Przemysław Ponczek

Przemysław Ponczek Inspektor, Urząd
Miejski, prawnik

Temat: CZY PISANIE NA TEMAT EMISJI GŁOSU MA JAKIKOLWIEK SENS?

Witam serdecznie,
Od jakiegoś czasu, spotykam się z różnymi opiniami na temat tego, czy teoretyzowanie na temat emisji głosu ma jakikolwiek sens i czemu, a nawet czy w ogóle czemukolwiek konstrukcyjnemu ta dyskusja służy? Czy zatem pisanie o tych kwestiach nie jest przypadkiem tylko pustym, nikomu niepotrzebnym teoretyzowaniem?
I tak, dla przykładu, jedna z bardzo utalentowanych młodych polskich śpiewaczek operowych (sopranistka), mająca już za sobą i przed sobą sukcesy przynajmniej na skalę krajową powiedziała mi, że każdy śpiewak ma swoje odrębne odczucia i swoje słownictwo w tych kwestiach. Z rozmowy z Nią wynikało poza tym to, że sama tylko teoria, jako coś co niejako jest zawieszone w próżni i abstrakcyjne, w gruncie rzeczy bez praktyki daje niewiele. Stąd też nie czyta ona książek na te tematy, a koncentruje się na praktyce, którą każdy przeżywa inaczej.
Moja z kolei świętej pamięci Nauczycielka, mówiła: "filozofowanie to śmierć dla śpiewaka. Nie warto myśleć za bardzo, co i jak zrobić, jak podeprzeć tu, czy tam, śpiewać w górę, czy dołem? Ale jednak myśleć trzeba, tyle że umiarkowanie! We wszystkim potrzebny jest umiar! Myśleć jednak trzeba, bo myślenie nas uratuje!".
Inna z kolei osoba, Autorka pewnej interesującej książki nt. śpiewu mówiła, że często autorytety, w tym nauczyciele, na których się powołujemy i którymi się szczycimy nie dysponowali kompletną wiedzą na temat techniki wokalnej, a ich wskazówki można interpretować wieloznacznie, co właściwie oznacza wszystko i że nic tu nie pomoże tzw. "nazwisko", której to magii niekiedy a może nawet zbyt często ulegamy.
Wspominany natomiast przy innych okazjach Pan Tadeusz Trznadel, pisał (zob.: http://glosblog.clavis.pl/http:/glosblog.clavis.pl/mad... , http://glosblog.clavis.pl/http:/glosblog.clavis.pl/o-r... :
„Kiedy pierwszy raz zetknąłem się z pracą głosem, proponowano mi różne ćwiczenia. Były one najczęściej zupełnie od siebie oderwane. Często niespójne i skupiające się najczęściej na jednym elemencie w jednym momencie, np. na przeponie. Jakby praca przepony była ważniejsza niż szereg innych czynności, z których składa się oddychanie. Wielokrotne, często żmudne powtarzanie miało doprowadzić do upragnionej zmiany. Czułem się, jakby ktoś dał mi do układania puzzle pochodzące z kilku różnych pudełek. Ogromnym zaskoczeniem było dla mnie, kiedy spotkałem ludzi pracujących w zupełnie inny sposób. Okazało się bowiem, że nawyk można zmienić o wiele szybciej i trwalej, niż się spodziewałem. Działania prowadzące do pożądanego efektu są zazwyczaj wielopoziomowe. Kiedy pracujesz nad prowadzeniem oddechu, to instruktor zwraca uwagę na szereg aspektów pozornie nieistotnych, np pozycja głowy, ramion, kolan itd. Nadchodzi w końcu moment, kiedy po prostu nie jesteś w stanie kontrolować wszystkich szczegółów. Myślenie przestaje nadążać. Wtedy najczęściej dzieje się coś zaskakującego – ćwiczenie zaczyna nam wychodzić. Jak to możliwe? Klucz do szybkiej zmiany nawyków często leży w dopuszczeniu do głosu naszej instynktownej intuicji. Tej, którą doskonale mają rozwiniętą zwierzęta. To właśnie ona pozwala przetrwać im w trudnych warunkach. Czy jest możliwe, aby dotrzeć do zdominowanej przez rozum intuicji naszego ciała? Jedną z największych przeszkód w otwarciu się na tą mądrość jest nieustanne analizowanie i definiowanie tego co się robi. Wyobraźmy sobie psa, który szczekając skupia się na ustawieniu odpowiedniego brzmienia swojego szczeknięcia. Albo antylopę, która ma z góry opracowaną strategię zwodów w przypadku ataku drapieżnika. Czynności tego typu, mimo, że są powtarzalne, to zazwyczaj są reakcją na konkretną sytuację. Podobnie jest i u nas, ludzi. Kiedy damy sobie swobodę reagowania, kiedy zaufamy