
Leopold Okulicki całkowicie przejął punkt widzenia oficerów AK z kraju . Myślał
trochę jak konspiracyjni poeci: romantycy uciekali przed walką, a my zginiemy z
bronią w ręku.
Czy była jakakolwiek szansa, żeby porozumieć się ze Stalinem? Choćby na
gruncie wojskowym?
J. C.: Nie. Stalin już w 1943 roku spisał Armię Krajową na straty . Informacje
wywiadu AK i tak dostawał – od Brytyjczyków. AK była dlań przeszkodą, a nie
potencjalnym sojusznikiem. Z kolei Mikołajczyk przeceniał nasze możliwości, ale
Churchill wkładał mu do głowy, że jak Armia Krajowa naprawdę zacznie się bić z
Niemcami, to może zachęci Stalina do porozumienia . Ostatnio Norman Davies
stwierdził, że do połowy 1944 roku Stalin był gotów pójść na jakiś kompromis z
rządem polskim . Ale jaki to kompromis – żądał Wilna i Lwowa, natychmiast .
Chciał ten rząd zlikwidować. Od śmierci gen. Sikorskiego stale powtarzał: musicie
wyrzucić Sosnkowskiego, bo on jest antyrosyjski, musicie wyrzucić Raczkiewicza,
Kukiela, musicie zreformować cały rząd. Gdyby Mikołajczyk poszedł na
propozycje Stalina, a Armię Krajową podporządkowano by dowództwu
sowieckiemu, oznaczałoby to koniec Polski Podziemnej, pełną wasalizację. Gen.
Marian Kukiel twierdził, że Stalin widział w Warszawie swego rodzaju zakładnika.
Albo zgadzacie się na wszystko, albo walczcie sami.
Janusz Marszalec: Szans na porozumienie ze Stalinem rzeczywiście nie było –
przynajmniej na porozumienie na miarę narodowych i państwowych aspiracji
Polaków. Z dzisiejszej perspektywy widać, że sytuacja polityczna była
beznadziejna, ale to wiemy dopiero teraz. 60 lat temu polscy decydenci nie mieli
pełnego obrazu. Mikołajczyk posiadał częściowo niezgodny ze stanem faktycznym
obraz polskiej pozycji wobec aliantów. Można oczywiście, tak jak to czynił w
swych publikacjach prof. Ciechanowski, obwiniać polskich polityków, że uwierzyli
w dyplomatyczne formuły naszych sojuszników. Nie da się jednak obronić tezy,
że czynnikiem decydującym w polskiej polityce był romantyzm. Tomasz Łubieński
mówił o romantycznej postawie polskich oficerów, którzy świadomie poszli na
całopalenie. Pamiętajmy o tym, że nie byli to dwudziestolatkowie, lecz starzy
żołnierze, dawni legioniści, weterani 1920 roku, którzy już raz z niczego wskrzesili
Polskę. Byli też politycy, niektórzy bardzo doświadczeni życiowo , jak Kazimierz
Pużak, więzień Szlisselburga. Czy on i jemu podobni chcieli ginąć i rzucać
młodzież na bezsensowną ofiarę? Na pewno nie. Czym innym jest podjęcie
ryzyka wojennego, a czym innym całopalenie. W powstaniu oczywiście
odnajdziemy romantyczny zaczyn, polski upór i brawurę, ale przede wszystkim
zimną kalkulację polityczną. "Borowi" i Radzie Jedności Narodowej wydawało się,
że mogą odwrócić bieg historii . Mylili się, sądząc, że zapobieżenie grożbie
rozrostu Związku Sowieckiego i komunizmu w skali globalnej leży w interesie
mocarstw zachodnich. Wypada powtórzyć przenikliwe pytanie prof. Stanisława
Salmonowicza: czy tylko mały format polskich polityków nakazywał im
przyjmować błędne założenia, czy raczej winą należałoby obciążyć tych, którzy
dla dorażnych zysków przegrywali przyszłość powojennego świata? Łatwo ich
wskazać: na pierwszym miejscu Roosevelta, który w ocenie Sowietów wykazał się
wyjątkową naiwnością, a wobec Polski nieuczciwością. Również Churchill nie był
wobec nas w porządku. Ktoś powie, że pragmatyzm anglosasów nie
usprawiedliwia głupoty Polaków. Pamiętajmy jednak, że ich perspektywa
spojrzenia na sprawy polskie była bardzo skrzywiona. Wcale mnie nie pociesza,
że póżniej drogo płacili za ustępliwość wobec Stalina.
