Temat: Fuerteventura
To ja może tak na świeżo, bo wróciliśmy wczoraj.
Potwierdzam - na Fuerte piździ jak w kieleckiem. Rekompensatą są przepiękne plaże, szczególnie te na południowej części wyspy. My stacjonowaliśmy w Corralejo w hotelu Oasis Papagayo, czyli północ. Miasteczko sympatyczne, pogoda jak na koniec marca całkiem przyzwoita, choć wieczorem zakładałam spodnie i dwie bluzy.
A teraz mniej sympatyczna strona: wzięliśmy opcję all inc, jak się później okazało zupełnie bez sensu, bo hotelowe jedzenie było po prostu obrzydliwe (np. znakomita część każdego posiłku była przetworzonymi resztkami z dnia poprzedniego). Za to owoce morza we wszystkich lokalnych knajpkach, w jakich jedliśmy były fantastyczne. A ze względu na jakość hotelowej kuchni jedliśmy w wielu.
Sam hotel był ok - dwupiętrowe bungalowy, w nich dwupokojowe studia z aneksem kuchennym, dość dużą łazienką i tarasem. Na terenie kilka basenów i jaccuzi (heh, włączane przed południem na 3 czy 4 godziny i po południu na godzinę). Do centrum 2 minuty taksówką.
Ale za to rąbnęli nam wszystkie cztery koła w wypożyczonym samochodzie, więc było wesoło. Cały dzień na komisariacie, na którym nikt nie mówił w żadnym obcym języku. I tutaj ukłon w stronę rezydentki Itaki, która spędziła tam z nami kilka bitych godzin i przetłumaczyła wszystko co trzeba, choć nie należało to do jej obowiązków.
Ostatni wieczór zaś zubożył nas o kilka kosmetyków, perfum i trochę euro. Ktoś kto miał klucz do naszego pokoju ładnie teraz pachnie. Co ciekawe - nie zniknęła większa kwota, aparat ani warte w sumie kilka tysięcy telefony, zakładam więc, że to normalna praktyka w tym hotelu, która zwykle przechodzi niezauważona.
Cóż, obsługa hotelu wysłała nas z tym na policję. Z przyczyn oczywistych odpuściliśmy.
Mieliśmy chyba ogromnego pecha, że tak się to wszystko skumulowało.
Sama wyspa interesująca, ale tydzien w zupelności wystarczy żeby zobaczyć wszystko i nasycić się na tyle, by następnym razem wybrać zupełnie inny punkt na mapie. Krajobrazy nieco księżycowe, brak jakiejkolwiek roślinności, poza małymi oazami nawadnianymi ludzką ręką. Kiepsko też z czymkolwiek innym, co mogłoby zaciekawić, poza przepięknymi plażami, zatoczkami, kolorem morza. Ale za to rewelacyjne miejsce dla kite i windsurferów.
Kanaryjczycy - w przeciwieństwie do Hiszpanów z kontynentu - niezbyt kontaktowi, nastawieni wyłącznie na zysk, nieprzysiadalni.
Za to wysmagana wiatrem skóra opala się tak pięknie, że było warto. Ale tylko raz. I nigdy więcej.