naszemu ciału, okazuje się, że radzi sobie ono doskonale. Adepci sztuk walki wielokrotnie opowiadają o tym, że przychodzi moment, kiedy np. podczas treningu, ktoś ich niespodziewanie atakuje. Reagują oni ciosem lub rzutem tak szybko, że dopiero po jakimś czasie dochodzi do ich świadomości, co się właściwie stało. Zareagowali szybciej, nim zdążyli pomyśleć i było to skuteczne! Inny przykład to pijak. Wywrócił się na rowerze, wstał, poszedł dalej. Człowiek trzeźwy, wywrócił się, złamał rękę, nogę i bogowie wiedzą co jeszcze. Pytany jak to się stało, odpowiada: próbowałem się ratować. Każdy z nas po wlaniu w siebie pewnych ilości etanolu może swobodnie osiągnąć stan wyłączenia nadmiernego myślenia. Trudno jednak w takich warunkach pracować głosem precyzyjnie. Zapomnijmy więc o pijaku i wróćmy do adeptów sztuk walki, którzy sposób reagowania wypracowują na trzeźwo. Tak samo można pracować z głosem, oddechem i zachowaniami, nawet podczas wystąpień publicznych. Otwarcie się na swobodę, zaufanie naszej fizyczności to ogromny potencjał! Kiedy ufasz swojemu ciału, czynności związane z tak organicznym procesem, jakim jest praca głosem, są bardziej swobodne, a do wykonania ich potrzebujesz o wiele mniej wysiłku. Dla podpatrzenia, jak można słuchać intuicji ciała, polecam podgląd na gniazdo bocianów . Wprawdzie to nie antylopa, ani nie pies, jednak zawsze zwierz. ”
„Kiedy szukałem rozwiązania moich problemów z głosem często radząc się różnych osób pytałem: - Ile czasu potrzebuję ćwiczyć, żeby lepiej pracować głosem? Ile trzeba pracować, by zmienić nieprawidłowe nawyki emisji głosu? W odpowiedzi najczęściej słyszałem: - Dobra emisja głosu, dla aktora, pedagoga czy trenera to skarb! Chcesz dobrze mówić, więc dużo ćwicz. Masz tu książkę z ćwiczeniami i powtarzaj. Im więcej tym lepiej. Kiedy z zaangażowaniem wypełniałem te zalecenia, nawet nie przypuszczałem, że niedługo doświadczę pracy bardziej efektywnej pod każdym względem. Różnica polegała na tym, że efekty można osiągać szybciej, lżej i przyjemniej. Bardzo mi to pasowało, gdyż systematyczne powtarzanie mało twórczych ćwiczeń przez wiele miesięcy, okropnie mnie nudziło. Trzeba było niemalże żelaznej woli, żeby być systematycznym. Jakim powiewem świeżego powietrza była praca, angażująca podczas ćwiczeń wiele poziomów jednocześnie: fizyczność, przytomność umysłu i wyobraźnię. Skoordynowanie wszystkich tych elementów znacznie przyśpiesza znajdowanie odpowiedniej postawy umożliwiającej prawidłowe operowanie głosem. Dzięki tej pracy odkrywa się możliwości głosu, o istnieniu których się nie przypuszcza. Było to tak fascynujące, że na kilka lat pochłonęło mnie praktyczne poznawanie technik tej pracy. Nawet nie miałem pojęcia o tym, jak bardzo zgłębiany przeze mnie sposób pracy różni się od tego, najbardziej rozpowszechnionego w Polsce. O rozbieżności tej przekonałem się dopiero później. Według mnie, najbardziej wyrazistym nieporozumieniem jest przecenianie swoistego racjonalizmu. Przejawia się on m.in. w podejściu do przepony (zobacz wpis pt.: „Uwolnić przeponę!„) , lub w stwierdzeniach typu: „aby dobrze pracować głosem, niezbędne jest poznanie budowy aparatu mowy”. Spotkałem wiele osób perfekcyjnie znających anatomiczne szczegóły, a mimo to kiepsko pracujących głosem. Dane mi było poznać również osoby, kompletnie nie mające pojęcia gdzie znajduje się u nich, dajmy na to chrząstka nalewkowata, a potrafiły śpiewać jak mało kto! Oczywiście, warto usiąść sobie w zaciszu domowym i pooglądać jak to wszystko jest właściwie zbudowane. Jednak jako wiedza praktyczna, raczej jest to mało przydatne. Przesadne ufanie owemu swoistemu racjonalizmowi sprawia, że stajemy się ślepi na to, czego nie jesteśmy w stanie w jego ramach pomieścić. Może właśnie dlatego często pogardzamy zabawą jako wysoce skuteczną, jeśli nie najskuteczniejszą formą uczenia się”.