J. C.: Bóg raczy wiedzieć, czy Komorowski się w tym wszystkim orientował .
Pełczyński powiedział mi , że on i inni oficerowie wiedzieli, że póki alianci nie
osiągną linii Renu, powstanie nie otrzyma większej pomocy. Po prostu alianckie
samoloty nie mogły dotrzeć do Warszawy. A w sierpniu 1944 roku nie byli nad
Renem.
Zorganizowanie mostu powietrznego nad Warszawę na pewno było
trudnym zadaniem, ale i wówczas wykonalnym . Gdyby tylko Stalin zgodził
się, by alianckie samoloty lądowały na radzieckich lotniskach. ..
J. C.: Zapisy w dokumentach brytyjskich są jednoznaczne : uzależniamy pomoc dla
powstania warszawskiego od wyniku dyskusji Mikołajczyk– Stalin. Cały kłopot
polegał jednak na tym, że na naszych wojskowych ogromny wpływ miała sytuacja
na froncie wschodnim. 21 lipca gen. Komorowski wysłał następującą depeszę do
Londynu: Niemcy ponieśli klęskę. Armia niemiecka nie zdoła odzyskać inicjatywy.
Ruch rosyjski na zachód będzie szybki, dojdzie do Wisły i przejdzie ją. Dowództwo
AK musiało wówczas zakładać, że Sowieci lada chwila wejdą do Warszawy.
Dlaczego w takim razie opóżniono wybuch powstania w Warszawie?
Najpierw wydano rozkaz mobilizacyjny, potem go wstrzymano, by za
chwilę wydać drugi. Wyobrażmy sobie, że powstanie wybucha tuż po
zamachu na Hitlera 20 lipca 1944 roku, gdy w dowództwie panuje chaos, a
Wehrmacht w nieładzie wycofuje się na zachód.. .
J. C.: Wówczas dopiero zapadała decyzja, czy robić powstanie w Warszawie . By
zacząć, trzeba było kilku dni . Wtedy sytuacja zmieniła się na niekorzyść AK. Jej
dowódcy o tym wiedzieli. Ok. 25 lipca płk Kazimierz Iranek- Osmecki, szef
wywiadu, zaczął meldować, że w rejon Warszawy przybywają niemieckie posiłki ,
m. in. Dywizja "Hermann Göring". Po latach powiedział mi, że najlepszy moment
na wybuch powstania był właśnie wtedy, gdy w szeregach niemieckich trwała
panika. Tymczasem w Komendzie Głównej wahano się. Dopiero 25 lipca "Bór "
nadaje do Londynu: Jesteśmy gotowi do powstania w Warszawie , przyślijcie
brygadę spadochronową. A przecież sam zgodził się w kwietniu na oddanie jej do
dyspozycji Brytyjczyków! Pełczyński mówił, że nie prosili wcześniej o pomoc, bo
bali się odpowiedzi odmownej. Dopiero po rozpoczęciu walki Brytyjczycy – pod
naciskiem sytuacji – mieli dać, co trzeba.
T. Ł. : Bez ciężkiego sprzętu brygada spadochronowa nie miała szans na odegranie
jakiejkolwiek roli w Warszawie. Wehrmacht by ją rozniósł . A ciężki sprzęt trzeba
było transportować szybowcami, których przelot nad Niemcami był niemożliwy.
