Temat: A tak sobie...
Ja rozumiem że tacy dziennikarze jak Monika Olejnik, czy Tomasz Lis są Pana zdaniem żółtodziobami bez dyplomów, których bardzo łatwo można kupić, przekupić, nastraszyć i kazać im pisać pod dyktando? :)
Ja rozumiem, że Pan tęskni za czasami, w których o byciu dziennikarzem, czy pisarzem decydowały nie umiejętności, ale dokument potwierdzający przynależność. Natomiast z własnej praktyki wiem, że więcej się można nauczyć pracując przez pół roku w redakcji gazety codziennej, niż kończąc kierunek "dziennikarstwo". Ludzie po takich kierunkach przychodzili do nas do redakcji z wybujałymi aspiracjami, chcieli pisać np. felietony, albo teksty o "szeroko pojętej tematyce kulturalno-społecznej" (autentyczny cytat pewnej miłej młodej pretendentki do bycia dziennikarką). A tymczasem gazeta codzienna to młyn, w którym trzeba reagować szybko, być na bieżąco z wydarzeniami, a czasem te wydarzenia potrafić przewidzieć i wyprzedzić, ale też nikt człowieczkowi po studiach nie da od razu tematu na pierwszą stronę. Pisze się duperele do działu lokalnego, gania z dyktafonem za ludźmi na ulicy zbierając opinie do sondy (brrr, chyba nikt tego nie lubi), potem powoli buduje siatkę informatorów, coraz głębiej wchodzi w daną tematykę. I wreszcie - upragniona jedynka, albo nagroda tygodnia i premia za dobry tekst. I oczywiście wiadomo - gazeta to gazeta, tutaj żyje się konkretnym dniem, nikt nie cyzeluje, nie dopieszcza, bo przecież jutro już będzie zupełnie nowy numer, z nowymi tematami. Ilekroć więc trafiali do redakcji jacyś praktykanci ze studiów, to strasznie się w tym wszystkim na początku gubili.
Michał Piotrowski edytował(a) ten post dnia 08.11.07 o godzinie 13:11