Nad poruszonym przeze mnie problemem dyskutowano też w polskich kręgach wokalistycznych końca XIX wieku. Przykładem jest tutaj artykuł pt.: O METODZIE ŚPIEWU. II [ patrz Nr 395 (15) Echa] zamieszczony [w:] Echo Muzyczne, Teatralne i Artystyczne, Nr 401 (23) , Warszawa, dnia 25.05- 06.06. 1891, s 294-299. Zwrócono się wówczas z pewnym zapytaniem do kilku wybitnych pedagogów i artystów (tj. takich, jak: G. B. Lamperti z Drezna; W. Persechini z Rzymu; G. Sbriglia z Paryża; Paulina Lucca; prof. Władysław Miller, p. Witold Aleksandrowicz, prof. Mieczysław Horbowski). Na łamach tego muzycznego czasopisma można było przeczytać, że: „(…) redakcya Echa muzycznego teatralnego i artystycznego rozesłałała różnym artystom i profesorom śpiewu kwestyonaryusz tak brzmiący: „1. Czy punktem oparcia głosu (appoggio) ma być pierś, krtań, czy gardło? 2. Co jest głos otwarty, a co zamknięty i czy trzeba śpiewać tonami otwartemi w całej skali, czy też śpiewać głosem otwartym do pewnego punktu, zwanego przejściem, a po za tym punktem używać tonów krytych {voce ci misa, voix de tete)? 3. Czy długość i równość oddechu zależy od śpiewania tonami otwartemi, lub kry- temi, czy też od właściwego sposobu oddychania podstawami płuc, (la respiration abdominale), oraz od gimnastyki głosu? 4. Czy ostatecznym celem racyonalnej nauki ma być, aby uczeń śpiewał czy to gola chiusa e vocale aperta, czy gola aperta e vocalę chiusa fu. Na powyższe zapytania, otrzymaliśmy kilka listów, które przedewszystkiem przytoczymy, dając uprzejmie pierwszeństwo”.
Podczas tej dyskusji jeden z profesorów (tj. Władysław Miller) napisał, że: „(…) Do udzielania lekcyj śpiewu, a mianowicie do ustawienia głosu, powinni się brać tylko śpiewacy. Teoryami nikt się śpiewu nie nauczył. Uczeń potrzebuje na każdym kroku wskazówek praktycznych”.
Natomiast najciekawsza moim zdaniem była wypowiedź ówczesnego „króla tenorów” (w swoich czasach był zapewne bardziej znany niż później żyjący Jan Kiepura) – Jana Reszke.
Oto jego list:
Londyn, 6 maja 1891 r.
Polemika nauczycieli śpiewu, która spowodowała odezwanie się szanownej redakcyi do artystów, w zasadzie bardzo jest interesującą,— ale z punktu widzenia praktycznego nie osiągnie, podług mnie, żadnych korzyści. Teoretyczne zdanie, choćby z głębokiego przekonania wypowiedziane, nie zmieni na jotę opinii profesora o własnej metodzie. Trzebaby przykładem poprzeć prawdę systemu, przez się wykładanego, zwołać chyba kongres profesorów i uczniów, a w tej ostateczności jeszcze rezultatem byłaby druga wieża Babel'. Długoletnie obcowanie z najpierwszymi śpiewakami współczesnymi—i osobiste zamiłowanie poszukiwania tak zwanej emisyi głosowej, doprowadziły mię do przekonania, że co głos—to inny system. Stosować w swej klasie osobistą, choćby najracyonalniejszą metodę jednakowo dla wszystkich, jest zabiciem ¾ naturalnych zasobów, z jakiemi początkujący przystępują do pracy. Nauczyciel powinien kierować głosem, ale nie nakładać mu więzów. Wobec tego mego zapatrywania, nie podobna mi odpowiedzieć na pytania, w odezwie szanownej redakcyi zawarte, są one bowiem wprost przeciwne wolności, jaką inteligentnym profesorom zostawiam w prowadzeniu powierzonych im głosów. Pozostaję z głębokim szacunkiem
Jan Reszke.
W zasadzie można by pozostawić ten list bez komentarz, tak jest wymowny w swej treści…
Jednak dodać można, że wskazuje on m.in. na to, jak wiele panowało różnych teorii nauczania wśród pedagogów i artystów tamtych czasów. Czy pod tym względem coś się zmieniło? Myślę, że niewiele, ponieważ łatwo jest zauważyć, że niemal co znawca tematu to nowy – dodajmy: najlepszy! – pomysł na to, co jest prawdziwą metodą wokalną! Jedni uważają się za lepszych, bardziej oświeconych od innych, ci zaś odczuwając tę pogardą wpadają w złość i nie pozostają dłużnymi… Tak trwa prześciganie się na artykuły, pomysły, książki, metody, szkoły wokalne itp. Trwa walka „oświeconych” umysłów!