J. M. : Wciąż chcę zrozumieć okoliczności decyzji, którą podjęła Komenda Główna
AK. Myślę, że wiedza o sytuacji politycznej i militarnej, którą ci oficerowie
dysponowali, uprawniała ich do podjęcia ryzyka, nawet po otrzymaniu informacji
o nadejściu Dywizji "Hermann Göring" i poprawie morale Niemców. Jeśli decyzja
o wybuchu powstania była szaleństwem, to co w zamian? Uchylenie się od
jakiegokolwiek działania dostarczyłoby tylko argumentów Rosjanom,
oskarżającym AK o unikanie walki z Niemcami. Byłaby to kapitulacja i rezygnacja
z narodowych aspiracji. Czy wobec tego wybór między kapitulacją a próbą
ratowania niepodległości, nawet przy niewielkiej szansie powodzenia, można
ocenić krytycznie?
J. C.: Gen. Komorowski podjął ostateczna decyzję 31 lipca, ponieważ mu
powiedziano, że czołgi rosyjskie pojawiły się pod Pragą. Dowódca Okręgu
Warszawskiego AK płk Antoni Chruściel "Monter" stwierdził, że jeśli tego dnia nie
zapadnie decyzja o powstaniu, to dłużej nie będzie mógł utrzymać ludzi w
półalarmie. Potem nie będzie mógł ich zebrać i wybuch powstania opóżni się. Oni
liczyli, że Rosjanie wejdą do Warszawy za 3 do 7 dni. Jak można było zapewnić
sobie pomoc Zachodu w tak krótkim czasie? Zresztą na co pomoc aliantów, kiedy
do Warszawy miała wejść potężna Armia Czerwona? Na to pytanie Pełczyński
odpowiedział: Armia Czerwona miała się załatwić z odwodami, a my uchwycić
Warszawę, objąć władzę i powitać żołnierzy sowieckich.
T. Ł. : Czy Pełczyński podjął póżniej jakąś próbę rewizji swych wojennych decyzji i
poglądów, czy wciąż trzymał się swojego?
J. C.: Bronił tej decyzji . Powiedział, że powstanie wykopało tak głęboki rów krwi
między Polską a Rosją, że Polska nigdy nie ulegnie sowietyzacji. Kiedyś walnął
pięścią w stół i zagrzmiał: Jak atomówka trzepnie , ludzie zapomną o Warszawie !
Trzeba też wrócić do roli gen. Okulickiego – jego wpływ na "Bora" trudno
przecenić, bo miał imprimatur naczelnego wodza . Gen. Sosnkowski wysłał go do
kraju, aby reprezentował jego poglądy: ograniczyć walkę zbrojną do minimum,
nie robić powstania powszechnego i tworzyć tajną organizację NIE, która miała
działać po wkroczeniu Armii Czerwonej. Kiedy zapytałem gen. Stanisława
Kopańskiego, dlaczego Sosnkowski wybrał do tej misji Okulickiego, ten
odpowiedział: Gdyby naczelny wódz zapytał mnie o opinię, to wystawiłbym
Okulickiemu taką, że nigdzie by nie poleciał. Podobno na odprawach Komendy
Głównej AK zachowywał się histerycznie, krzyczał na "Bora". Namawiał też
Iranka- Osmeckiego, żeby meldował tak, aby powstanie wybuchło. Parł do niego
za wszelką cenę.
Co najmniej do połowy lipca 1944 roku Komenda Główna AK nie brała pod
uwagę powstania w Warszawie. Ze stolicy wysyłano ludzi i broń na wschód,
by wesprzeć kolejne etapy akcji "Burza". Co się stało, że nagle zmieniono
plany operacyjne? Do tego wiedząc o militarnym i politycznym fiasku
podobnych wystąpień w Wilnie i Lwowie?
