Temat: Powstanie Warszawskie w literaturze
A tu opis wspólnoty żydowskiej i działalności gminy żydowskiej, pisany przez żyda w formie kronik, reportaży z getta.
Fragment zbioru "Reportaże z warszawskiego getta" Pereca Opoczyńskiego, z jidysz przełożyła Monika Polit. Zbiór ukazał się nakładem Centrum Badań nad Zagładą Żydów i Żydowskiego Instytutu Historycznego
"Żydowska wspólnota - chory, cierpiący na moralny uwiąd i głuchy gminny kolektyw. Wraz z wojną społeczne zaangażowanie gminy zatrzymało się na progu własnego lokalu. Polegało na zapewnieniu dobrobytu sobie samemu.
Kto należy do gminy? Indywidua, sprytne indywidua, które dobrze wiedzą, że nie jest dobrze głodować, ale tę wiedzę odnoszą przede wszystkim do siebie, do własnych rodzin. Własna rodzina, troska o nią - jest równoznaczna z troską o całą społeczność
To jest tragedia polskich Żydów, których wojna zastała tak niegotowych, niezorganizowanych, niedojrzałych do roli przygotowanej przez czas. Żydzi - wielka żydowska wspólnota podzielona na wiele tysięcy maleńkich. Każdy Żyd sam sobie wspólnotą i koniec! Nawet kroku dalej!
Czyż polscy Żydzi, organizując się, nie mogliby niczego osiągnąć? Czegóż to nie można było zrobić w pierwszych miesiącach okupacji?
Można było zapewnić wyżywienie na długie miesiące, jeśli nie na lata, dziesiątkom tysięcy Żydów; można było obuć i ubrać dziesiątki tysięcy pogorzelców, nagich, bosych, ale nie zrobiono tego. Ciągle miano nadzieję, to znaczy: każdy, kto coś posiadał, oczekiwał w cichości serca, że może uda mu się utrzymać, ukryć zgromadzone dobra, zapasy jedzenia, ubrania, bieliznę - tak długo, aż przyszedł Niemiec, pokierowany przez własnych czy cudzych donosicieli, i zabrał wszyściutko, produkty do ostatniego łuta. Załadował na ciężarówki i wywiózł do wygłodzonego Reichu.
Ilu dziesiątkom tysięcy sierot i porzuconych dzieci można było tym zrabowanym żydowskim dobrem zabezpieczyć byt choć na krótki czas wojny! Gdzie była żydowska mądrość, słynna żydowska dalekowzroczność, która nawet po lekcji w Niemczech, w Austrii, w Czechach ciągle jeszcze nie zrozumiała, co nas czeka w hitlerowskim reżimie okupacyjnym? I tak oto sami dopuściliśmy do tego, aby wszystko poszło na marne, abyśmy zostali obrabowani, do szczętu ogołoceni, tak jak wymieciony jest z zakwasu żydowski dom na Pesach.
(...)
Co za klątwa została rzucona na tę warszawską gminę, że jest tak ociężała, że jej ruchom tak brak energii? Dlaczego jest tak ślepa na wszystkie znaki czasu i głucha na przewiercające krzyki rzeczywistości? Dlaczego ta gmina nie weźmie się wreszcie w garść i nie skończy z tym hańbiącym wstydem, jakim są tysiące głodnych dzieci na ulicach?
(...)
Dorośli jak dorośli. Trudno, straceni! W getcie umiera siedem tysięcy Żydów na miesiąc - to rzeczywiście straszne, to też jest zagłada, ale dzieci? Dziesięć czy piętnaście tysięcy dzieci na społeczność półmilionową to nie jest dużo, można było się nimi zająć i zadbać o ich potrzeby.
Byłoby dla żydowskiego piekarza, który zarabia pięć-sześć tysięcy złotych na tydzień na chlebie bonowym, wielką rzeczą, gdyby codziennie dawał ileś tam chlebów dla głodnego żydowskiego dziecka? Sklepy spożywcze, kupcy węglowi i drzewni, którzy się wzbogacili, szmuglerzy, co nie wiedzą, co zrobić z zarobionymi pieniędzmi - nie mogliby oddać procentów od swoich bardzo dużych dochodów, aby zaspokoić potrzeby głodnego żydowskiego dziecka?
(...)
Ale tu w kilku słowach trzeba powiedzieć, że sposób, w jaki Żydzi w czasie wojny byli wysyłani do Niemców na roboty przymusowe (...) Za pobór rekrutów odpowiadały gminy żydowskie, które rękami wynajętych łapaczy (jid. chaperów) odrywały dzieci od ich rodzin]. Jaką rolę odegrali tu gminni macherzy, skorumpowani urzędnicy, którzy mogli uwolnić każdego, kto tylko dobrze zapłacił, a wysyłali na przymusowe roboty tych, którzy nie mieli pieniędzy, zostanie jeszcze kiedyś ukazane w świetle prawdy.
Nie sposób też będzie przemilczeć smutnej roli żydowskiej policji, która przychodziła wieczorami do domów i zabierała śpiących z łóżek, chyba że - jeśli dano jej i polskiej policji łapówkę - nie mogli znaleźć nikogo w domu i odchodzili z kwitkiem.
Ale ci, których ze sobą zabierali, byli często goluteńcy, bez grosza przy duszy, i już przy pierwszym obiedzie ich żony nie wiedziały, co wyprzedać z domu, żeby móc dać dzieciom kawałeczek razowca. Już przed pójściem na roboty przymusowe Żydzi ci nieźle głodowali i wszystko, z czego mógł być jakiś pieniądz, było już wyprzedane.
Ich kobiety natychmiast potraciły głowy, szczególnie te, które zostały z dwojgiem, trojgiem małych dzieci, a wiele z dziećmi noszonymi pod sercem
Te ostatnie, ciężarne, z rozpaczy odchodziły od zmysłów. Próbowały biec do gminy, do Jointu czy do komitetu domowego, ale to rzadko kiedy pomagało. Co najwyżej opędzano się od nich kilkudziesięcioma złotymi, które mogły starczyć na dwa, trzy dni, na kawałek czarnego chleba najgorszego rodzaju.
(...)
Smutne, że naród żydowski nie rozszyfrował kodu nikczemnego mordercy, nie zrozumiał tych dymnych sygnałów niszczenia, mordowania i spustoszenia dokonanego przez bomby wyrzucone z samolotów albo armat. Gdybyśmy wszyscy bez wyjątku zrozumieli to tak gruntownie, jak gruntownie i systematycznie przeprowadzają ci mordercy swoją pracę, niemożliwa byłaby obojętność wobec palącego nieszczęścia żydowskiego dziecka. Nie czekalibyśmy na niewystarczającą pomoc CENTOS-u, na miskę kaszy, na kroplę mleka dla jednego dziecka ze stu, jeśli nie na mniej jeszcze. Znalazłyby się środki na stworzenie wielkich, czystych, zdrowych domów dziecka, nie jak te dla dzieci uchodźców i "obozowiczów", z których niesie się straszliwy smród. Nie czekalibyśmy na trochę czarnej kawy z sacharyną. Dzieci dostałyby skromne utrzymanie, a przede wszystkim nie znajdowano by każdego dnia na ulicach wpół czy zupełnie martwych naszych młodych męczenników, tych Moszków czy Szlomków z ich niewinnymi zgasłymi oczkami