Czy jest więc w tym całym zamieszaniu w ogóle sens, by dochodzić prawdy na temat tajników techniki wokalnej, czy też szerzej i szlachetniej rzecz ujmując, sztuki śpiewu? Jestem zdania, że warto, choć zapewne z koniecznością jakiegoś umiaru i pokory. Stopień zaangażowania w chęć praktycznego zrozumienia emisji głosu zależy przy tym od wielorakich czynników. Myślę, że chęć poznania tego typu wiedzy nie musi być pustym teoretyzowaniem, czy też formą zabłyszczenia przed innymi swoją erudycją, pokazania się lepszym niż się jest w rzeczywistości, czy też pochwalenia się tym, jakich to się nauczycieli nie miało i do jakich to szkół i na jakie to kursy się nie chodziło. Owszem może tak być, bo jak to ktoś kiedyś powiedział wiedza wbija w pychę, w wywyższanie się nad innych, uważanie się za „lepszych” i pogardzanie przy tym innymi, tj. mniej oświeconymi, czyli po prostu „głupszymi” od siebie samego. Dążenie do zdobycia tego typu wiedzy może być też formą dowartościowania siebie samego w swoich oczach lub w oczach innych. Może jednak też być szlachetnym, pokornym poszukiwaniem prawdy po to, by po praktycznym zastosowaniu tej wiedzy na sobie samym stać się bardziej sobą, czyli śpiewać zgodnie z naturą, jaką każdy z nas otrzymał od Boga, czy jak kto wiedzy od natury. W poszukiwaniu zaś tej wiedzy może się ze sobą ścierać potrzeba serca i umysłu. Uczuciowo możemy więc kochać śpiew i starać się śpiewać jak najpiękniej wokalnie, „zapalając się” do tego, by przy okazji poznać tajniki śpiewu, od strony technicznej. Umysłem natomiast możemy albo sercu (uczuciu) pomagać, albo je niszczyć, osłabiać lub „gasić”. Możemy więc ten uczuciowy zapał przygaszać różnymi nerwowymi pomysłami w pogoni za wyobrażonym i nierealnym choć upragnionym ideałem samego siebie, a możemy też po prostu starać się realnie poznać prawdę o sobie samym, czyli o swym głosie, o swych wokalnych możliwościach lub niemożliwościach, dążąc do tego, by głos brzmiał bardziej naturalnie, czyli pięknie. Uważam, że nie ma w tym absolutnie nic złego, o ile postępuje się zgodnie z prawdą o sobie samym, bez samozachwytu i przecenia się, jak też i będąc dalekim od niedoceniania w sobie tego, co rzeczywiście ma miejsce lub może mieć miejsce w przyszłości. Dyskusje nad emisją głosu mogą więc służyć dobru, gdy umysł pokornie idzie za tym co podpowiada serce (uczucie), nie raniąc przy tym innych i samego siebie, będąc przy tym otwartym na sukcesy, jak i na porażki, które są nieuchronne w drodze do upragnionego celu.
Dobrze jednak żeby każdy miał szczęście spotkać na swej drodze takiego nauczyciela/lkę, o jakich pisał Jan Reszke, tj. takich którzy potrafiliby być elastyczni w stosowaniu swej „metody” do danego ucznia/uczennicy. Bo, upierając się przy swoim, stosując „w swej klasie osobistą, choćby najracyonalniejszą metodę jednakowo dla wszystkich” można czasami „zabić”, te dane przez naturę zdolności lub właściwości, „z jakiemi początkujący przystępują do pracy”. Wielkim szczęściem jest więc Nauczyciel/ka, który kierując głosem nie nakłada mu więzów, ale potrafi dzięki swej inteligencji głos ten wyzwolić, sprawiając że uczennica/uczeń staje się po prostu bardziej sobą, czyli tym, kim ze swej natury powinien się stać, ciesząc się swą naturą i swym głosem. W tym pewnie potrzebne jest duże otwarcie Pedagoga nie tylko na swoje intuicje i swoją wiedzę, ale i na intuicje ucznia oraz na jej/jego spostrzeżenia. Dla ucznia to znowu zachęta do tego, by nie być ślepo, sztywno zdanym i zapatrzonym tylko na „metodę” Nauczyciela, ale do tego, aby choć trochę zaufać też własnym przeczuciom, odczuciom i intuicjom.
Natomiast mimo, że zbytnie „filozofowanie” na temat emisji głosu może zaszkodzić – tak jednak jest z każdą formą wiedzy – to jednak czasem jest tak, że wystarczy kilka krótkich, zdawałoby się innym, że tylko „teoretycznych” słów, aby nagle doprowadzić do „olśnienia” i do „zaskoczenia” wszystkich umysłowych trybików. Może więc warto o tym pisać, po to by odnaleźć to ziarno olśnienia dla siebie lub innych?