J. C.: W Wilnie sytuacja była w pewnym sensie idealna, bo doszło do
współdziałania wojsk sowieckich z Armią Krajową , czego spodziewała się
Komenda Główna . Liczono, że podobnie będzie w stolicy. Myślano też, że na
zachód od linii Curzona Sowieci nie odważą się aresztować przywódców AK i
Delegatury Rządu, tak jak na Kresach. Do 14 lipca 1944 roku Bór- Komorowski w
ogóle nie myślał o powstaniu w Warszawie . W depeszy do Londynu z tego dnia
stwierdził nawet, że doprowadziłoby to tylko do wielkich strat. Zmienił zdanie o
180 stopni 21 lipca po spotkaniu z Pełczyńskim i Okulickim, przyjmując ich
argumenty o załamaniu Wehrmachtu i zbliżaniu się Sowietów. Ponieważ
Delegatura Rządu miała się ujawnić, stojący na jej czele Jan Stanisław Jankowski
postawił warunek, że Warszawa musi być opanowana przynajmniej 24 godziny
przed wejściem Rosjan, aby władze polskie zdążyły się zorganizować .
Konsekwencją była wielka improwizacja. Według planów z 1942 roku powstanie
w Warszawie miało się zacząć o świcie, pod osłoną nocy, atakiem na 142
najważniejsze obiekty. Tymczasem rozpoczęło się o godz. 17, w biały dzień.
Poszliśmy w bój bez broni. Dam przykład: gdy 1 sierpnia moja kompania
nacierała na gmach Sejmu, na 170 ludzi mieliśmy 3 karabiny, 7 pistoletów, 1
pistolet maszynowy strzelający tylko ogniem pojedynczym i 40 granatów. Na
mobilizację zgłosiło się 20 tys. ludzi poniżej 20 roku życia . To była młodzież
zdyscyplinowana, ofiarna, karnie wykonująca rozkazy . Jeśli ktoś mówi, że
powstanie wybuchło, bo młodzież do tego parła, to nieprawda. Jak zobaczyliśmy,
że właściwie nie mamy broni, to pytaliśmy dowódcę: z czym do gości? Ale
byliśmy zdyscyplinowanymi żołnierzami – na rozkaz stanęliśmy do walki i na
rozkaz ją zakończyliśmy .
Ofensywa Armii Czerwonej zatrzymała się pod Warszawą. Władze
sowieckie i wówczas , i potem twierdziły, że zdobycie stolicy Polski z
marszu było niemożliwe z powodów militarnych – wyczerpania wojsk ,
braku rezerw – a nie politycznych. Czy te argumenty można uznać za
prawdziwe?
J. C.: Sowieci tłumaczyli się, że dostali w skórę pod Radzyminem. Między 5 a 8
sierpnia Stalin kazał opanować Pragę i zdobyć przyczółki na lewym brzegu Wisły.
Nie udało się. Ale 8 sierpnia marszałkowie Żukow i Rokossowski wysłali do Stalina
raport, że ok. 25 sierpnia mogą wznowić natarcie na Warszawę, jeśli otrzymają
posiłki. Stalin powiedział: Nie, zaczynamy ofensywę na Bałkanach. Ta ruszyła 20
sierpnia. Twierdzili więc potem, że nie mogli prowadzić ofensywy na dwóch
kierunkach. Pytanie jest takie: czy mogli i nie chcieli, czy nie mogli i nie chcieli?
Rozmawiałem w Londynie z sowieckim dziennikarzem Lwem Biezymienskim,
który w 1944 roku był oficerem wywiadu w sztabie 1 Frontu Białoruskiego. Miał
meldować Rokossowskiemu, co się dzieje w Warszawie. Twierdził, że nie mogli,
ale też nie chcieli, bo nie ufali AK. Gdyby była decyzja Stalina, to zajęliby
Warszawę. Gdy moskiewskie rozmowy z premierem
Mikołajczykiem utknęły w martwym punkcie, Stalin ok. 10 sierpnia postanowił
zostawić Warszawę własnemu losowi. Dopiero we wrześniu nakazał zająć Pragę .
Póżniej, ponieważ powstanie trwało, by uwiarygodnić się przed światem,
zmontował operację desantową wojska gen. Berlinga. Ale tak, by – broń Boże –
się nie udała. Sowieckie samoloty zaczęły zrzucać amunicję i broń.
Czy we wrześniu w Warszawie była jeszcze nadzieja, że Sowieci uratują
powstanie?
