Temat: nasze problemy
Justyna M.:
Klaro, ja sobie tak zawsze myślę, że dobrze, że nie jest gorzej. Staram sie nie myśleć, że może gdybym wiedziała o tej chorobie więcej kilka lat temu to może zrobiłabym więcej. Takie myślenie tylko zabiera mi energię. Ale zdarzają się doły. Wtedy nic nie przemawia.
A jednak zbieram się i znowu walczę, bo warto - bo zdrowie to najcenniejsze o co mogę walczyć dla moich dzieci w obliczu tych problemów, które mają. I może to faktycznie frazesy, ale ja tak czuję. Nie jest to moja misja dziejowa, że mam chore dzieci, ale mój cel z miłości do nich. Bo chcę, żeby nie miały trudniej przez swoje chorobowe ograniczenia.
Napisze Wam jeszcze co mi przeszkadza w realizacji tych celów. Czasem rodzina, która po raz tysięczny narzeka, ze Darek nie może jeść wielu rzeczy[ alergia pokarmowa] i zamiast go wzmacniać słyszę [ jaki on biedny ...]. I wszyscy którzy pytają mnie jak wyrocznię, kiedy wreszcie z tego wyrośnie. Bo przecież to ja muszę wszystkich uspokajać naokoło, że będzie dobrze, a nie ma kto uspokoić mnie. Stąd mój nagły wylew szczerości tutaj, wybaczcie.
A ja nie wiem, bo .... mimo całej wiedzy o alergii i astmie, czerpanej z akademickich podręczników i literatury fachowej dla lekarzy, jestem tylko laikiem. Ostatnio laryngolog pochwaliła skrupulatność moich notatek zmiany stanu dziecka, dzięki którym mogła pomocniczo ocenić pogłębienie się choroby. I co mi z tego? Żadna satysfakcja.
Wiem, że muszę być silna dla dzieci. Cieszyć się każdym krokiem do przodu i nie zamartwiać się każdymi dwoma do tyłu.
Ale czasem jest trudno. Jak np. Pani w aptece nie umie mi powiedzieć, który lek jest bezglutenowy ... a to przecież jej praca prawda? I kończy stwierdzeniem - skąd się biorą takie alergie? jakbym to ja była specjalistą. I to ja wtedy stoję w aptece i czytam ulotki ze składem preparatów i znowu wychodzę na matkę wariatkę.
Nawet przyjaciele patrzą na mnie dziwnie czasem. Ale to już inny problem.
Dziś mały sukces - Darek ma zdrowe zęby - kolejny punkt odfajkowany przed zabiegiem. Przerwa w badaniach na parę dni. Mogę zebrać siły, przed wizyta u neurologa w poniedziałek, gdzie spodziewam sie niestety niefajnych wiadomości ....
Pozdrawiam Was i dziękuję, ze chociaż się mogę tu chwilowo wypisać.
Justyno - to dla Ciebie. Wiem, że długie - ale jednak dla Ciebie.Proszę - przeczytaj do końca
Na parapecie mojej kuchni siedzi ptak.
Kawka. Siedzi, dziobie okruchy, stuka pazurkami o twarde podłoże. Kracze.
I nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że siedzi ona po wewnętrznej stronie okna – jest w kuchni.
Dlaczego?
Mój syn znalazł ją rok temu pod śmietnikiem. Wypadła czy została wyrzucona? Żółtawy dziobek, zmierzwione, szare piórka. Co to w ogóle jest?
- Mamo, on nie umie latać.
- Trzeba go zanieść do weterynarza...
Poszliśmy.
Pani doktor obejrzała ptaka i określiła wiek, gatunek, i rodzaj schorzenia. Zaawansowana krzywica nóg. W przyrodzie nie ma szans przeżyć.
- Ile jesteśmy winni?
- Nic. Kalekie sieroty nie płacą – pani uśmiecha się mile. – Macie nietypowe zwierzątko – zwraca się do moich dzieci.
- Jak długo żyją kawki? – pytam nieśmiało tknięta złym przeczuciem
- Około 20 do 30 lat – znów uśmiech.
Ona wie, myślę sobie, doskonale wie, że ten nieszczęsny ptak spędzi ze mną resztę mojego życia. Mam go już do emerytury...
I tym sposobem na parapecie mojej kuchni siedzi ptak. Nic nie ogranicza jego swobody. Nie więzi go klatka, ani inne przeszkody poza własną ułomnością.
Drepcze tam i z powrotem z niepokojem spoglądając w dół – na podłogę. Tam właśnie upadł kawałek ziemniaka i... stał się nieosiągalny. Nieosiągalny?
Nic nie ogranicza swobody mojej Kawki. Nic oprócz...
Niepełnosprawne nóżki nie pozwalają ptakowi odbić się do lotu. Wydaje się, że nie wierzy we własne siły. Bezradnie rozpościera skrzydła próbując ocenić odległość do podłogi, do zgubionego kartofla... wreszcie decyduje się na skok – zsuwa się z parapetu i z trzepotem ląduje w zupełnie innym miejscu kuchni niż zamierzała. Drepcze kuśtykając w stronę zgubionego jadła.
Nic nie ogranicza swobody ptaka...
Właściwie mogłabym w tym miejscu zakończyć opowieść o niepełnosprawnym zwierzątku Jednak widzę pewien problem, który odnosi się do mnie, a może i do większości z nas.... Można będzie mi zarzucić personifikację, ale spójrzmy na sprawę w taki sposób:
Ten ptak nigdy nie latał. Czy wie jakie drzemią w nim możliwości?
Przez okno widzi co dnia zdrowe kawki, gawrony, gołębie, wróble. Odpowiada głośnym krakaniem na ich głosy, obserwuje je. Czy wie, że jest jednym z nich?
Codziennie dostaje pożywienie, w którym wybiera wybrednie. I znów patrzy przez okno. W zimowym krajobrazie zdrowe ptaki próbują wydostać spod śniegu cokolwiek do jedzenia, latem lśnią w słońcu przepychem czerni piór. Czasem deszcz moczy je a wiatr przegania pod chmurami... Przylatują na parapet okna gdzie leżą okruszki, kasza, słonina. Są oko w oko z kalekim zwierzęciem. Dzieli je tylko szyba...
Mimo nieporadności mój ptak codziennie podejmuje próby przekroczenia własnych barier. Długo i starannie przemyślana próba lotu z parapetu na podłogę kończy się zwykle uciążliwym marszem przez całą kuchnię lub zgoła upadkiem. A mimo to co dzień, co dzień podejmuje kolejne próby.
Od niej tylko zależy czy będzie przełamywać bariery. Nic nie ogranicza jej swobody.
Obserwując ją – uczę się. Nie ornitologii. Życia. Zgody i niezgody na to co daje mi los.
I tak jak ona staram się odnaleźć moje smakowite kąski w życiu. Nawet za cenę trudnego marszu do celu.