Temat: Wiersze na różne pory dnia
Heinrich Heine
Morze Północne
cykl pierwszy
"2"
O zmierzchu
Na bladym brzegu morza
Siedziałem zatroskany w myślach i samotny.
Słońce chyliło się niżej i kładło
Żarkoczerwone pasma na wodzie,
A białe, dalekie fale
Gnane przypływem
Pieniły się i szumiały bliżej, wciąż bliżej -
Co za dziwny szum, szept i poświst,
Śmiech i bełkot, wzdech i wzburzenie,
A chwilami coś przytulnie śpiewnego
jak kołysanka -
Jak gdybym słyszał sagi przebrzmiałe,
Prastare, cudne baśnie,
Które za dawnych lat, jako chłopiec,
Słyszałem od dzieci sąsiadów,
Kiedyśmy w letni wieczór
U drzwi domów, na kamiennych schodkach
Przysiadali do cichych opowieści
Z serduszkami w słuch przemienionymi
I ciekawie rozumnymi oczyma;
Starsze dziewczęta zaś
Przy wonnych doniczkach z kwiatem
Siedziały w oknach naprzeciw,
Liczka różane,
W uśmiechu i blaskach miesiąca.
"3"
Zachód słońca
Słońce ogniście czerwone schodzi
W rozdygotany precz w dal
Srebrnoszary ocean;
Zwiewnie powietrzne kształty, muśnięte różem,
Ciągną za nim; a naprzeciwko
Z welonów mierzchnących jesiennie chmur
Smutna, śmiertelnie blada twarz,
Księżyc się wychyla,
A za nim, jasne iskierki
W dali mglistej, skrzą gwiazdy.
Niegdyś na niebie lśnili
Ślubem złączeni
Luba bogini i bóg Sol,
A wokół nich roiły się gwiazdki,
Małe, niewinne dzieci.
Lecz złych języków syk ich skłócił
I rozeszło się wrogo
Wyniosłe, świetliste stadło.
Teraz we dnie, w samotniej krasie,
Przechadza się w górze słoneczny bóg,
Dla wspaniałości swej
Wielbiony i opiewany
Przez dumnych i w szczęściu okrzepłych ludzi.
Nocą zaś
Błądzi po niebie Luna,
Biedna matka,
Z gwiezdnymi swymi sierotkami
I lśni w smętku cichym,
A dziewczyny zakochane w rzewni poeci
Poświęcają jej łzy i pieśni.
Tkliwa Luna! Jak to kobieta,
Wciąż kocha swego pięknego małżonka.
Pod wieczór, drżąca i blada,
Nasłuchuje z lekkich obłoczków,
Na odejście jego z bólem patrzy,
Zawołałaby trwożnie: "Wróć!
Wróć! maleństwa tęsknią do ciebie..."
Ale uparty słońca bóg
Bucha na widok małżonki
Podwójną purpurą,
Z gniewu i z bólu,
I schodzi nieubłaganie
W łoże swoje wdowcze z chłodnych fal.
Złe, syczące języki
Przyniosły więc ból i zatratę
Nawet bogom wieczystym.
I biedni bogowie po niebie wysokim
Błądzą w udręce,
Niepocieszeni, po szlakach bezkresnych,
I umrzeć nie mogą,
I wloką za sobą
Promienną żałość.
Ja zaś, człowiek,
Nisko posiany, śmiercią uszczęśliwiony,
Już się nie skarżę.
tłum. Robert StillerMichał M. edytował(a) ten post dnia 16.11.09 o godzinie 14:58