J. C.: Jak weszli na Pragę , ludzie zaczęli liczyć, że może przeskoczą Wisłę. 22 lub
24 września gen. Bór- Komorowski wizytował naszą kompanię . Gdy przechodził
przez piwnicę, kobiety wołały za nim: Morderco naszych dzieci! Słyszałem to na
własne uszy . Gdyby wtedy weszli Rosjanie, ludzie poszliby za PKWN, bo uważali,
że Komorowski sprowadził na nich wszystkie nieszczęścia.
T. Ł. : Warto przypomnieć , że gen. Bór- Komorowski w rozkazie kapitulacyjnym
przeprosił ludność cywilną za to, na co ją naraziło powstanie. To ważna rzecz, czy
się przegrywa po żołdacku, nie przejmując się, co myślą dotknięci bezmiarem
cierpień ludzie, czy też ma się jakąś refleksję, poczucie odpowiedzialności.
Jak podczas powstania wyglądały stosunki wojska z cywilami?
J. C.: Mój oddział walczył akurat w tzw. dzielnicy niemieckiej , gdzie prawie nie
było Polaków. Na początku cywile bardzo nam pomagali, póżniej już nie. Kiedyś
dowódca plutonu kazał przyprowadzić z domu przy ul. Książęcej 8 dziesięciu
cywilów do kopania rowów. Tamtejszy komendant OPL Gebethner oświadczył, że
nie ma mężczyzn. Wróciliśmy do dowódcy, a on mówi: Jak to nie ma? Bierzcie
Gebethnera! Nie miał wyjścia, zaprowadził nas do piwnicy, a tam siedziały
kobiety i całkiem sporo młodych mężczyzn. Wołam: Wychodzić, cholera! Wtedy
jedna z kobiet krzyknęła: Sami giniecie i jeszcze nas zabieracie! W końcu
powiedzieliśmy, że każdy dostanie worek cukru. Wtedy poszli.
Co działo się na zapleczu? Czy podczas powstania udało się stworzyć
sprawną władzę, zapewnić aprowizację, porządek i bezpieczeństwo ?
J. M. : Było z tym bardzo różnie w poszczególnych dzielnicach. Sytuacja na
zapleczu zależała też od tego, co działo się na pierwszej linii, od stopnia natężenia
niemieckiego bombardowania, składu społecznego dzielnicy itp. Z początku
panował chaos. Wtedy najbardziej liczyły się inicjatywy lokalnych dowódców i
obywateli obdarzonych autorytetem w swojej kamienicy czy ulicy. Władza
cywilna organizowała się od pierwszych dni, ale okrzepła dopiero w drugim,
trzecim tygodniu powstania, bo nie spodziewano się, że powstanie potrwa tak
długo. Wprawdzie była Delegatura Okręgowa , która miała administrować
wyzwoloną Warszawą , ale nie mogła tego robić, bo jej szef Marceli Porowski
został odcięty na Starówce i tam spadł do roli lokalnej władzy.
Delegat rządu Jan Stanisław Jankowski rezydował przy Komendzie Głównej AK i
też nie miał możliwości wpływania na sytuację w podzielonej na odosobnione
bastiony Warszawie . Odgrywał rolę polityczną, ale nie organizował zaplecza
cywilnego. W Śródmieściu działał Adam Bień , który powołał delegatów
rejonowych. To oni gromadzili zapasy, organizowali pomoc społeczną, liczyli
uchodżców, określali zapotrzebowanie ludności. Dzięki rozkazowi dowódcy
powstania płk. Chruściela "Montera" z 9 sierpnia rozdzielono kompetencje wojska
i władz cywilnych. Dopiero wtedy stworzono realne możliwości działania
cywilom, a wojsko ograniczyło się do działań zbrojnych i zabezpieczenia tyłów.
Czy powstanie mogło trwać dłużej niż 63 dni?
J. C.: Nie . Pod koniec było więcej broni niż ludzi. W moim oddziale ok. 20
września zrozumieliśmy, że to już jest koniec, agonia, że trzeba kapitulować .
Rozeszły się też pogłoski, że trwają rozmowy z Niemcami. Ale jakby nie było
kapitulacji, to byśmy się
bili dalej. Można było trwać jeszcze tydzień czy dwa. Tylko po co?
J. M. : Znam relacje, że dla wielu powstańców rozkaz kapitulacyjny był wstrząsem .
Byli tacy, co chcieli walczyć dalej. Tylko rzeczywiście po co? Ważne jest to , że
gdyby nie poparcie ludności, o którym mówiłem , powstanie skończyłoby się po
kilku dniach. Wzięły w nim czynny udział – i nie chodzi tu o walkę z bronią w
ręku – tysiące ludzi. To była oczywista deklaracja patriotyzmu. Był to też
sprawdzian sprawności organizacyjnej . Wypadł on – jak na ekstremalne warunki
wojenne – całkiem dobrze. Na tym właśnie polegał fenomen i sukces powstania,
że ludność się zorganizowała.
Początkowo na bazie OPL, która istniała od 1939 roku i została zaadaptowana do
warunków powstańczych. Ludzie sami pilnowali porządku, zwracali uwagę na
konfidentów czy złodziei, organizowali drużyny ratownicze, organizowali
wsparcie dla pogorzelców i uciekinierów z innych dzielnic. Struktury OPL,
komitety domowe czy blokowe były siłą wykonawczą delegatur rejonowych .
Bodaj najlepiej było zorganizowane Powiśle, gdzie rządzili chadecy. Do
początków września dzielnica nie była specjalnie niepokojona przez Niemców, był
więc czas na pracę organizacyjną. Podobnie było na Żoliborzu, gdzie znajdowały
się duże zapasy żywności i prężnie działali socjaliści. Wielkie poparcie dla wojska
było widać też na Starówce. Kryzys nastąpił po 19 sierpnia, gdy na dzielnicę
ruszyła niemiecka nawałnica. Ludzie zaczęli myśleć o ratowaniu życia , a nie o
wykonywaniu poleceń władz. W końcu sierpnia doszło do paru buntów przeciwko
AK: ludność próbowała sforsować barykady i oddać się w ręce Niemców.
Aczkolwiek trzeba podkreślić, że robociarska ludność Starówki w sumie spisała się
dzielnie w tych strasznych warunkach.
J. C.: Zgadzam się, że bez poparcia ludności, szczególnie na początku, powstanie
prawdopodobnie upadłoby. Już 1 i 2 sierpnia pojawiły się oznaki kryzysu, gdy
wyszła z miasta część oddziałów z Mokotowa i Żoliborza. W tym momencie
ludność opowiedziała się za powstaniem i zaczęła spontanicznie budować
barykady. Póżniej nastroje się zmieniły, bo cywile przeżywali gehennę . Jako
żołnierz przeszedłem powstanie "ulgowo": nie straciłem domu, nie byłem
pędzony przed czołgami .
Powstanie wysłało w przyszłość dwa odmienne sygnały. Z jednej strony
było to poczucie klęski ostrzegające przed kolejnym zrywem – swoista
szczepionka antyinsurekcyjna. Biorąc pod uwagę 200 tys. ofiar ,
zapłaciliśmy za nią bardzo drogo . Z drugiej strony zaś dało wzór postawy
heroicznej. Jak te wzorce wpłynęły na losy Polski powojennej?
J. C.: Przede wszystkim tak, że w 1956 roku nie doszło w Polsce do buntu i
rozlewu krwi. Nie było Budapesztu. Nie było też walk w latach 1980– 1981 .
Powstanie jakby otrzeżwiło Polaków. Ludzie zrozumieli, że nie można wywalczyć
niepodległości z bronią w ręku, że skuteczniejsza jest metoda małych kroków. Co
pokolenie – mówił kardynał Stefan Wyszyński w 1957 roku – nie możemy
niszczyć Warszawy.
T. Ł. : To paradoks historii . Po 45 latach powstanie styczniowe też bardzo się
przydało, gdy odzyskaliśmy niepodległość w 1918 roku. Ale zapominamy o tych,
co zginęli, zgnili w więzieniach, zostali na Syberii .
J. M. : Nie wykluczam, że dzięki powstaniu Polska w 1944– 1945 roku nie została
republiką sowiecką. Zgadzam się też co do 1956 roku. Legenda powstania
działała jak lek. Jego oddziaływanie rozciągnęło się na półwiecze. Nazwałbym to
"długim trwaniem", drążeniem skały . W materiałach komunistycznego MBP i
MSW, które przeglądam , widać, że do idei powstania nawiązują właściwie
wszyscy, którzy przejawiają postawy opozycyjne. Gdy w latach siedemdziesiątych
w Trójmieście tworzono zalążki konspiracji niepodległościowej i opozycji, to
Tadeusz Szczudłowski mówił: Róbmy Szare Szeregi, a nie wolne związki
zawodowe. Nawet w mniejszych miejscowościach pojawiają się napisy :
"powstanie warszawskie pomścimy ", "Katyń pomścimy" . ROPCiO uczynił jednym
ze swoich dokumentów programowych Testament Polski Walczącej z lipca 1945
roku. Wspomniany rów między Polakami a Sowietami naprawdę został
wykopany, ale jeszcze ważniejsza była fascynacja etosem Armii Krajowej i jego
oddziaływanie moralne.
J. C.: Nie ma żadnych dowodów, że gdyby nie powstanie, stalibyśmy się 17
republiką ZSRR. Przeciwnie, Stalin poszedł na tzw. koncepcję demokracji
ludowych i wprowadzał ją wszędzie . Odpuścił tylko Finlandii i Austrii. Resztę
potraktował z grubsza tak samo – czy się bili, czy nie bili.
T. Ł. : Nie zapominajmy o drugiej stronie medalu. Klęska powstania była
strasznym szokiem dla społeczeństwa. Ułatwiła komunistom przejęcie władzy. Po
wojnie postawy heroiczne nie były społecznie premiowane. Najzwyczajniej w
świecie ludzie bali się. W czasach stalinowskich w mojej szkole mieliśmy apel i
pani dyrektor powiedziała: Jeżeli ktoś z was zobaczy, że inny rysuje kotwicę
powstańczą na murze, to natychmiast trzeba powiadomić milicjanta albo
jakiegoś dorosłego. Także propaganda, która w sposób obrzydliwy atakowała
powstanie, była skuteczna, trafiała do wielu ludzi. Bo to prawda, że rząd
londyński miał swoje polityczne interesy, że były sprzeczne rozkazy, że alianci
zachodni opuścili walczącą Warszawę. Wielka była wtedy nieufność do Zachodu .
I powstańcza rana w społeczeństwie jakoś się – choćby powierzchownie –
zabliżniła.
J. C.: Powrócę do głównego pytania: bić się czy nie bić? Powiedziałbym: bić się,
ale wtedy, kiedy są jakieś szanse na zwycięstwo. Niestety, tych szans w 1944
roku nie było. Powstanie zakończyło się straszliwą klęską, katastrofą i ruiną , która
nie dotknęła żadnej innej stolicy w Europie od czasu najazdu Hunów na Rzym.
Lepiej, Niemcy uczynili z Warszawy drugą Kartaginę. 200 tys. ludzi zginęło , 500
tys. wygnano i skazano na poniewierkę. Czy to się opłacało?
J. M. : Ta ofiara była nieunikniona. Powstanie dla tysięcy uczestników, którzy
walczyli z bronią w ręku, było wielkim doświadczeniem wolnej Polski . Tego
doświadczenia już nic, żadna okupacja sowiecka, nie mogło wyrwać z pamięci.
Spowodowało to, że opór wobec systemu komunistycznego był w Polsce
najsilniejszy, i po latach zaowocowało niepodległością kraju .
J. C.: Jestem przekonany, że odzyskalibyśmy niepodległość i bez powstania. Tak
jak Czesi.
LINK DO ORYGINALNEJ STRONY:
http:/ /www .mowiawieki. pl/artykul. html? id_artykul = 1163